Nie jestem twoją rodziną – historia, która rozdarła moje serce
– Nie jesteś moją rodziną i nigdy nie będziesz! – wrzasnęła Zuzanna, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały ściany naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam w przedpokoju z mokrą ścierką w dłoni, a łzy napływały mi do oczu. To nie był pierwszy raz, kiedy słyszałam te słowa, ale tym razem coś we mnie pękło.
Mam na imię Elżbieta. Cztery lata temu wyszłam za mąż za Pawła – wdowca z nastoletnią córką. Sama nie mam dzieci. Wierzyłam, że miłość do Pawła i cierpliwość wystarczą, by stworzyć dom także dla Zuzanny. Naiwność. Od początku byłam dla niej tylko „tą obcą”. Każdy dzień był próbą sił: o miejsce przy stole, o prawo do decyzji, nawet o to, kto pierwszy wejdzie do łazienki.
Pamiętam pierwszy wspólny obiad. Zuzanna siedziała naprzeciwko mnie z miną obrażonej księżniczki. – Nie jem tego – rzuciła, patrząc na schabowego. – Mama robiła inaczej. – Zuza, spróbuj chociaż – poprosił Paweł łagodnie. – Nie musisz jeść, jeśli nie chcesz – wtrąciłam się cicho. – Nikt cię nie zmusza. – Właśnie! – syknęła. – Ty nie jesteś moją matką!
Z czasem było tylko gorzej. Każda moja próba rozmowy kończyła się awanturą lub ostentacyjnym milczeniem. Paweł próbował mediować, ale był rozdarty między lojalnością wobec córki a uczuciem do mnie. – Daj jej czas – powtarzał. – Ona wciąż tęskni za matką.
Czas jednak nie leczył ran. Zuzanna coraz częściej wracała późno do domu, przynosiła ze szkoły uwagi za spóźnienia i pyskówki. Pewnego wieczoru zadzwoniła wychowawczyni: – Pani Elżbieto, czy mogłaby pani przyjść na rozmowę? Zuzanna sprawia ostatnio dużo problemów… – Oczywiście, przyjdę.
Następnego dnia w szkole czułam się jak oskarżona na ławie sądowej. Wychowawczyni patrzyła na mnie z wyraźnym współczuciem. – Może powinna pani porozmawiać z jej babcią? Zuzanna bardzo się z nią zżyła po śmierci matki.
Babcia Janina była dla mnie jak cień przeszłości Pawła. Od początku dawała mi do zrozumienia, że jestem tu tylko „na chwilę”. – Pani Elżbieto, niech się pani nie łudzi – powiedziała mi kiedyś na klatce schodowej. – Dla Zuzanny zawsze będzie pani obca. Dziecko potrzebuje matki, a nie macochy.
Starałam się nie brać tego do siebie, ale słowa babci wracały do mnie nocami jak echo. Paweł coraz częściej wyjeżdżał służbowo do Poznania, zostawiając mnie samą z Zuzanną i jej fochami. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list bez znaczka. Rozpoznałam pismo Janiny: „Nie próbuj zastępować mojej córki. Zostaw Zuzannę w spokoju.” Ręce mi się trzęsły ze złości i bezsilności.
Najgorsze przyszło jednak później. Zuzanna zaczęła spotykać się z grupą starszych chłopaków z osiedla. Wróciła kiedyś po północy, pijana i zapłakana. – Gdzie byłaś?! – krzyknęłam przerażona. – To nie twoja sprawa! – wrzasnęła i popchnęła mnie tak mocno, że uderzyłam plecami o ścianę.
Następnego dnia Paweł wrócił wcześniej z delegacji. Opowiedziałam mu wszystko, płacząc jak dziecko. – Musimy coś zrobić! Ona się stacza! – Elu, ona cię nienawidzi… Może rzeczywiście powinnaś dać jej więcej swobody? Może… może powinnaś wyjechać na jakiś czas do swojej mamy?
Te słowa zabolały bardziej niż wszystkie obelgi Zuzanny razem wzięte.
Wyprowadziłam się na dwa tygodnie do mamy do Radomia. Każdego dnia dzwoniłam do Pawła z nadzieją na dobre wieści. Nic się nie zmieniało. Zuzanna była coraz bardziej zamknięta w sobie.
Wróciłam do Warszawy po telefonie od Janiny: – Pani Elżbieto, Zuzanna jest w szpitalu. Przedawkowała leki… Nie wiem już, co robić.
W szpitalu zobaczyłam ją bladą i kruchą jak porcelanowa lalka. Siedziałam przy jej łóżku całą noc, trzymając ją za rękę mimo jej protestów.
– Dlaczego tu jesteś? – wyszeptała nad ranem.
– Bo się o ciebie martwię.
– Nie musisz.
– Ale chcę.
– Nie jesteś moją rodziną… I to wszystko.
Zacisnęłam powieki, żeby nie rozpłakać się przy niej.
Po wyjściu ze szpitala Zuzanna zamknęła się jeszcze bardziej. Przestała chodzić do szkoły, całymi dniami leżała pod kocem ze słuchawkami na uszach. Paweł był bezradny.
Pewnej niedzieli zebrałam całą odwagę i poszłam do Janiny.
– Pani Janino… Ja naprawdę chcę dla Zuzanny dobrze. Proszę mi pomóc ją zrozumieć.
Babcia spojrzała na mnie z pogardą:
– Gdyby pani naprawdę chciała dobrze, zostawiłaby ją pani w spokoju! To przez panią ona cierpi!
– To nieprawda! Ona cierpi po stracie matki! Ja też cierpię! Chciałabym być dla niej wsparciem!
Janina pokręciła głową:
– Nigdy pani nie będzie rodziną dla mojej wnuczki.
Wróciłam do domu roztrzęsiona i upokorzona.
Minęły miesiące w ciszy i napięciu. Paweł coraz częściej nocował poza domem pod pretekstem pracy. Czułam się coraz bardziej samotna i zbędna.
Aż pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz zza drzwi pokoju Zuzanny. Weszłam bez pukania i zobaczyłam ją skuloną na łóżku.
– Zuza… Co się stało?
– Nikt mnie nie chce… Mama nie żyje… Tata ma ciebie… Babcia mnie nienawidzi za to, że próbuję żyć normalnie…
Usiadłam obok niej i objęłam ją ostrożnie ramieniem.
– Ja cię chcę… Może nie jestem twoją rodziną według ciebie czy babci… Ale jestem tu dla ciebie zawsze.
Zuzanna wtuliła się we mnie pierwszy raz od czterech lat i rozpłakała się jak małe dziecko.
Od tamtej pory powoli zaczęłyśmy budować coś nowego – może nie rodzinę według definicji babci Janiny, ale więź opartą na wzajemnym szacunku i akceptacji bólu każdej z nas.
Czasem zastanawiam się: czy rodzina to tylko więzy krwi? Czy może to wybór codzienny, by być dla kogoś nawet wtedy, gdy on tego nie chce? Jak wy to widzicie?