Pragnę innych rodziców – historia Mai z blokowiska
Z hukiem zatrzasnęłam drzwi do swojego pokoju, aż obrazek z Pierwszej Komunii spadł z półki. Mama znów krzyczała na tatę, a on – jak zwykle – nie pozostawał jej dłużny. „Maja, nie wtrącaj się!” – usłyszałam przez ścianę, choć nawet nie zdążyłam się odezwać. Miałam wtedy trzynaście lat i czułam się jak intruz we własnym domu na warszawskim Bródnie.
Czasem wyobrażałam sobie, że jestem córką kogoś innego. Może państwa Nowaków z czwartego piętra, którzy zawsze razem wychodzili na spacery z psem i śmiali się na klatce schodowej? Albo pani Ewy z parteru, która piekła ciasta dla całego bloku i nigdy nie podnosiła głosu na swoją córkę?
Ale ja byłam Mają Wiśniewską, córką Grażyny i Zbigniewa – ludzi, którzy kiedyś się kochali, a teraz nie potrafili nawet spokojnie wypić razem herbaty.
Pamiętam tamten wieczór, kiedy wszystko się zaczęło. Tata wrócił późno z pracy, a mama już od progu zaczęła: „Znowu piłeś z tymi swoimi kolegami? Myślisz, że nie czuję?”. Tata rzucił torbę na podłogę i tylko syknął: „Daj mi spokój, Grażyna!”. Ja siedziałam w kuchni nad zeszytem do matematyki i udawałam, że nie słyszę. Ale słyszałam wszystko. Słyszałam też siebie w środku: „Dlaczego nie mogę mieć normalnych rodziców?”.
W szkole udawałam, że wszystko jest w porządku. Ola z ławki obok opowiadała o rodzinnych wyjazdach w góry, a ja wymyślałam historyjki o naszych wspólnych weekendach nad Zalewem Zegrzyńskim. Nikt nie wiedział, że w domu najczęściej zamykałam się w łazience i płakałam w ciszy.
Pewnego dnia po powrocie ze szkoły zastałam mamę siedzącą przy stole z pustym wzrokiem. Na stole leżały papiery rozwodowe. „Maja, musimy porozmawiać” – powiedziała cicho. Zamarłam. „Co się dzieje?” – zapytałam, choć przecież wiedziałam. „Tata… wyprowadza się. Już nie możemy tak żyć”.
Wybiegłam wtedy z domu bez słowa. Biegłam przez osiedle aż do parku Bródnowskiego. Usiadłam na ławce i zadzwoniłam do Kuby – mojego przyjaciela z klasy. „Kuba, czy mogę przyjść do ciebie?” – zapytałam drżącym głosem.
U niego w domu było inaczej. Jego mama, pani Dorota, zaproponowała mi herbatę i ciasto drożdżowe. Kuba spojrzał na mnie uważnie: „Co się stało?”. Nie wytrzymałam i rozpłakałam się na dobre.
– Oni się rozwodzą – wyszeptałam przez łzy.
– Może to lepiej? Przynajmniej przestaną się kłócić – próbował mnie pocieszyć Kuba.
– Ale ja nie chcę wybierać! Chcę mieć rodzinę jak wszyscy! Chcę innych rodziców! – krzyknęłam rozpaczliwie.
Pani Dorota usiadła obok mnie i pogładziła mnie po plecach.
– Maju, wiem, że to trudne. Ale czasem dorośli nie potrafią już być razem. To nie twoja wina.
Nie chciałam tego słuchać. Wróciłam do domu późno wieczorem. Mama czekała na mnie w przedpokoju.
– Martwiłam się o ciebie! – powiedziała ostro.
– A ja martwię się o nas! – odparłam równie ostro.
Następne tygodnie były koszmarem. Tata wyniósł się do kawalerki na Pradze. Mama płakała nocami i coraz częściej zostawiała mnie samą w domu, bo musiała dorabiać sprzątaniem po pracy w urzędzie. Ja gotowałam sobie makaron albo jadłam kanapki z serem żółtym i ketchupem.
W szkole zaczęły się plotki. „Słyszałaś? Maja mieszka tylko z matką, bo ojciec ją zostawił” – szeptały dziewczyny na przerwach. Ola próbowała mnie pocieszać: „Moja kuzynka też ma rozwiedzionych rodziców i mówi, że to nawet fajnie – dwa razy prezenty na święta”.
Ale dla mnie to nie było fajne. W święta siedziałam przy stole z mamą i babcią Haliną, a tata dzwonił tylko na chwilę: „Wesołych Świąt, córeczko”.
Najgorzej było po zakończeniu roku szkolnego. Mama musiała pracować całe dnie, więc spędzałam wakacje sama w domu albo włóczyłam się po osiedlu z Kubą i jego kolegami. Raz podsłuchałam rozmowę mamy przez telefon:
– Nie wiem już, co robić z Mają… Jest taka zamknięta w sobie… Może powinnam ją wysłać do psychologa?
Zrobiło mi się przykro. Czy naprawdę byłam aż takim problemem?
Któregoś dnia tata zaprosił mnie do siebie na weekend. Jego kawalerka była ciasna i pachniała papierosami. Siedzieliśmy razem na wersalce i oglądaliśmy mecz Legii Warszawa.
– Maja, wiem, że ci ciężko… Ale czasem tak już jest w życiu – powiedział nagle tata.
– Czemu nie mogliście spróbować jeszcze raz? Dla mnie?
Tata spuścił wzrok.
– Próbowaliśmy… Ale czasem miłość się kończy.
Wróciłam do mamy jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej.
W ósmej klasie zaczęły się poważniejsze problemy. Zaczęłam opuszczać lekcje i coraz częściej uciekać z domu na całe popołudnia. Mama była coraz bardziej nerwowa:
– Maja! Gdzie byłaś?!
– U Kuby!
– Znowu?! Nie możesz siedzieć tylko u innych ludzi!
– Bo u nas nie da się wytrzymać!
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z butelką wina.
– Maja… przepraszam cię za wszystko… Nie umiem być dobrą matką…
Usiadłam naprzeciwko niej i po raz pierwszy od dawna zaczęłyśmy rozmawiać naprawdę szczerze.
– Mamo… Ja też przepraszam… Czasem myślę, że chciałabym mieć innych rodziców… Ale przecież was kocham…
Mama rozpłakała się i przytuliła mnie mocno.
Od tamtej pory powoli zaczęło być lepiej. Chodziłyśmy razem na spacery po parku, gotowałyśmy wspólnie obiady w soboty. Tata zaczął częściej dzwonić i zabierać mnie na rower po bulwarach nad Wisłą.
Dziś mam dwadzieścia dwa lata i studiuję psychologię na UW. Wiem już, że nie ma idealnych rodzin – każda ma swoje tajemnice i rany. Czasem myślę o tamtych dniach z żalem, czasem ze złością… ale coraz częściej z wdzięcznością za to, czego mnie nauczyły.
Czy Wy też kiedyś chcieliście mieć innych rodziców? Czy można naprawdę pogodzić się z tym, co nas spotkało w dzieciństwie?