Kiedy wszystko się wali: Opowieść o rodzinie, zdradzie i własnej sile
– Znowu to samo! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami na klatce schodowej. Sąsiadka z naprzeciwka spojrzała na mnie z niechęcią, jakbym była winna całemu światu. Moje ręce drżały od zimna i złości. W jednej ściskałam reklamówkę z lekami dla mamy, w drugiej klucze, które nie chciały trafić do zamka. W głowie dudniło mi jedno pytanie: dlaczego wszystko spadło właśnie na mnie?
Gdy tylko weszłam do mieszkania, uderzył mnie zapach stęchlizny i leków. Mama leżała w łóżku, patrząc pustym wzrokiem w sufit. – Kinga! – jęknęła cicho. – Wody…
– Już niosę, mamo – odpowiedziałam, choć miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz całą swoją frustrację. Ale nie mogłam. Była bezradna jak dziecko. Zmieniłam jej pieluchę, podałam wodę i usiadłam na brzegu łóżka.
– Gdzie jest Bartek? – spytała nagle, jakby ocknęła się z letargu.
Zacisnęłam zęby. – W Warszawie, mamo. Pracuje.
– On zawsze był taki zdolny…
Znowu to samo. Bartek – oczko w głowie mamy, jej duma i radość. Ja byłam tylko tą drugą. Tą, która została w domu, żeby sprzątać, gotować i podcierać matce tyłek.
Ale nie zawsze tak było. Kiedyś byliśmy rodziną jak z obrazka. Tata – szanowany lekarz w szpitalu wojewódzkim w Toruniu, mama – nauczycielka polskiego, Bartek – najlepszy uczeń w klasie sportowej i ja – Kinga, cicha dziewczyna z gitarą. Tata zabierał nas na Mazury, mama piekła szarlotkę na niedzielę. Wszystko zmieniło się pewnego wrześniowego dnia.
Tata wrócił do domu blady jak ściana. – Muszę wam coś powiedzieć – zaczął drżącym głosem. Mama spojrzała na niego z niepokojem.
– Co się stało? – spytała.
– Ktoś oskarżył mnie o przyjmowanie łapówek za operacje poza kolejnością…
Wtedy świat się zatrzymał. Mama zaczęła płakać, Bartek rzucił się tacie na szyję. Ja stałam w kącie i patrzyłam na nich jak na obcych ludzi.
Śledztwo ciągnęło się miesiącami. Tata chudł w oczach, mama przestała chodzić do pracy. Bartek zamknął się w swoim pokoju i przestał się odzywać do kogokolwiek poza tatą. Ja próbowałam być niewidzialna.
Pewnego dnia tata nie wrócił do domu. Znaleźli go martwego w samochodzie pod szpitalem. Zawał serca – powiedzieli lekarze. Mama nie płakała. Po prostu przestała mówić.
Od tamtej pory wszystko było na mojej głowie. Bartek wyjechał na studia do Warszawy i obiecał pomagać finansowo. Przez pierwsze miesiące faktycznie przysyłał pieniądze, ale potem coraz rzadziej odbierał telefon.
– Kinga, musisz zrozumieć… Ja tu mam swoje życie…
– A ja nie mam? – wybuchłam kiedyś przez telefon.
– Ty zawsze byłaś silniejsza ode mnie – odpowiedział cicho i rozłączył się.
Mama pogrążała się w chorobie coraz bardziej. Lekarze mówili: „Alzheimer”. Dla mnie to był po prostu koniec matki, którą znałam. Została tylko skorupa człowieka, który czasem poznawał mnie jako córkę, a czasem mylił z własną matką.
Nie miałam wyboru – musiałam rzucić liceum i pójść do pracy. Najpierw sprzątałam u sąsiadów, potem dostałam etat w żłobku jako pomoc nauczycielki. Zarabiałam grosze, ale mogłam wracać do domu w ciągu dnia i sprawdzać, czy mama jeszcze żyje.
