Teściowa postawiła mnie pod ścianą – czy rodzina to naprawdę wybór na całe życie?
— Nie wytrzymam już ani chwili dłużej! — krzyknęłam, trzaskając drzwiami kuchni tak mocno, że aż szklanki na stole zadźwięczały. Zofia, moja teściowa, spojrzała na mnie z pogardą, a jej syn – mój mąż, Paweł – jak zwykle schował się za gazetą. W tej chwili czułam się jak intruz we własnym domu.
Wszystko zaczęło się zaraz po naszym ślubie. Paweł był jedynakiem, a jego matka od lat rządziła domem żelazną ręką. Kiedy wprowadziłam się do ich mieszkania na warszawskiej Pradze, naiwnie wierzyłam, że z czasem się dogadamy. Ale Zofia od początku dawała mi do zrozumienia, że jestem tu tylko gościem. — U nas w domu nie zostawia się butów w przedpokoju! — upominała mnie już pierwszego dnia. — Herbata tylko w szklankach, nie w kubkach! — powtarzała, jakby to była kwestia życia i śmierci.
Przez pierwsze miesiące starałam się nie zwracać uwagi na jej drobne złośliwości. Gotowałam obiady według jej przepisów, sprzątałam tak, jak sobie życzyła. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się niewidzialna. Paweł wracał z pracy zmęczony i nie miał siły na rozmowy o problemach. — Daj spokój, mama jest już starsza, niech jej będzie po myśli — mówił wieczorami, gdy próbowałam mu się zwierzyć.
Pewnego dnia wróciłam z pracy później niż zwykle. Pracuję jako pielęgniarka na oddziale dziecięcym – zmiany są ciężkie, a emocje jeszcze cięższe. Marzyłam tylko o gorącej kąpieli i ciszy. Zamiast tego w kuchni czekała na mnie Zofia z listą zadań: — Trzeba umyć okna, bo jutro przychodzi moja siostra. I jeszcze podłogi są brudne po twoim psie! — rzuciła oskarżycielskim tonem.
— Mamo, to nie jest tylko twój dom — próbowałam spokojnie tłumaczyć. — Pracuję na równi z Pawłem, nie mogę wszystkiego robić sama.
— Jak ci się nie podoba, możesz wracać do swoich rodziców! — odparowała natychmiast.
Tylko że do rodziców wrócić nie mogłam. Mój ojciec nigdy nie zaakceptował Pawła – uważał go za nieudacznika bez ambicji. Po ślubie nasze kontakty praktycznie się urwały. Mama dzwoniła czasem ukradkiem, ale zawsze kończyło się na łzach i wyrzutach sumienia.
Z czasem sytuacja w domu stawała się coraz bardziej napięta. Zofia zaczęła otwarcie mówić Pawłowi, że jestem leniwa i niewdzięczna. — Kiedyś kobiety wiedziały, co to obowiązek! — powtarzała przy każdej okazji. Paweł coraz częściej wychodził z kolegami „na piwo”, zostawiając mnie samą z jej pretensjami.
Najgorsze przyszło w grudniu. Przed świętami Zofia postanowiła urządzić rodzinny obiad. Zaprosiła całą swoją rodzinę – ciotki, kuzynki, nawet sąsiadkę z parteru. Mnie przypadło przygotowanie wszystkiego: od pierogów po makowiec. Pracowałam do późna w nocy, a rano usłyszałam tylko: — Makowiec za suchy, pierogi za grube.
Po obiedzie Zofia zebrała wszystkich w salonie i zaczęła opowiadać o „dzisiejszej młodzieży”, która nie potrafi zadbać o dom ani rodzinę. Siedziałam cicho, zaciskając pięści pod stołem. Nikt nie stanął w mojej obronie.
Wieczorem wybuchłam. — Pawle, ile jeszcze mam to znosić? Twoja matka traktuje mnie jak służącą! — krzyczałam przez łzy.
— Przesadzasz — odpowiedział chłodno. — Mama jest wymagająca, ale to jej dom.
— Nasz dom! — poprawiłam go drżącym głosem.
— Dopóki ona żyje, to jej zasady — uciął rozmowę i wyszedł do kuchni.
Wtedy poczułam się naprawdę samotna. Zadzwoniłam do przyjaciółki Magdy – jedynej osoby, która wiedziała o moich problemach.
— Uciekaj stamtąd póki możesz — poradziła mi przez telefon. — Albo postaw sprawę jasno: albo ona się zmieni, albo ty odchodzisz.
Następnego dnia zebrałam się na odwagę. Po pracy usiadłam z Zofią i Pawłem przy stole.
— Musimy ustalić zasady współżycia w tym domu — zaczęłam spokojnie. — Nie jestem tu służącą ani intruzem. Jeśli mamy żyć razem pod jednym dachem, musimy się szanować.
Zofia spojrzała na mnie z wyższością:
— To ja tu ustalam zasady! Jeśli ci się nie podoba, droga wolna!
Paweł milczał.
— Pawle? — spojrzałam na niego błagalnie.
— Nie chcę kłótni… Może spróbujcie się dogadać? — wymamrotał bez przekonania.
Wtedy podjęłam decyzję: spakowałam walizkę i wyszłam z domu bez słowa. Pojechałam do Magdy i przez kilka dni mieszkałam u niej na kanapie. Było mi wstyd – przed sobą i przed światem. Ale pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.
Paweł dzwonił codziennie. Najpierw prosił o powrót, potem groził rozwodem. Zofia rozpuściła plotki po rodzinie, że „porzuciłam męża dla innego”.
Po tygodniu Paweł przyszedł do Magdy osobiście:
— Wróć do domu… Mama obiecała się zmienić.
Nie wierzyłam mu. Ale zgodziłam się wrócić pod jednym warunkiem: wspólna rozmowa u mediatora rodzinnego.
Na spotkaniu mediator zapytał każdego z nas o oczekiwania i granice. Zofia była obrażona przez całą godzinę:
— Ja już swoje przeżyłam! Nie będę się nikomu kłaniać!
Ale Paweł pierwszy raz odważył się powiedzieć:
— Mamo, jeśli nie zaakceptujesz mojej żony jako równoprawnej domowniczki, wyprowadzimy się.
To był przełomowy moment. Zofia długo milczała, potem zapytała cicho:
— Naprawdę byś mnie zostawił?
Paweł skinął głową.
Od tamtej pory wiele się zmieniło – powoli i z trudem. Zofia przestała komentować każdy mój ruch i czasem nawet pyta mnie o radę w kuchni. Paweł zaczął częściej rozmawiać ze mną o naszych sprawach i wspólnie podejmujemy decyzje dotyczące domu.
Ale blizny zostały. Wciąż boję się konfliktów i czasem łapię się na tym, że wolę przemilczeć swoje potrzeby niż znów walczyć o swoje miejsce.
Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy rodzina to naprawdę wybór na całe życie? Czy warto walczyć o relacje za wszelką cenę? Może Wy macie podobne doświadczenia? Jak sobie radzicie z trudnymi teściowymi?