Przeprowadzka dusz – historia, która zmieniła moje życie
Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za sobą, usłyszałam krzyk mojej młodszej siostry: – Ola! Chodź szybko, babcia znowu mówi do lustra! – Zamarłam. Od śmierci mamy minęły dwa lata, a babcia coraz częściej rozmawiała z kimś, kogo nie było. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to właśnie ten dzień odmieni moje życie na zawsze.
Mam na imię Aleksandra, ale wszyscy mówią na mnie Ola. Miałam dwadzieścia cztery lata, studiowałam psychologię na Uniwersytecie Warszawskim i dorabiałam jako opiekunka do dzieci. Po śmierci mamy wszystko się posypało – tata zamknął się w sobie, babcia zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością, a ja musiałam być silna dla młodszej siostry, Julki. Właśnie wtedy pojawiła się propozycja pracy u państwa Nowaków – mieli córeczkę z zespołem Downa i szukali kogoś cierpliwego, kto nie przestraszy się wyzwań.
Pierwszego dnia, gdy zobaczyłam Zosię, poczułam coś dziwnego. Miała te same wielkie, brązowe oczy co moja mama. Nawet sposób, w jaki marszczyła nos podczas śmiechu, był identyczny. Przez chwilę miałam wrażenie, że patrzę na zdjęcie z dzieciństwa mamy. Próbowałam to sobie racjonalnie wytłumaczyć – genetyka, przypadek, może po prostu tęsknota. Ale im więcej czasu spędzałam z Zosią, tym bardziej czułam, że jest między nami jakaś niewidzialna nić.
Pewnego popołudnia siedziałyśmy razem na dywanie. Zosia układała puzzle i nagle spojrzała na mnie poważnie:
– Ola, a twoja mama też lubiła koty?
Zamurowało mnie. Skąd ona mogła wiedzieć? Mama była kociarą do szaleństwa – mieliśmy w domu trzy koty i wszędzie walające się zabawki dla nich.
– Skąd wiesz? – zapytałam cicho.
Zosia wzruszyła ramionami i powiedziała: – Bo ja pamiętam. I lubię tak samo jak ona.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i analizowałam każde słowo Zosi. Czy to możliwe, żeby dusza mojej mamy wróciła na świat właśnie w tej dziewczynce? Przecież to absurdalne! A jednak…
Kiedy opowiedziałam o tym tacie, wybuchł śmiechem:
– Ola, ty zawsze miałaś bujną wyobraźnię! Lepiej skup się na studiach niż na takich głupotach.
Ale Julka patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami:
– Może to prawda? Może mama wróciła do nas przez Zosię?
W pracy coraz bardziej zżywałam się z Zosią i jej mamą, panią Martą. Była kobietą po przejściach – mąż zostawił ją zaraz po narodzinach córki. Sama musiała walczyć o wszystko: o rehabilitację Zosi, o pieniądze na życie, o własną godność. Często wieczorami siadałyśmy przy kuchennym stole i rozmawiałyśmy o życiu.
– Ola, ty masz w sobie coś wyjątkowego – powiedziała pewnego razu Marta. – Zosia cię uwielbia. Myślę czasem… że ona ciebie zna od zawsze.
– Ja też mam takie wrażenie – przyznałam niepewnie.
– Wiesz… moja babcia wierzyła w reinkarnację. Może coś w tym jest?
W domu atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Babcia coraz częściej mówiła do nieistniejących osób, tata zamykał się w swoim pokoju i nie odzywał do nikogo. Tylko Julka trzymała się mnie kurczowo jak tonący brzytwy.
– Ola, nie zostawiaj mnie nigdy – szeptała wieczorami.
– Nie zostawię, obiecuję.
Ale sama czułam się coraz bardziej rozdarta między obowiązkami a własnym życiem.
Któregoś dnia wróciłam do domu późno. W kuchni siedziała babcia i płakała:
– Ona tu była… Twoja mama tu była…
Przytuliłam ją mocno i poczułam dziwny spokój. Może rzeczywiście mama nas odwiedza? Może jest bliżej niż myślimy?
W pracy pojawiły się problemy. Marta dostała propozycję wyjazdu do Niemiec – lepsza praca, większe pieniądze, szansa na nowe życie dla Zosi. Ale to oznaczało rozstanie ze mną.
– Ola… nie wiem co robić – mówiła ze łzami w oczach. – Boję się zostawić wszystko tutaj…
– Musisz myśleć o Zosi – odpowiedziałam poważnie. – Ona zasługuje na najlepsze.
W domu wybuchła awantura. Tata dowiedział się o moich planach wyjazdu na praktyki do Krakowa:
– Najpierw matka ci umarła, teraz ty chcesz nas zostawić?!
– Tato! To tylko praktyki! Muszę myśleć o swojej przyszłości!
– A kto będzie się opiekował babcią? Julką?
– Ty jesteś ojcem! Ja całe życie rezygnuję ze swoich marzeń!
Wybiegłam z domu trzaskając drzwiami. Siedziałam długo na ławce przed blokiem i płakałam jak dziecko. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a własnymi potrzebami. Czy mam prawo myśleć o sobie?
Następnego dnia zadzwoniła Marta:
– Ola… podjęłam decyzję. Wyjeżdżamy za dwa tygodnie. Chciałabym, żebyś przyszła się pożegnać z Zosią.
Serce mi pękło. Przez te kilka miesięcy stałyśmy się sobie tak bliskie…
Pożegnanie było trudniejsze niż myślałam. Zosia przytuliła mnie mocno i szepnęła:
– Nie bój się, Ola. Mama mówi, że wszystko będzie dobrze.
Znowu te słowa…
Po ich wyjeździe długo nie mogłam dojść do siebie. W domu atmosfera była jeszcze cięższa niż wcześniej – tata coraz bardziej zamykał się w sobie, babcia traciła kontakt z rzeczywistością, a Julka zaczęła mieć problemy w szkole.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole.
– Ola… boję się – powiedziała cicho Julka.
– Czego?
– Że wszyscy mnie zostawią…
Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę jej poczuć się samotną.
Zaczęłam szukać pomocy dla babci – znalazłam świetną terapeutkę specjalizującą się w pracy z osobami starszymi po stracie bliskich. Tata powoli zaczął wychodzić z depresji dzięki wsparciu grupy wsparcia dla wdowców. Ja sama wróciłam do studiów z nową energią.
Minęło kilka miesięcy. Pewnego dnia dostałam wiadomość od Marty:
„Ola! Zosia codziennie pyta o ciebie. Mówi, że jesteś jej najlepszą przyjaciółką.”
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Dziś wiem jedno: czasem los stawia na naszej drodze ludzi nie bez powodu. Może rzeczywiście dusze krążą wokół nas i wracają tam, gdzie są najbardziej potrzebne? A może to tylko tęsknota sprawia, że widzimy podobieństwa tam, gdzie ich nie ma?
Czasem zastanawiam się: czy powinnam była zostać przy Zosi? Czy wybrać rodzinę? Czy można pogodzić własne szczęście z oczekiwaniami innych? A Wy… co byście zrobili na moim miejscu?