Zupa pomidorowa, która zmieniła wszystko – opowieść o matce, synu i rodzinnych ranach
Już od rana czułam, że ten dzień będzie inny. Wstałam o szóstej, jak zwykle, ale powietrze w kuchni było ciężkie, jakby ktoś rozlał w nim żal i niepokój. Zegar tykał głośniej niż zwykle, a ja krzątałam się przy blacie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Właśnie wtedy zadzwonił domofon.
– Kto tam? – zapytałam nieufnie, ścierając dłonie o fartuch.
– To ja, mamo. – Usłyszałam głos, który śnił mi się po nocach przez ostatnie miesiące. Głos mojego syna, Bartka.
Ręce zaczęły mi drżeć. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam go – wyższego, chudszego niż zapamiętałam. Stał z plecakiem na ramieniu, z oczami spuszczonymi w podłogę.
– Cześć, mamo – powiedział cicho.
Nie przytuliłam go. Zamiast tego odsunęłam się na bok.
– Wchodź. Herbata jest jeszcze ciepła.
Usiadł przy stole, a ja nalałam mu herbaty. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu nie wytrzymałam.
– I co teraz? Wróciłeś, bo ci się nie udało? – wypaliłam z goryczą.
Bartek spojrzał na mnie z bólem w oczach.
– Mamo, ja…
– Nie przerywaj mi! – przerwałam mu ostro. – Tyle ci dawałam, a ty wszystko zmarnowałeś! Studia rzuciłeś, do pracy nie poszedłeś…
– Mamo…
– A teraz wracasz jak niepyszny! Myślisz, że tu cię ktoś będzie niańczył?
Bartek odsunął filiżankę i wstał.
– Przyszedłem tylko po swoje rzeczy. Wyprowadzam się do Magdy. Chciałem ci powiedzieć osobiście.
Zatkało mnie. Magda – ta dziewczyna z tatuażami i kolczykiem w nosie. Nigdy jej nie zaakceptowałam.
– Do niej? Przecież ona cię wykorzysta! – krzyknęłam.
– Mamo, przestań! – Bartek podniósł głos po raz pierwszy w życiu. – Nie jestem już dzieckiem!
Wybiegł do swojego pokoju. Siedziałam przy stole i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę pobiec za nim i przeprosić, ale duma nie pozwoliła mi się ruszyć.
Po godzinie wyszedł z walizką.
– Zostaw klucz w skrzynce – rzuciłam chłodno.
Nie odpowiedział. Zamknął za sobą drzwi tak cicho, jakby chciał zniknąć bez śladu.
Zostałam sama. Kuchnia wydawała się nagle obca i zimna. Przesiedziałam tak do południa, aż zadzwoniła moja siostra, Iwona.
– Co u ciebie? – zapytała pogodnie.
– Bartek wrócił… i znowu wyszedł. Na dobre.
– A co zrobiłaś?
– Jak to co? Powiedziałam mu prawdę!
Iwona westchnęła ciężko.
– Może czasem lepiej ugotować mu zupę niż mówić prawdę?
Rozłączyła się, zostawiając mnie z tymi słowami. Przypomniałam sobie dzieciństwo Bartka – jak zawsze prosił o moją pomidorową z ryżem po ciężkim dniu w szkole. Jak śmiał się, kiedy podawałam mu ją w największym talerzu.
Zerwałam się z krzesła i zaczęłam wyciągać składniki: marchewkę, pietruszkę, seler, koncentrat pomidorowy. Kroiłam warzywa ze łzami w oczach. Każde cięcie nożem było jak ukłucie żalu za niewypowiedziane słowa: „kocham cię”, „tęsknię”, „przepraszam”.
Wrzuciłam warzywa do garnka i zalałam wodą. Gdy zupa zaczęła bulgotać, usiadłam przy stole i napisałam wiadomość:
„Bartek, ugotowałam twoją ulubioną pomidorową. Przyjdź dziś na obiad?”
Nie odpisał od razu. Czekałam godzinę, dwie… W końcu telefon zawibrował:
„Przyjdę.”
Serce zaczęło mi bić szybciej. Ustawiłam stół jak dawniej: dwa talerze, łyżki po babci Zosi, szklanki z grubego szkła. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, ręce mi się spociły.
Bartek wszedł powoli. Pachniało pomidorową jak za dawnych lat.
– Siadaj – powiedziałam miękko.
Nalewałam mu zupę drżącą ręką.
– Pamiętasz? – zapytałam cicho. – Jak byłeś mały, zawsze prosiłeś o dokładkę.
Bartek spojrzał na mnie uważnie.
– Pamiętam…
Jedliśmy w ciszy. Po chwili odłożył łyżkę.
– Mamo… Ja nie wróciłem po to, żeby ci sprawić przykrość. Chciałem tylko… żebyś była ze mnie dumna.
Łzy popłynęły mi po policzkach.
– Jestem dumna… tylko czasem nie umiem tego powiedzieć inaczej niż narzekaniem…
Bartek uśmiechnął się smutno.
– Wiem. Ale czasem chciałbym po prostu usłyszeć: „kocham cię”.
Wstałam i objęłam go mocno pierwszy raz od lat.
– Kocham cię, synku. Przepraszam za wszystko.
Poczułam jego ramiona wokół siebie i wiedziałam już, że ta zupa pomidorowa była ważniejsza niż wszystkie słowa świata.
Wieczorem zadzwoniła Magda.
– Dzień dobry pani Anno… Bartek mówił, że była dziś pyszna pomidorowa?
Zaśmiałam się przez łzy.
– Przyjdźcie jutro razem na obiad. Upiekę szarlotkę.
Magda zgodziła się bez wahania. Po raz pierwszy poczułam nadzieję na nowy początek dla naszej rodziny.
Dziś siedzę przy tym samym stole i myślę: ile razy ranimy najbliższych własnym lękiem? Czy naprawdę tak trudno jest zrobić pierwszy krok? Może wystarczy ugotować komuś ulubioną zupę…
A wy? Czy potraficie przeprosić bliskich zanim będzie za późno?