Zdradził nas i chce wrócić, ale ja już się tym nie cieszę – historia Magdy z Torunia
Wpadł do mieszkania jak burza, z walizką w ręku i miną zbitego psa. Stałam w kuchni, obierając ziemniaki na obiad dla dzieci, kiedy usłyszałam klucz w zamku. Zamarłam. Przez głowę przeleciało mi tysiąc myśli. To niemożliwe. Przecież nie widziałam go od ponad roku. Ostatni raz, gdy wychodził, trzasnął drzwiami tak mocno, że aż obrazek z Matką Boską spadł ze ściany. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to koniec naszego małżeństwa. Dziś wiem, że tamten huk był początkiem mojego nowego życia.
Mam na imię Magda. Mieszkam w Toruniu, na Rubinkowie, w trzypokojowym mieszkaniu po moich rodzicach. Mam dwójkę dzieci: Zosię i Antka. Mój mąż – a właściwie były mąż – nazywa się Paweł. Nasza historia zaczęła się jak z taniego romansu, a skończyła jak dramat rodzinny, który mógłby posłużyć za scenariusz do serialu.
Poznaliśmy się na studiach pedagogicznych. Paweł był duszą towarzystwa – zawsze otoczony ludźmi, zawsze z żartem na ustach. Ja byłam cicha, nieśmiała, raczej z boku. To on pierwszy mnie zauważył. „Masz piękne oczy” – powiedział na imprezie integracyjnej i wtedy pierwszy raz poczułam się naprawdę widziana. Zakochałam się po uszy. Po trzech latach byliśmy już po ślubie, a po kolejnych dwóch urodziła się Zosia.
Z początku byliśmy szczęśliwi. Paweł pracował w urzędzie miasta, ja w przedszkolu. Nie mieliśmy kokosów, ale wystarczało na życie i wakacje nad Bałtykiem raz do roku. Wszystko zmieniło się po narodzinach Antka. Paweł zaczął coraz częściej zostawać po godzinach, wracał późno, czasem czułam od niego perfumy, których nie używałam. „Przesadzasz” – mówił, gdy pytałam. „Pracuję dla nas”.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego siostra, Iwona:
– Magda, musisz wiedzieć… Widziałam Pawła z jakąś kobietą w kawiarni na Starówce. Trzymali się za ręce.
– To niemożliwe – wyszeptałam.
– Przepraszam, ale nie mogę już patrzeć, jak cię okłamuje.
Zadzwoniłam do Pawła jeszcze tego samego wieczoru. Przyszedł do domu późno, zmęczony i rozdrażniony.
– Z kim byłeś dziś na kawie? – zapytałam bez ogródek.
– Z koleżanką z pracy! Przesadzasz! – krzyknął.
– Trzymaliście się za ręce?
Zamilkł. Widziałam w jego oczach strach i coś jeszcze – ulgę? W końcu usiadł ciężko na krześle.
– Magda… Ja… To nie jest takie proste.
Okazało się, że „koleżanka” miała na imię Sandra i była młodsza ode mnie o dziesięć lat. Pracowała z Pawłem od kilku miesięcy. „To tylko zauroczenie” – tłumaczył się potem. „Potrzebowałem oddechu od codzienności”.
Przez kilka tygodni próbowałam walczyć o nasze małżeństwo. Prosiłam go, żeby został dla dzieci, dla mnie. On jednak coraz częściej znikał z domu, wyłączał telefon na całe noce. W końcu spakował walizkę i wyszedł bez słowa wyjaśnienia.
Zostałam sama z dwójką dzieci i długami po jego nieudanych inwestycjach. Moja mama pomagała mi jak mogła – gotowała obiady, zabierała dzieci na spacery, żebym mogła popłakać w poduszkę bez świadków. Ojciec był bardziej surowy:
– Trzeba było lepiej wybierać chłopa – rzucił któregoś dnia.
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.
Najgorsze były wieczory. Dzieci spały, a ja siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na zdjęcia ze ślubu. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam za mało atrakcyjna? Za mało wyrozumiała? Za bardzo skupiona na dzieciach?
Po kilku miesiącach zaczęły się telefony od teściowej:
– Magda, Paweł jest młody… Każdemu może się zdarzyć potknięcie… Daj mu szansę!
– A dzieci? – pytałam.
– Dzieci potrzebują ojca!
Ale Paweł nie dzwonił do dzieci prawie wcale. Alimenty przychodziły nieregularnie – raz 500 złotych, raz 200 złotych, czasem nic przez dwa miesiące. Sandra szybko się nim znudziła i wyrzuciła go z mieszkania. Wtedy Paweł zaczął pisać do mnie SMS-y:
„Magda, możemy pogadać?”
„Tęsknię za dziećmi”
„Może spróbujemy jeszcze raz?”
Za każdym razem serce mi drżało – czy powinnam mu wybaczyć? Czy dzieci będą szczęśliwsze z ojcem pod jednym dachem?
Pewnego popołudnia przyszedł bez zapowiedzi. Dzieci były w pokoju obok.
– Magda… Wiem, że zawaliłem… Ale chcę wrócić do domu.
– Do domu? Czy do wygody? – zapytałam ostro.
– Do was! Przecież jesteśmy rodziną!
– Rodzina nie zostawia swoich w najgorszym momencie! – wybuchłam.
Dzieci wbiegły do kuchni.
– Tata! – krzyknęła Zosia i rzuciła mu się na szyję.
Antek stał z boku i patrzył nieufnie.
– Gdzie byłeś tak długo? – zapytał cicho.
Paweł zbladł.
– Pracowałem…
– Kłamiesz! Słyszałem jak mama płakała przez ciebie! – Antek wybiegł z płaczem do swojego pokoju.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie chcę już tego człowieka w swoim życiu. Że przez rok nauczyłam się być silna sama dla siebie i dla dzieci. Że nie potrzebuję go ani jako męża, ani jako ojca od święta.
Paweł próbował jeszcze przez kilka tygodni – przynosił kwiaty, kupował zabawki dzieciom, dzwonił codziennie wieczorem. Ale ja już byłam inna. Znalazłam nową pracę w szkole podstawowej jako pedagog szkolny. Poznałam nowych ludzi – koleżanki zapraszały mnie na kawę po pracy, dzieci zaczęły chodzić na zajęcia sportowe i taneczne.
Któregoś dnia spotkałam Pawła pod blokiem.
– Magda… Może pójdziemy razem na spacer?
– Nie mam czasu – odpowiedziałam spokojnie.
– Masz kogoś?
Uśmiechnęłam się smutno:
– Mam siebie i dzieci. I to mi wystarczy.
Od tamtej pory Paweł pojawia się coraz rzadziej. Alimenty płaci tylko wtedy, gdy grożę mu sądem. Jego matka przestała dzwonić po tym, jak powiedziałam jej prosto w oczy:
– Pani syn miał szansę być ojcem i mężem. Wybrał inaczej.
Czasem wieczorami myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy dobrze zrobiłam? Czy dzieci będą mi kiedyś wdzięczne za to, że nie pozwoliłam mu wrócić? Czy może będą miały mi za złe rozbitą rodzinę?
Ale potem patrzę na Zosię i Antka – jak śmieją się razem przy stole, jak przytulają mnie przed snem – i wiem jedno: jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy naprawdę warto dawać drugą szansę komuś, kto raz już nas zdradził? A może czasem lepiej zamknąć drzwi na zawsze i nauczyć się być szczęśliwym samemu? Co wy byście zrobili na moim miejscu?