Czasem przychodziła ciotka Ela i mówiła: – Kinga, oddaj mamę do domu opieki! Zniszczysz sobie życie!
Ale ja nie potrafiłam. Czułam się odpowiedzialna za nią bardziej niż za siebie samą.
Z Bartkiem widywałam się raz na rok – przy okazji świąt albo pogrzebu kolejnego członka rodziny. Zawsze przyjeżdżał z nową dziewczyną i nowym samochodem.
– Nie rozumiesz mnie – mówił mi kiedyś przy stole wigilijnym. – Ja też mam ciężko.
– Masz ciężko? Ty?! – wybuchłam tak głośno, że mama zaczęła płakać.
Bartek wstał od stołu i wyszedł bez słowa.
Najgorsze przyszło kilka miesięcy później. Zorientowałam się, że brakuje rodzinnych pamiątek: srebrnej cukiernicy po babci, starego zegarka taty i złotego pierścionka mamy. Przeszukałam cały dom i znalazłam paragon lombardu schowany pod materacem w pokoju Bartka.
Zadzwoniłam do niego natychmiast:
– Bartek! Ukradłeś rzeczy po rodzicach?!
– Nie dramatyzuj! Potrzebowałem pieniędzy na kaucję za mieszkanie! Oddam ci wszystko!
– Oddasz?! To nie są rzeczy do oddania! To jedyne co nam zostało po rodzicach!
– Przestań być taka sentymentalna! Życie to nie bajka!
Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam odbierać od niego telefony.
Mama gasła coraz szybciej. Pewnego wieczoru usiadłam przy jej łóżku i zapytałam:
– Mamo… kochałaś mnie kiedyś?
Spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem i wyszeptała:
– Kinga… przepraszam…
To było ostatnie słowo, jakie od niej usłyszałam.
Po pogrzebie zostałam sama w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień i żalu. Bartek nawet nie pojawił się na uroczystości – wysłał tylko smsa: „Nie dam rady przyjechać”.
Przez wiele miesięcy żyłam jak cień człowieka. Praca-dom-praca-dom. Czasem ktoś zapraszał mnie na kawę albo do kina, ale zawsze odmawiałam. Bałam się ludzi i ich współczucia.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie koleżanka ze żłobka:
– Kinga, idziemy dziś wieczorem na koncert do klubu pod Arkadami! Musisz wyjść z domu!
Nie wiem dlaczego wtedy się zgodziłam. Może miałam już dość ciszy?
W klubie było głośno i tłoczno. Na scenie grał zespół bluesowy, a ja poczułam pierwszy raz od lat dreszcz ekscytacji.
Po koncercie podszedł do mnie gitarzysta:
– Cześć! Jestem Michał. Widziałem cię pod sceną – masz świetny uśmiech!
Zaczerwieniłam się jak nastolatka.
– Dawno nie słyszałam takiej muzyki…
– Gramy tu co tydzień! Przyjdź jeszcze!
To był początek czegoś nowego. Zaczęłam wychodzić z domu częściej, spotykać ludzi, rozmawiać o czymś innym niż choroba i śmierć.
Michał stał się moim przyjacielem, a potem kimś więcej. Dzięki niemu uwierzyłam, że mogę jeszcze być szczęśliwa.
Bartek zadzwonił po raz pierwszy od dwóch lat:
– Kinga… przepraszam…
– Za co? Za to, że zostawiłeś mnie samą? Czy za to, że sprzedałeś rodzinne pamiątki?
– Za wszystko…
Nie odpowiedziałam nic więcej.
Dziś wiem jedno: życie potrafi być okrutne i niesprawiedliwe, ale to my decydujemy, czy pozwolimy mu nas złamać.
Czy naprawdę jesteśmy skazani na powielanie błędów naszych rodzin? Czy można przerwać ten łańcuch krzywd? Co wy byście zrobili na moim miejscu?