Zimno w sercu: Opowieść o rodzinie, która nigdy nie była domem
– Znowu się zaczęło! – wrzasnęła mama zza cienkiej ściany, a ja już wiedziałam, że tej nocy nie prześpię. Ojciec wrócił z baru na rogu, śmierdzący tanim piwem i złością. Wpadł do kuchni, trzaskając drzwiami tak mocno, że szklanki zadzwoniły w kredensie. – Bo ty nic nie rozumiesz, Halina! – ryknął. – Gdybyś była normalna, to bym nie musiał pić!
Miałam wtedy dziewięć lat i już wiedziałam, że w naszym bloku na warszawskim Bródnie nikt nie przyjdzie z pomocą. Sąsiedzi zamykali drzwi na dwa zamki, kiedy zaczynały się krzyki. Czasem tylko pani Zosia z trzeciego piętra zostawiała mi pod drzwiami bułkę albo jabłko. Ale nikt nie pytał, czy wszystko w porządku. W Polsce nie pyta się o cudze sprawy.
W moim pokoju było zimno – nie tylko przez nieszczelne okna. Zimno było w sercu. Siedziałam skulona na tapczanie, z poduszką przy uchu, próbując zagłuszyć awanturę. Marzyłam, żeby mieć inną rodzinę. Taką jak u koleżanki z klasy, Oliwii – jej mama piekła ciasta i całowała ją na dobranoc. U mnie mama całowała butelkę.
– Idź spać, Justyna! – wrzasnęła nagle przez drzwi. – Jutro szkoła!
Ale jak spać, kiedy ojciec tłucze talerze, a mama płacze tak głośno, że słychać ją chyba aż na klatce? Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że jestem nikomu niepotrzebna.
W szkole byłam niewidzialna. Nauczycielka matematyki, pani Szymańska, patrzyła na mnie z litością, ale nigdy nie zapytała, dlaczego zawsze mam te same spodnie i dziurawy sweter. Dzieci wyczuwały słabość jak psy krew. – Justyna śmierdzi! – krzyczała Magda z pierwszej ławki. – Pewnie jej matka znowu się upiła i nie ma kto jej wykąpać!
Chciałam zapaść się pod ziemię. W domu czekał tylko chłód i cisza po kolejnej kłótni. Mama spała do południa, ojciec znikał na całe dnie. Czasem wracał z nową kobietą albo z kolegą spod sklepu. Wtedy musiałam znikać – najlepiej do piwnicy albo na plac zabaw pod blokiem.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Usłyszałam głosy zza drzwi:
– Ona jest twoim dzieckiem! – krzyczała mama.
– Gówno mnie to obchodzi! – odburknął ojciec.
Weszłam cicho do przedpokoju. Mama siedziała na podłodze, rozmazany makijaż spływał jej po policzkach.
– Justyna… – wyszeptała. – Przepraszam cię…
Nie odpowiedziałam. Nie miałam już siły jej pocieszać.
Z czasem nauczyłam się znikać. Chowałam się w bibliotece szkolnej, gdzie pani Teresa pozwalała mi siedzieć do zamknięcia. Tam czytałam książki o innych światach – takich, gdzie dzieci są kochane i bezpieczne.
W gimnazjum sytuacja tylko się pogorszyła. Ojciec odszedł do innej kobiety, zostawiając nas bez grosza. Mama popadła w depresję i jeszcze głębiej w alkoholizm. Przestała gotować obiady, przestała sprzątać. Ja przejęłam wszystkie obowiązki domowe.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu i znalazłam mamę leżącą na podłodze w kuchni.
– Mamo! – krzyknęłam przerażona.
Nie reagowała. Zadzwoniłam po pogotowie. Lekarz spojrzał na mnie ze współczuciem:
– Ile masz lat?
– Piętnaście.
– Masz kogoś dorosłego w rodzinie?
