Przygarnęłam mamę – teraz żałuję. Wstydzę się przed znajomymi, a nie mogę jej odesłać
Wszystko zaczęło się od telefonu o szóstej rano. Dzwoniła sąsiadka mojej mamy ze wsi pod Siedlcami. – Pani Kingo, mama znowu upadła. Nie chce pogotowia, ale niech pani coś zrobi, bo ona tu sama nie da rady! – jej głos był zniecierpliwiony, jakby to ja byłam winna całej sytuacji.
Zerwałam się z łóżka, serce waliło mi jak młot. Jeszcze tego samego dnia wzięłam urlop i pojechałam do rodzinnego domu. Mama, pani Zofia, leżała na kanapie, z podkrążonymi oczami, uparta jak zawsze. – Nic mi nie jest, Kinga. Przewróciłam się tylko przez ten próg. Po co tyle zamieszania? – burknęła.
Ale ja widziałam: dom był zimny, brudny, a ona coraz słabsza. Po śmierci taty wszystko się posypało. Brat wyjechał do Irlandii i kontaktuje się tylko na święta. Siostra mieszka w Gdańsku, ma czwórkę dzieci i wiecznie powtarza: „Nie dam rady, Kinga, ty jesteś najbliżej”.
Podjęłam decyzję: zabieram mamę do siebie do Warszawy. Mój mąż, Tomek, nie był zachwycony. – Kinga, czy myślisz, że to dobry pomysł? Przecież ona zawsze była trudna…
– Nie mogę jej zostawić! – krzyknęłam. – To moja matka!
Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie spodziewałam się piekła.
Pierwsze tygodnie były nawet spokojne. Mama siedziała w swoim pokoju, oglądała „M jak miłość”, czasem wychodziła do kuchni. Gotowałam jej ulubione zupy – krupnik i pomidorową – choć narzekała: „Za mało soli”, „Za tłuste”, „U nas na wsi to się jadło inaczej”.
Zaczęły się drobne konflikty. Mama nie mogła znieść miejskiego hałasu. – Tu nie ma powietrza! – narzekała przy otwartym oknie. – Ludzie jacyś obcy, nikt nie zagada na klatce.
Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam ją płaczącą w kuchni.
– Co się stało?
– Ty mnie tu więzisz! Ja chcę do siebie! – krzyczała przez łzy.
– Mamo, przecież tam sobie nie poradzisz! Tu masz ciepło, jedzenie, opiekę…
– Ale nie mam życia! – rzuciła dramatycznie.
Zaczęły się codzienne awantury o wszystko: o to, że nie kupiłam jej ulubionej kawy Inki, o to, że nie pozwalam jej smażyć placków ziemniaczanych (bo lekarz zabronił tłuszczu), o to, że nie chcę słuchać jej opowieści o sąsiadkach ze wsi.
Mój mąż coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Córka Zuzia zamykała się w pokoju z laptopem i słuchawkami na uszach. Wszyscy byliśmy na granicy wytrzymałości.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka przez telefon:
– Słuchaj, Bartek… Ja już nie daję rady. Kinga jest wiecznie spięta, jej matka rządzi całym domem… Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam.
Zrobiło mi się zimno. Czy naprawdę aż tak źle to wygląda z boku?
Mama zaczęła manipulować moimi emocjami. – Gdyby twój ojciec żył… On by mnie nie zostawił samej. Ty też kiedyś będziesz stara… Zobaczysz!
Czułam się winna za każdym razem, gdy podnosiłam głos albo zamykałam się w łazience z płaczem. Przestałam zapraszać znajomych do domu – bałam się ich pytań i spojrzeń. Raz koleżanka z pracy zaproponowała kawę u mnie:
– Wpadniemy z dziewczynami po pracy! Dawno się nie widziałyśmy!
– Wiesz co… może innym razem… – wymamrotałam.
Wstydziłam się tego chaosu i napięcia w domu. Mama potrafiła zrobić awanturę o byle co nawet przy obcych.
Najgorzej było w święta. Siostra przyjechała z dziećmi i od progu zaczęły się pretensje:
– Kinga, czemu ona taka rozdrażniona? Może powinnaś ją zabrać do psychologa?
– Może ty ją weźmiesz na trochę? – zaproponowałam z nadzieją.
– Ja? Z czwórką dzieci? Nie mam warunków!
Brat zadzwonił z Irlandii:
– Kinga, trzymaj się! Jakby co, przeleję ci trochę kasy na leki dla mamy.
Poczułam się jak służąca całej rodziny.
Któregoś dnia mama upadła w łazience. Zawiozłam ją na SOR. Lekarka spojrzała na mnie surowo:
– Pani Kingo, opieka nad starszą osobą to ogromny ciężar. Może warto rozważyć dom opieki?
Mama usłyszała te słowa i zrobiła mi piekło w samochodzie:
– Chcesz mnie oddać do domu starców?! Po to cię rodziłam?!
Przez kolejne dni milczała demonstracyjnie albo płakała po kątach.
Czułam się coraz bardziej osaczona. Praca przestała być odskocznią – myślami byłam cały czas w domu. Zaczęły mi wypadać włosy ze stresu. Mąż coraz częściej spał na kanapie.
Pewnego wieczoru wybuchłam:
– Mamo! Ja już nie mogę! Ty mnie wykańczasz!
Spojrzała na mnie z pogardą:
– Wychowałam egoistkę.
Zamknęłam się w łazience i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.
Zaczęłam szukać pomocy w internecie. Fora dla opiekunów pełne były podobnych historii: poczucie winy, wypalenie, brak wsparcia ze strony rodzeństwa…
Próbowałam rozmawiać z rodziną:
– Może podzielimy się opieką? Może raz na dwa miesiące ktoś ją weźmie?
Siostra: – Nie dam rady.
Brat: – Może za rok wrócę do Polski…
Mąż: – To twoja matka.
Córka: – Babcia mnie straszy swoim płaczem.
Zostałam sama z tym ciężarem.
Czasem łapię się na myśli: co by było, gdybym jej nie zabrała? Czy miałabym spokojniejsze życie? Czy byłabym szczęśliwsza?
Ale przecież nie mogę jej odesłać. Dom na wsi jest już ruiną. Sąsiedzi mają własne problemy. Dom opieki? Wstyd przed rodziną i znajomymi by mnie zjadł żywcem.
Czuję się jak więzień własnej dobroci i cudzych oczekiwań.
Czy ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak pogodzić własne potrzeby z obowiązkiem wobec rodzica? Czy naprawdę musimy poświęcać wszystko dla innych? A może jest jakieś wyjście, którego ja nie widzę?