Notatka w sukience z second handu – historia, która zmieniła moje życie

Wszystko zaczęło się od krzyku mojej mamy: – Znowu wróciłaś z pustymi rękami?! – Jej głos odbijał się echem po naszym małym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Stałam w progu, trzymając torbę z zakupami z Biedronki, w której były tylko najtańsze produkty. – Przepraszam, mamo, ale nie starczyło na więcej… – wyszeptałam, spuszczając wzrok.

Moja młodsza siostra, Lena, siedziała w kącie i udawała, że czyta podręcznik do biologii. Babcia Wanda, która od kilku miesięcy mieszkała z nami po udarze, westchnęła ciężko. – Dajcie już spokój tej dziewczynie – powiedziała cicho, ale mama tylko machnęła ręką i wyszła do kuchni.

Byłam wtedy w trzeciej klasie liceum i zbliżała się studniówka. Wszyscy w klasie już mieli sukienki, fryzjerów i plany na wielką noc. Ja wiedziałam, że nie będzie mnie stać nawet na bilet autobusowy, nie mówiąc o kreacji. Ale babcia nie dawała za wygraną.

– Idziemy jutro do lumpeksu na Targowej – oznajmiła wieczorem. – Tam zawsze znajdzie się coś wyjątkowego. Może nie będziesz królową balu, ale będziesz sobą.

Mama tylko prychnęła: – Lepiej byś pomogła mi znaleźć dodatkową pracę, a nie bawić się w szmatki.

Babcia spojrzała na mnie porozumiewawczo. Wiedziałam, że to jej sposób na okazanie miłości.

Następnego dnia szłyśmy przez śnieg, babcia podpierając się laską, ja z plecakiem pełnym książek. W lumpeksie pachniało kurzem i lawendowym płynem do płukania. Przeglądałam wieszaki bez przekonania, aż nagle zobaczyłam ją: granatowa sukienka z delikatną koronką na ramionach. Miała coś w sobie – była inna niż wszystkie.

– Przymierz ją – zachęciła babcia.

W przymierzalni poczułam się jak ktoś zupełnie inny. Sukienka leżała idealnie, jakby czekała właśnie na mnie. Gdy poprawiałam ramiączko, poczułam pod palcami coś twardego wszytego w podszewkę. Zdziwiona zaczęłam delikatnie rozpruwać szew paznokciem i wyciągnęłam małą, pożółkłą karteczkę.

Na niej starannie napisane piórem słowa:

„Jeśli to czytasz, to znaczy, że sukienka znalazła nową właścicielkę. Mam na imię Alicja. Kupiłam ją na swoją studniówkę w 2002 roku, ale nigdy nie miałam odwagi jej założyć. Może Tobie przyniesie szczęście? Jeśli chcesz pogadać – napisz: [email protected]

Serce mi zabiło mocniej. Pokazałam kartkę babci.

– To znak – szepnęła z uśmiechem.

W domu pokazałam sukienkę mamie. – I co? Myślisz, że jak będziesz wyglądać jak księżniczka, to ktoś cię zauważy? Lepiej pomyśl o maturze! – rzuciła zgryźliwie.

Lena spojrzała na mnie z zazdrością: – Ty zawsze masz szczęście… Ja nigdy nic nie znajduję.

Wieczorem długo patrzyłam na kartkę Alicji. W końcu napisałam maila:

„Cześć Alicja,
Znalazłam Twoją notatkę w sukience z lumpeksu. Mam na imię Marta i też szykuję się do studniówki. Dziękuję za ten znak – dał mi trochę nadziei. Pozdrawiam!”