– Nie…
Zabrali mamę do szpitala na odtrucie. Przez tydzień mieszkałam sama. Nikt się mną nie zainteresował – ani sąsiedzi, ani szkoła.
Po powrocie mama obiecała poprawę.
– Już nigdy nie tknę alkoholu, Justynka…
Ale dwa dni później znalazłam ją znowu pijaną na ławce pod blokiem.
Wtedy postanowiłam: muszę uciec. Zaczęłam pracować po szkole w osiedlowym warzywniaku u pana Marka. Dawał mi parę złotych za pomoc przy rozładunku towaru i pozwalał zabrać trochę warzyw do domu.
– Justyna, ty jesteś dzielna dziewczyna – mówił czasem cicho. – Ale pamiętaj: nie możesz za wszystkich brać odpowiedzialności.
Nie rozumiałam wtedy tych słów.
W liceum poznałam Agatę – dziewczynę z bogatego domu na Żoliborzu. Miała wszystko: własny pokój, komputer, markowe ubrania. Ale była nieszczęśliwa.
– Moi rodzice mają mnie gdzieś – wyznała kiedyś przy papierosie za szkołą. – Liczą się tylko ich kariery i pieniądze.
Zaprzyjaźniłyśmy się mimo różnic. Agata zaprosiła mnie kiedyś do siebie na noc.
– Zazdroszczę ci…
– Czego? – zdziwiłam się szczerze.
– Tego, że potrafisz walczyć o siebie. Ja bym się dawno poddała.
To wtedy po raz pierwszy poczułam dumę z tego, kim jestem.
Maturę zdałam dobrze mimo wszystkich przeciwności. Mama była wtedy już wrakiem człowieka – chuda, zaniedbana, z żółtymi oczami od wódki.
– Idź na studia, Justynka… Nie zmarnuj życia jak ja…
Dostałam się na psychologię na UW. Wynajęłam pokój u starszej pani na Ochocie i zaczęłam nowe życie.
Ale przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć. Mama dzwoniła nocami:
– Justynka… Pożycz mi trochę pieniędzy…
– Mamo, nie mam…
– Ty niewdzięczna gówniaro! Wszystko przez ciebie!
Czasem płakałam po tych rozmowach godzinami.
Na studiach poznałam Michała – chłopaka z normalnej rodziny z Pruszkowa. Był czuły i troskliwy. Opowiedziałam mu o swoim dzieciństwie dopiero po roku znajomości.
– Nie musisz być taka silna cały czas – powiedział pewnego wieczoru.
– Jeśli nie będę silna, rozpadnę się na kawałki…
Michał był pierwszą osobą, która naprawdę mnie przytuliła bez powodu.
Po studiach zaczęłam pracować jako psycholog szkolny na Targówku. Chciałam pomagać dzieciom takim jak ja kiedyś – niewidzialnym, samotnym, wykluczonym.
Pewnego dnia przyszła do mnie dziewczynka z pierwszej klasy:
– Proszę pani… Czy pani też czasem boi się wracać do domu?
Zatkało mnie. Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
– Tak… Ale pamiętaj: nigdy nie jesteś sama.
Czasem odwiedzam mamę w szpitalu psychiatrycznym. Jest cieniem dawnej siebie.
– Przepraszam cię…
– Już dobrze, mamo…
Ale czy naprawdę jej wybaczyłam? Czy można wybaczyć komuś, kto nigdy nie był rodzicem?
Dziś mam trzydzieści dwa lata i własną rodzinę. Michał jest moją opoką, mamy syna Antosia i córkę Zosię. Każdego dnia walczę ze swoimi demonami – żeby nie powtórzyć błędów moich rodziców.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można naprawdę wyrwać się z własnej przeszłości? Czy to ona zawsze będzie cień ciągnący się za mną przez całe życie?
A wy? Czy wierzycie w to, że można zacząć od nowa? Czy przeszłość zawsze nas dogoni?