Blask cyny: Opowieść o powrocie, winie i rodzinnych bliznach
Zatrzasnąłem drzwi mieszkania w Warszawie tak mocno, że aż sąsiadka z naprzeciwka wychyliła głowę na korytarz. Nie spojrzałem na nią. W mojej głowie dudniło tylko jedno: wracam. Wracam tam, gdzie wszystko się zaczęło i skończyło jednocześnie. Do Piotrkowa Trybunalskiego, miasta, które przez lata śniło mi się w koszmarach.
Pociąg sunął przez szare pola, a ja ściskałem w dłoni stary portfel po ojcu. W środku zdjęcie: ja, mama i młodszy brat – jeszcze wtedy uśmiechnięci. To zdjęcie bolało mnie bardziej niż cokolwiek innego. Bo przecież to ja uciekłem pierwszy. To ja zostawiłem ich samych z tym wszystkim.
Na dworcu czekała tylko mgła i zapach wilgotnej ziemi. Nikt nie wyszedł po mnie – nie spodziewałem się tego. Mama od miesięcy leżała przykuta do łóżka po udarze, a brat… Brat nie odzywał się do mnie od pięciu lat. Ostatnia wiadomość od niego była krótka: „Nie dzwoń więcej”.
Wynająłem pokój u ciotki Ireny, tej samej, która kiedyś ratowała mnie przed gniewem ojca i przemycała mi czekoladę, gdy w domu nie było na słodycze. Jej mieszkanie pachniało starą kawą i kurzem. Gdy mnie zobaczyła, tylko westchnęła:
– Michał… Myślałam, że już nigdy cię tu nie zobaczę.
– Też tak myślałem – odpowiedziałem, patrząc na jej pomarszczone dłonie.
Wieczorem usiadłem przy kuchennym stole. Irena nalała mi herbaty do szklanki w metalowym koszyczku.
– Twoja matka pytała o ciebie ostatnio – powiedziała cicho. – Ale nie wiem, czy cię pozna.
– A Bartek?
– Bartek… – zawahała się. – On ci nie wybaczył.
Zamilkliśmy. W tej ciszy było wszystko: żal, gniew i coś na kształt nadziei.
Następnego dnia poszedłem do rodzinnego domu. Drzwi otworzyła mi sąsiadka, pani Zofia.
– Michał? To ty? – zapytała z niedowierzaniem.
– Tak… Przyszedłem do mamy.
Weszła ze mną do środka. Mama leżała na kanapie, drobna jak ptak, z oczami utkwionymi w sufit. Usiadłem przy niej, wziąłem jej dłoń.
– Mamo… To ja, Michał.
Jej powieki drgnęły. Przez chwilę wydawało mi się, że rozpoznała mój głos. Ale zaraz potem znów odpłynęła gdzieś daleko.
Wyszedłem na podwórko i zapaliłem papierosa. Nagle usłyszałem za sobą znajomy głos:
– Po co tu wróciłeś?
Odwróciłem się powoli. Bartek stał oparty o płot, ręce miał w kieszeniach bluzy.
– Chciałem zobaczyć mamę… I ciebie.
– Po tylu latach? Po tym wszystkim?
– Wiem, że zawaliłem…
Bartek prychnął:
– Ty zawsze wszystko wiedziałeś najlepiej! Zostawiłeś nas z ojcem-alkoholikiem i myślałeś, że jak wyjedziesz do Warszawy, to wszystko się samo naprawi?
Zamilkłem. Nie miałem nic na swoją obronę.
– Wiesz, co było najgorsze? – ciągnął Bartek. – Że nawet nie zadzwoniłeś po pogrzebie ojca. Nawet wtedy!
Poczułem, jak coś ściska mi gardło.
– Bałem się…
– Czego? Że będziesz musiał spojrzeć nam w oczy? Że zobaczysz, jak bardzo nas zawiodłeś?
Nie odpowiedziałem. Bartek splunął pod nogi i odszedł bez słowa.
Przez kolejne dni snułem się po mieście jak duch. Spotkałem kilku dawnych znajomych – większość udawała, że mnie nie poznaje albo patrzyła z ukosa. Tylko Anka, moja pierwsza miłość z liceum, zatrzymała się przy mnie na rynku.
– Michał? Ty tu?
Uśmiechnąłem się blado.
– Na chwilę…
– Szkoda, że tylko na chwilę – powiedziała z żalem. – Tu się nic nie zmieniło oprócz tego, że wszyscy są starsi i bardziej zmęczeni.
Zaproponowała kawę w małej kawiarni przy rynku. Rozmawialiśmy o dawnych czasach – o tym, jak uciekaliśmy na wagary nad Pilicę, jak marzyliśmy o wielkim świecie.
– I co? Spełniły się twoje marzenia? – zapytała nagle.
Zawahałem się.
– Chyba nie wiem już nawet, jakie one były…
Anka spojrzała na mnie uważnie:
– Może czas przestać uciekać?
Wieczorem wróciłem do ciotki Ireny. Siedziała przy stole z gazetą i okularami zsuniętymi na czubek nosa.
– Był tu Bartek – powiedziała bez wstępu. – Powiedziałam mu, żeby dał ci szansę.
Spojrzałem na nią z wdzięcznością.
– On ma rację – szepnąłem. – Zostawiłem ich wtedy…
Irena pokręciła głową:
– Każdy ma swoje powody. Ale rodzina to rodzina. Nawet jak boli.
Następnego dnia Bartek przyszedł do mnie sam.
– Mama pyta o ciebie coraz częściej – powiedział cicho. – Chyba jednak cię poznaje.
Usiedliśmy razem przy jej łóżku. Bartek trzymał ją za jedną rękę, ja za drugą. Przez chwilę byliśmy znów braćmi – bez gniewu i żalu.
Po tygodniu musiałem wracać do Warszawy. Przed wyjazdem Bartek zatrzymał mnie na schodach.
– Michał… Może kiedyś spróbujemy jeszcze raz? Jako bracia?
Uśmiechnąłem się przez łzy:
– Chciałbym… Bardzo bym chciał.
W pociągu patrzyłem przez okno na znikające za horyzontem miasto mojego dzieciństwa. W głowie kołatało mi jedno pytanie: czy można naprawdę wrócić do domu i naprawić to, co się rozpadło? Czy wy też kiedyś próbowaliście odbudować coś, co wydawało się stracone?