„Matka mojego męża karmiła syna spleśniałym chlebem. Wybuchłam i postawiłam ultimatum”
Zamknęłam drzwi z hukiem, aż w całym bloku rozległo się echo. W ramionach trzymałam mojego trzyletniego synka, który wtulał się we mnie, nie rozumiejąc, dlaczego mama płacze. Było już po wszystkim – po awanturze, po łzach, po moim krzyku, który musiała słyszeć cała klatka. Ale zanim do tego doszło, byłam zwyczajną kobietą z marzeniami o szczęśliwej rodzinie. Nazywam się Marta Nowicka i dziś opowiem Wam, jak matka mojego męża prawie zniszczyła nasze życie.
Poznałam Przemka na studiach w Poznaniu. Był cichy, trochę nieśmiały, ale miał w sobie coś, co przyciągało – może to jego łagodność, może to, że zawsze słuchał uważnie. Zakochaliśmy się powoli, bez fajerwerków, ale za to z poczuciem bezpieczeństwa. Po ślubie zamieszkaliśmy w moim mieszkaniu na Ratajach. Przemek pracował w IT, ja prowadziłam mały sklepik z rękodziełem. Nie byliśmy bogaci, ale radziliśmy sobie.
Wszystko zmieniło się, gdy urodził się nasz syn, Staś. Przez pierwsze tygodnie byłam w euforii – nie spałam po nocach, ale czułam się spełniona. Przemek pomagał jak mógł, choć coraz częściej znikał w pracy na długie godziny. Wtedy pojawiła się ona – teściowa, pani Halina. Przyjechała z Kalisza niby na kilka dni „pomóc”, a została na miesiące.
Już pierwszego dnia poczułam się jak intruz we własnym domu. Halina przejęła kuchnię, przestawiała meble, komentowała wszystko: „Marta, dziecko powinno spać na brzuchu”, „Nie karm go tak często”, „Za ciepło mu ubierasz”. Zaciskałam zęby i milczałam – przecież to matka mojego męża.
Pewnego ranka weszłam do kuchni i zobaczyłam Halinę krzątającą się przy stole. Na talerzu leżały kromki chleba – starego, twardego jak kamień. Obok stał słoik z czymś zielonym – wyglądało jak spleśniały dżem. Staś siedział w swoim krzesełku i próbował gryźć kawałek tej brei.
– Mamo! Co ty mu dajesz?! – krzyknęłam przerażona.
– Oj tam, nie przesadzaj! Za moich czasów nic się nie marnowało. Dzieci jadły wszystko i żyją! – odburknęła.
Zabrałam syna i wyrzuciłam chleb do kosza. Ale to był dopiero początek.
Z dnia na dzień zaczęłam zauważać coraz więcej dziwnych rzeczy. Halina przynosiła do domu reklamówki z „okazjami” ze śmietnika pod Biedronką: zgniłe jabłka, przeterminowane jogurty, stare warzywa. Twierdziła, że „to jeszcze dobre”, „wystarczy odkroić”.
Próbowałam rozmawiać z Przemkiem:
– Przemek, twoja mama karmi Stasia spleśniałym jedzeniem! On może się rozchorować!
– Marta… ona chce dobrze. Wiesz, jak było u nich w domu – bieda, wojna… Ona nie rozumie dzisiejszych czasów.
– Ale my nie żyjemy w PRL-u! Nie będę ryzykować zdrowia naszego dziecka!
Przemek milczał. Zawsze był miękki wobec matki. Czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej ze sklepu i zobaczyłam scenę, która złamała mi serce. Halina stała nad Stasiem i wciskała mu do buzi kawałek spleśniałego banana.
– Jedz! Nie marudź! – syczała przez zęby.
Staś płakał.
Wybuchłam:
– Dość! Wynoś się z mojej kuchni! Nie będziesz więcej dotykać mojego dziecka!
Halina spojrzała na mnie z pogardą:
– Ty gówniaro! Myślisz, że jesteś lepsza? Ja wychowałam troje dzieci i żyją!
– Może żyją, ale ja nie pozwolę truć mojego syna!
Przemek wrócił akurat w środku awantury. Halina zaczęła płakać i udawać ofiarę:
– Synku! Ona mnie wyrzuca! Po co ja tu przyjechałam?!
Przemek spojrzał na mnie bezradnie:
– Marta… może przesadzasz?
Wtedy coś we mnie pękło.
– Albo ona się wyprowadza, albo ja odchodzę z dzieckiem! – krzyknęłam.
Halina wybiegła do swojego pokoju trzaskając drzwiami.
Następne dni były koszmarem. Przemek próbował mediować:
– Marta… ona nie ma dokąd pójść…
– Ma mieszkanie w Kaliszu! Nie będę wybierać między tobą a zdrowiem Stasia!
W końcu spakowałam walizkę i pojechałam do moich rodziców do Gniezna. Mama przyjęła mnie bez słowa pytania – wystarczyło jedno spojrzenie na moje zapuchnięte oczy i Stasia przytulonego do mojej nogi.
Przemek dzwonił codziennie:
– Marta… wróć… Mama już nie będzie…
– Dopóki ona tam jest – nie wrócę.
Po tygodniu Halina wyprowadziła się do Kalisza. Przemek przyjechał po nas błagać o powrót. Wróciłam – ale już nic nie było takie samo. Zaufanie zostało nadwyrężone. Każda rozmowa o teściowej kończyła się kłótnią.
Dziś Staś ma pięć lat i jest zdrowym chłopcem. Halina widuje go tylko pod moim nadzorem. Przemek stara się być lepszym ojcem i mężem – ale cień tamtych wydarzeń wciąż nad nami wisi.
Czasem pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy można wybaczyć komuś, kto naraża twoje dziecko? Czy rodzina zawsze jest ważniejsza od bezpieczeństwa najbliższych? Co Wy byście zrobili na moim miejscu?