Wszystko wraca – historia o zdradzie, rodzinie i cenie własnych wyborów
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam. Stałam w przedpokoju z listem w ręku, a moje dzieci – Kuba i Staś – patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami. „Mamo, gdzie jest tata?” – zapytał cicho Staś, ściskając pluszowego misia. Nie umiałam odpowiedzieć. Właśnie przeczytałam: „Złożyłem pozew o rozwód. Nie potrafię już dłużej tak żyć. Przepraszam. Tomek”.
Tomek… Mój mąż od ośmiu lat. Ojciec moich dzieci. Człowiek, którego kiedyś wybrałam zamiast własnej rodziny, zamiast spokoju i przewidywalności. A teraz zostawił mnie dla swojej byłej narzeczonej, tej samej, o której zawsze mówił z lekkim żalem w głosie.
Ale zacznijmy od początku. Mam na imię Marta. Urodziłam się w małym miasteczku pod Lublinem, gdzie wszyscy wszystko o sobie wiedzieli. Moja mama – nauczycielka biologii, ojciec – kierowca PKS-u. W domu zawsze było głośno od kłótni o pieniądze i o to, kto komu co powiedział na zebraniu rodziców. Marzyłam tylko o tym, by uciec do wielkiego miasta i nigdy nie wracać.
Na studiach w Warszawie poznałam Tomka. Był inny niż chłopcy z mojej klasy – pewny siebie, zabawny, miał plany na życie. Był wtedy z Justyną – wysoką blondynką z prawniczej rodziny. Zawsze wydawała mi się zbyt idealna dla niego. Zaczęliśmy się spotykać po cichu, najpierw na uczelni, potem coraz częściej poza nią. Wiedziałam, że to nie fair wobec Justyny, ale tłumaczyłam sobie: „Miłość nie wybiera”.
Pewnego wieczoru Tomek zadzwonił do mnie po kłótni z Justyną. „Marta, nie mogę już tak żyć. Ona mnie dusi. Z tobą czuję się sobą” – mówił przez łzy. Przyjęłam go do siebie bez wahania. Po miesiącu zamieszkaliśmy razem w wynajętej kawalerce na Ochocie.
Moja mama przestała się do mnie odzywać, kiedy dowiedziała się, że „rozbiłam” czyjś związek. Ojciec tylko mruknął: „Sama sobie życie układasz, to sama będziesz płakać”. Bolało, ale byłam przekonana, że robię dobrze.
Pierwsze lata były jak z bajki. Praca w agencji reklamowej, wieczory przy winie, spontaniczne wypady nad Wisłę. Ale potem pojawiły się dzieci – najpierw Kuba, potem Staś. Tomek coraz więcej pracował, ja coraz częściej zostawałam sama w domu. Zaczęły się pretensje: „Czemu nie ugotowałaś obiadu?”, „Dlaczego dzieci są takie rozwrzeszczane?”, „Nie mogę się skupić przez ten hałas”.
Pewnego dnia zadzwoniła moja siostra Anka: „Marta, mama jest w szpitalu po zawale”. Pojechałam do rodzinnego domu pierwszy raz od lat. W progu mama spojrzała na mnie chłodno: „Widzisz? Karma wraca” – powiedziała bez cienia współczucia.
Wróciłam do Warszawy rozbita i samotna. Tomek nawet nie zapytał, jak się czuję po powrocie. Siedział przy komputerze i pisał coś zawzięcie na Messengerze. „Z kim piszesz?” – zapytałam od niechcenia.
„Z Justyną” – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
Zamarłam.
„Po co?”
„Bo ona mnie rozumie lepiej niż ty ostatnio” – rzucił lodowato.
Od tamtej pory wszystko zaczęło się sypać szybciej niż mogłam przypuszczać. Kłóciliśmy się o wszystko: o pieniądze, o dzieci, o to, kto ma je odebrać z przedszkola. Tomek coraz częściej znikał wieczorami pod pretekstem pracy.
Pewnego dnia wrócił późno w nocy i nawet nie próbował tłumaczyć się z zapachu damskich perfum na koszuli. „Nie rób scen” – powiedział tylko i zamknął się w łazience.
