Kręcąc się w kółko: Opowieść o codzienności, która boli

Dzisiaj znów miałam ten sam dzień. Czułam się, jakbym kręciła się w kółko bez końca. „Mamusiu, chodźmy się pobawić samochodami, obiecałaś…” – pięcioletni Kacper spojrzał na mnie swoimi dużymi oczami, stojąc w drzwiach kuchni. Spojrzałam najpierw na niego, potem na stertę brudnych naczyń i kurczaka, który czekał cierpliwie na desce do krojenia. Westchnęłam. „Kacperku, jeszcze chwilkę, dobrze? Muszę zrobić obiad.”

W jego oczach pojawił się cień rozczarowania, ale nie powiedział nic więcej. Odszedł powoli do swojego pokoju, ciągnąc za sobą ulubioną ciężarówkę. Zostałam sama z ciszą i poczuciem winy, które ściskało mnie za gardło. Znowu zawiodłam. Znowu nie dotrzymałam słowa. Ale przecież ktoś musi to wszystko ogarnąć – dom, zakupy, pranie, gotowanie…

Mój mąż, Tomek, wrócił z pracy późno, jak zwykle. Wszedł do kuchni i rzucił torbę na krzesło. „Co na obiad?” – zapytał beznamiętnie, nawet nie patrząc mi w oczy. „Kurczak z ziemniakami” – odpowiedziałam cicho, mieszając coś w garnku. „Znowu kurczak?” – mruknął pod nosem i wyszedł do salonu, gdzie już czekał na niego telewizor.

Czułam się przezroczysta. Jakby mnie tu nie było. Jakby wszystko, co robię, było oczywiste i niewidzialne. Kiedyś miałam marzenia – chciałam być nauczycielką, podróżować po świecie, pisać książki… Teraz moim światem jest kuchnia i salon, a jedynym tekstem, jaki piszę, są listy zakupów.

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Tomkiem. „Może w weekend pojedziemy gdzieś razem? Do lasu albo nad jezioro?” – zaproponowałam ostrożnie. Spojrzał na mnie z irytacją. „Nie mam siły. Cały tydzień haruję, chcę odpocząć.”

Chciałam krzyczeć. Chciałam mu powiedzieć, że ja też jestem zmęczona. Że też potrzebuję odpoczynku. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego poszłam do łazienki i zamknęłam się na chwilę. Usiadłam na brzegu wanny i pozwoliłam sobie na kilka łez.

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, jak bardzo się zmieniłam przez ostatnie lata. Gdzie podziała się ta radosna dziewczyna z marzeniami? Czy to już zawsze będzie tak wyglądać?

Rano obudził mnie płacz Kacpra. Miał koszmar i przyszedł do naszego łóżka. Przytuliłam go mocno i poczułam ukłucie żalu – dla niego muszę być silna. Dla niego muszę się starać.

Ale czy ktoś stara się dla mnie?

Po południu zadzwoniła moja mama. „Jak tam u was?” – zapytała pogodnym głosem. „W porządku” – skłamałam automatycznie. Nie chciałam jej martwić ani słuchać kolejnych rad typu: „Taka jest rola kobiety”, „Musisz być cierpliwa”, „Dzieci szybko rosną”.

Czasem mam ochotę po prostu wyjść z domu i nie wracać przez kilka godzin. Pójść do kawiarni, poczytać książkę, posiedzieć nad Wisłą i patrzeć na ludzi. Ale nie mogę – przecież ktoś musi być tutaj dla Kacpra.

Wieczorem Kacper znów poprosił: „Mamusiu, pobawisz się ze mną?” Tym razem usiadłam z nim na dywanie i przez chwilę udawałam, że jestem ciężarówką przewożącą klocki Lego. On śmiał się głośno, a ja poczułam coś dziwnego – jakby przez sekundę wróciła do mnie radość.

Ale potem usłyszałam głos Tomka z kuchni: „Marta! Zrobiłaś mi herbatę?”

Znowu poczułam ten ciężar na piersi.

Czasem zastanawiam się, czy to wszystko ma sens. Czy jestem tylko gospodynią domową? Czy ktoś widzi we mnie kobietę? Czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?

Może powinnam coś zmienić? Może powinnam zawalczyć o siebie?

A może to już za późno?

Czy wy też czasem czujecie się niewidzialni we własnym domu?