Urodziłam dziecko kochanki mojego męża – historia, która wydarzyła się naprawdę

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – choć miałam ochotę wrzeszczeć. To była matka mojego męża, pani Halina, która wbiegła do mojego mieszkania na warszawskim Mokotowie z miną, jakby właśnie odkryła, że świat się kończy.

– Znowu nie ma obiadu?! – wrzasnęła, trzaskając drzwiami. – Co ty tu właściwie robisz, Karolino? Nawet nie potrafisz zadbać o własny dom!

Stałam przy kuchennym blacie, z rękami zanurzonymi w cieście na pierogi. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Nie przy niej. Nie przy teściowej, która od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna.

– Pracuję zdalnie, Halino – odpowiedziałam cicho. – Dziś miałam ważną wideokonferencję.

– Praca! – prychnęła. – Kobieta powinna być matką i żoną, a nie siedzieć przed komputerem!

Wtedy do kuchni wszedł mój mąż, Paweł. Spojrzał na mnie przelotnie, jakby mnie nie widział. Od miesięcy był dla mnie obcy – zimny, nieobecny, wiecznie zajęty. Kiedyś myślałam, że to przez stres w pracy. Teraz wiem, że to była ona.

Oliwia.

Zaczęło się niewinnie – kilka wiadomości na Messengerze, potem spotkania „służbowe”, coraz częstsze powroty po północy. Gdy pytałam, odpowiadał wymijająco:

– Pracuję nad dużym projektem. Muszę się poświęcić.

Wierzyłam mu. Chciałam wierzyć. Byliśmy małżeństwem od pięciu lat i choć nie zawsze było idealnie, ufałam mu bezgranicznie. Marzyliśmy o dziecku. Przeszliśmy przez in vitro – długie miesiące badań, zastrzyków, nadziei i rozczarowań.

Kiedy w końcu test pokazał dwie kreski, płakałam ze szczęścia. Paweł był dziwnie powściągliwy, ale tłumaczyłam to stresem.

Ciąża była trudna. Czułam się coraz gorzej – mdłości, bóle głowy, bezsenność. Lekarka mówiła, że to normalne. Ale ja czułam się coraz bardziej obca we własnym ciele.

Pewnego dnia znalazłam w łazience damską szminkę – czerwoną, zupełnie nie w moim stylu. Paweł tłumaczył:

– To pewnie twoja koleżanka zostawiła, jak była na kawie.

Nie miałam siły drążyć tematu.

Poród był koszmarem. Trwał kilkanaście godzin. Kiedy w końcu usłyszałam płacz dziecka i zobaczyłam maleńką dziewczynkę, poczułam… pustkę. Coś było nie tak. Lekarze mówili o depresji poporodowej.

Ale ja wiedziałam swoje.

Zaczęły się plotki. Sąsiadka z parteru szepnęła mi kiedyś na klatce:

– Słyszałam, że twój Paweł często widywany jest z tą nową z pracy…

Udawałam, że nie słyszę.

Aż pewnego dnia dostałam anonimowy e-mail. W załączniku były zdjęcia Pawła i Oliwii – razem w restauracji, razem w hotelu pod Warszawą. Zamarłam.

Wieczorem czekałam na niego z wydrukami w ręku.

– Co to jest?! – krzyknęłam przez łzy.

Paweł spojrzał na mnie z pogardą:

– Przestań robić sceny. To tylko koleżanka z pracy.

– Koleżanka?! W hotelu?!

– Jesteś chora z zazdrości! Może dlatego nie potrafisz być matką!

To bolało najbardziej. Bo rzeczywiście… nie czułam więzi z dzieckiem. Z każdym dniem było gorzej. Mała płakała całe noce, a ja miałam wrażenie, że patrzę na nią jak na obce dziecko.

Pewnej nocy usłyszałam rozmowę Pawła przez telefon:

– Tak, wszystko idzie zgodnie z planem… Karolina niczego się nie domyśla…

Serce mi stanęło.

Zaczęłam szukać odpowiedzi. Pojechałam do kliniki in vitro i poprosiłam o wydanie dokumentacji medycznej. Lekarka patrzyła na mnie dziwnie:

– Pani Karolino… przecież pani zarodek został zamieniony…

– Co pani mówi?!

– To była pomyłka… Ale wszystko już naprawiliśmy…

Wróciłam do domu jak we śnie. Zadzwoniłam do przyjaciółki z liceum – Magdy, która pracowała jako pielęgniarka w tej samej klinice.

– Magda… powiedz mi prawdę…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Karolina… ja nie mogę…

– Błagam cię!

– Paweł przynosił koperty… Mówił lekarzom, że zależy mu na dyskrecji… Widziałam Oliwię kilka razy na korytarzu…

Zrobiło mi się słabo.

Wiedziałam już wszystko.

Dziecko, które nosiłam pod sercem przez dziewięć miesięcy, które urodziłam w bólu i łzach… było dzieckiem mojego męża i jego kochanki.

Zadzwoniłam do Pawła:

– Musimy porozmawiać.

Przyszedł wieczorem z butelką whisky i cynicznym uśmiechem na twarzy.

– O co chodzi?

– Wiem wszystko – powiedziałam cicho. – Wiem o zamianie zarodków. Wiem o Oliwii.

Przez chwilę milczał, a potem wzruszył ramionami:

– I co teraz zrobisz? Nikt ci nie uwierzy. Jesteś niestabilna emocjonalnie po porodzie. Moja matka już rozmawiała z prawnikiem…

Zrozumiałam wtedy, że jestem sama przeciwko nim wszystkim.

Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców do Radomia. Mama płakała razem ze mną:

– Córeczko… jak on mógł ci to zrobić?

Ojciec milczał przez długi czas, a potem powiedział tylko:

– Nie wracaj tam więcej.

Ale ja wiedziałam, że muszę walczyć o siebie i o prawdę.

Zgłosiłam sprawę do prokuratury. Zrobiłam testy DNA – wynik był jednoznaczny: nie byłam biologiczną matką dziecka.

Paweł i Oliwia próbowali mnie zastraszyć. Dostawałam anonimowe groźby:

– Jeśli nie wycofasz pozwu, pożałujesz!

Ale ja już się nie bałam.

W sądzie walczyli ze mną jak wilki. Ich adwokat próbował udowodnić moją „chorobę psychiczną”, powoływał się na depresję poporodową i rzekome zaniedbania wobec dziecka.

Wtedy po raz pierwszy od lat stanął za mną mój brat – Tomek. Przyjechał z Gdańska specjalnie na rozprawę.

– Karolina jest najodważniejszą kobietą, jaką znam – powiedział przed sądem. – To ona była ofiarą tej intrygi!

Po miesiącach walki sąd przyznał mi rację: uznano zamianę zarodków za przestępstwo medyczne i nakazano Pawłowi oraz Oliwii wypłatę odszkodowania oraz pozbawienie ich praw rodzicielskich wobec dziecka do czasu wyjaśnienia sprawy.

Dziecko trafiło do rodziny zastępczej – do mojej kuzynki Ani z Lublina. Ja sama długo dochodziłam do siebie po tym wszystkim.

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Pradze i próbuję poukładać swoje życie od nowa. Czasem budzę się w nocy z krzykiem – śni mi się płacz dziecka i twarz Pawła wykrzywiona pogardą.

Ale wiem jedno: przetrwałam coś niewyobrażalnego i już nigdy nie pozwolę nikomu sobą manipulować.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? Czy po takiej zdradzie da się jeszcze kochać?