Nie liczyłam na odpowiedź. Ale rano w skrzynce czekał mail:

„Marto,
Nie wierzę! Ta sukienka była dla mnie symbolem odwagi, której wtedy zabrakło. Cieszę się, że ją masz. Jeśli chcesz pogadać o czymkolwiek – śmiało! Alicja”

Zaczęłyśmy pisać codziennie. Alicja była już po trzydziestce, mieszkała w Poznaniu i pracowała jako psycholożka dziecięca. Opowiadała mi o swoich lękach z młodości, o tym jak bała się wyjść na parkiet i jak długo zajęło jej zaakceptowanie siebie.

W domu atmosfera gęstniała. Mama coraz częściej wracała rozdrażniona z pracy w sklepie spożywczym. Babcia chorowała coraz bardziej i wymagała opieki. Lena zaczęła się buntować – przynosiła jedynki i trzaskała drzwiami.

Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię mamy z babcią:
– To twoja wina! Rozpieściłaś je! Ja muszę harować za grosze!
– Nie krzycz na mnie! Dziewczynki potrzebują wsparcia!
– A kto mnie wspierał?!

Siedziałam skulona w swoim pokoju i pisałam do Alicji:
„Nie wiem już co robić… Czuję się niewidzialna. Wszyscy mają do mnie pretensje. Nawet Lena mnie nienawidzi.”

Alicja odpisała:
„Marta, czasem trzeba być swoim własnym wsparciem. Ale pamiętaj – masz prawo być szczęśliwa. Nie jesteś sama.”

Zbliżał się dzień studniówki. Mama nie chciała nawet słyszeć o fryzjerze czy makijażu.
– Sama sobie poradzisz! – rzuciła.
Babcia próbowała mi pomóc czesać włosy drżącymi dłońmi.
– Jesteś piękna taka jaka jesteś – szepnęła.

W szkole wszyscy patrzyli na mnie zaskoczeni.
– Marta?! Skąd masz taką sukienkę?
– Z lumpeksu – odpowiedziałam z dumą.

Tańczyłam tylko kilka razy, ale czułam się lekka jak piórko. W przerwie wyszłam na korytarz i zadzwoniłam do Alicji.
– Dziękuję ci… Dzięki tej sukience poczułam się kimś innym.
– Nie kimś innym, Marto. Sobą.

Po balu wróciłam do domu późno w nocy. Mama czekała w kuchni.
– I co? Było warto? Myślisz, że życie to bajka?
– Nie wiem… Ale dziś pierwszy raz poczułam się szczęśliwa.
Mama spojrzała na mnie inaczej niż zwykle – jakby zobaczyła we mnie coś nowego.

Kilka dni później Alicja napisała:
„Marta, pracuję nad projektem stypendialnym dla dziewczyn z trudnych domów. Chciałabyś spróbować? Mogłabym polecić cię do fundacji mojej przyjaciółki…”

Nie wierzyłam własnym oczom. Bałam się powiedzieć mamie – wiedziałam, że wyśmieje moje marzenia o studiach dziennikarskich.
Ale babcia dodała mi odwagi:
– Spróbuj! Nie pozwól nikomu zgasić twojego światła.

Złożyłam podanie i… dostałam stypendium! Dzięki temu mogłam zacząć studia w Warszawie i powoli wyprowadzać się z domu pełnego konfliktów.

Lena długo miała do mnie żal za to „szczęście”. Dopiero gdy sama poszła do liceum i zobaczyła jak ciężko jest bez wsparcia, zaczęłyśmy rozmawiać szczerze o naszych lękach i marzeniach.
Mama? Nadal bywa chłodna i zgorzkniała, ale czasem widzę w jej oczach cień dumy.
Babcia niestety odeszła rok później… Ale jej słowa zostały ze mną na zawsze.

Dziś wiem jedno: przypadek może zmienić wszystko – jeśli tylko pozwolimy sobie uwierzyć w magię codzienności i otworzyć się na ludzi.

Czy Wy też kiedyś znaleźliście coś pozornie zwyczajnego, co odmieniło Wasze życie? A może to my sami jesteśmy dla siebie nawzajem takimi ukrytymi notatkami?