Następnego ranka zadzwoniła do mnie Justyna.
„Marta, wiem wszystko. Tomek wraca do mnie. Chciałam ci to powiedzieć osobiście, zanim dowiesz się od niego” – jej głos był spokojny i pewny siebie.
Rozłączyłam się bez słowa.
Wieczorem Tomek spakował walizkę i wyszedł bez pożegnania z dziećmi. Zostawił tylko ten list.
Przez pierwsze tygodnie nie wiedziałam, jak żyć. Dzieci płakały za ojcem, ja płakałam nocami do poduszki. Moja mama zadzwoniła raz: „A nie mówiłam? Teraz zobaczysz, jak to jest być samotną matką”.
Anka próbowała mi pomóc: „Marta, musisz się ogarnąć dla dzieci! Oni cię potrzebują!” Ale ja nie miałam siły nawet wstać z łóżka.
W końcu poszłam do psychologa na NFZ – czekałam trzy miesiące na wizytę. Tam usłyszałam: „Pani Marto, musi pani wybaczyć sobie swoje błędy i zacząć żyć dla siebie”.
Łatwo powiedzieć.
Tymczasem Tomek zamieszkał z Justyną na Wilanowie. Dzieci widywały go raz na dwa tygodnie – zabierał je do kina albo do McDonalda i oddawał wieczorem zmęczone i rozkapryszone.
Pieniądze z alimentów ledwo starczały na czynsz i jedzenie. Musiałam wrócić do pracy na pół etatu w sklepie spożywczym pod domem – agencja reklamowa już dawno znalazła kogoś młodszego na moje miejsce.
Najgorsze były święta. Siedzieliśmy przy stole we trójkę – ja i chłopcy – a za ścianą sąsiadka śpiewała kolędy z całą rodziną. Kuba zapytał wtedy: „Mamo, czy tata nas jeszcze kocha?”
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Wiosną Tomek zadzwonił: „Justyna jest w ciąży. Chciałem ci powiedzieć pierwszy”.
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu jednocześnie. On zaczyna nowe życie, a ja stoję w miejscu.
Kilka tygodni później przyszła do mnie teściowa – matka Tomka.
„Marta, wiem, że Tomek nie był święty… Ale ty też nie byłaś łatwa we współżyciu” – zaczęła bez ogródek.
„To znaczy?”
„Nie potrafiłaś mu wybaczyć błędów ani dać wsparcia wtedy, kiedy tego potrzebował… Może gdybyś była bardziej wyrozumiała…”
Zacisnęłam pięści ze złości.
„A może gdyby on nie zdradzał mnie z własną byłą narzeczoną?!”
Teściowa wzruszyła ramionami: „W życiu wszystko wraca na swoje miejsce… Każdy dostaje to, na co zasłużył”.
Po jej wyjściu długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na bawiące się dzieci na podwórku. Przypomniałam sobie słowa mamy: „Sama sobie życie układasz… sama będziesz płakać”.
Dziś mija rok od rozwodu. Nadal mieszkam w tej samej kawalerce na Ochocie – właściciel zgodził się obniżyć czynsz ze względu na dzieci. Pracuję więcej niż kiedykolwiek wcześniej; czasem dorabiam sprzątaniem u sąsiadów albo szyciem firan dla koleżanek z osiedla.
Kuba poszedł do pierwszej klasy; Staś chodzi jeszcze do przedszkola. Czasem pytają o tatę – wtedy tłumaczę im najlepiej jak potrafię: „Tata was kocha, ale teraz mieszka gdzie indziej”.
Często zastanawiam się nad tym wszystkim: czy gdybym wtedy nie odebrała Tomka Justynie… czy moje życie wyglądałoby inaczej? Czy można naprawić błędy młodości?
Czasem myślę o powrocie do rodzinnego domu pod Lublinem – ale tam czeka tylko chłód i wyrzuty sumienia ze strony mamy.
Wieczorami patrzę na śpiących chłopców i pytam siebie: czy jestem dobrą matką? Czy zasługuję na szczęście po tym wszystkim?
Może każdy z nas dostaje od życia drugą szansę… Tylko czy potrafimy ją rozpoznać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?