„Nie jestem już dla was ciężarem”: Historia Marii, która wybrała samotność, by nie przeszkadzać rodzinie
Wszystko zaczęło się od tej rozmowy, którą usłyszałam przypadkiem, stojąc za drzwiami kuchni. „Marek, ja już nie daję rady. Mama ciągle czegoś potrzebuje, a ja mam swoją pracę, dzieci, dom…” – głos mojej córki, Pauliny, był zmęczony i rozdrażniony. „Może powinniśmy pomyśleć o jakimś domu opieki?” – odpowiedział jej mąż, a ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Stałam tam chwilę, z dłonią zaciśniętą na klamce, walcząc z łzami. Nie chciałam podsłuchiwać, ale te słowa wbiły się we mnie jak sztylet.
Jeszcze kilka lat temu byłam pełna życia. Mój mąż, Zbigniew, zmarł nagle na zawał. Zostałam sama w naszym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Paulina namówiła mnie, żebym przeprowadziła się do nich pod Piaseczno. „Będziemy bliżej siebie, dzieci cię potrzebują, a ty nas” – mówiła wtedy z czułością. Przez pierwsze miesiące rzeczywiście czułam się potrzebna. Odbierałam wnuki ze szkoły, gotowałam obiady, podlewałam kwiaty. Ale z czasem zaczęłam przeszkadzać. Zostawiałam kubek nie tam, gdzie trzeba. Zapominałam zamknąć drzwi na klucz. Czasem coś upuściłam albo zapomniałam wyłączyć żelazko.
Pewnego wieczoru Paulina przyszła do mojego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i długo milczała.
– Mamo… – zaczęła niepewnie – Chciałabym pogadać o czymś ważnym.
– Słucham cię, córeczko – odpowiedziałam, choć już wiedziałam, co usłyszę.
– Wiesz… my z Markiem… bardzo cię kochamy i doceniamy wszystko, co dla nas robisz. Ale… jesteśmy zmęczeni. Dzieci są coraz starsze, mają swoje sprawy. My też pracujemy po godzinach. Ty też chyba nie czujesz się tu dobrze? Może lepiej byłoby ci w miejscu, gdzie ktoś się tobą zajmie profesjonalnie? Tam są lekarze, zajęcia…
Patrzyłam na nią długo. W jej oczach widziałam ulgę pomieszaną z poczuciem winy.
– Rozumiem – powiedziałam cicho. – Nie chcę być ciężarem.
Następnego dnia zaczęliśmy szukać domu opieki. Paulina była rzeczowa: „Tu mają dobre opinie, jest ogród i rehabilitacja”. Marek milczał. Wnuki unikały mojego wzroku. Spakowałam kilka rzeczy: zdjęcie Zbyszka, album rodzinny, sweter od Pauliny i książkę Szymborskiej.
W domu opieki w Konstancinie przyjęto mnie uprzejmie. Pani Halina z recepcji uśmiechnęła się smutno:
– Proszę się nie martwić, pani Mario. Tu jest dużo osób w pani wieku. Będzie pani miała towarzystwo.
Ale ja nie chciałam towarzystwa. Chciałam mojej rodziny.
Pierwsze dni były najgorsze. Współlokatorka, pani Stefania, całymi dniami narzekała na syna: „Wybudował dom za moje pieniądze i teraz nawet nie zadzwoni!” Wieczorami słyszałam płacz zza ściany – ktoś tęsknił za wnukami. W jadalni panował gwar rozmów o dawnych czasach: „Za Gierka to było…”, „A pamięta pani kartki na mięso?”. Ja milczałam.
Paulina dzwoniła raz w tygodniu:
– Mamo, wszystko w porządku? Jak się czujesz?
– Dobrze, kochanie – kłamałam.
– Może przyjedziemy w niedzielę?
– Nie trzeba. Macie swoje sprawy.
Po kilku miesiącach przestała dzwonić regularnie. Wnuki zapomniały o moich urodzinach. Marek wysłał mi przelew na święta z lakoniczną wiadomością: „Wesołych Świąt”.
Pewnego dnia odwiedziła mnie siostra mojego męża, ciocia Jadwiga.
– Mario, jak ty tu możesz wytrzymać? Przecież masz rodzinę!
– Mam – odpowiedziałam gorzko – ale chyba już nie potrzebują matki.
– A próbowałaś z nimi rozmawiać?
– Próbowałam. Ale oni już podjęli decyzję.
Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego wieczoru notowałam jedno zdanie:
„Dziś nikt nie zadzwonił.”
„Dziś padał deszcz.”
„Dziś bolały mnie kolana.”
Czasem pielęgniarka Basia przynosiła mi herbatę i siadała na chwilę:
– Pani Mario, dlaczego pani tak smutno patrzy przez okno?
– Bo tam jest moje życie – odpowiadałam.
W domu opieki są różne historie: ktoś czeka na syna z Anglii od pięciu lat; ktoś inny codziennie wypatruje córki spod Poznania; jeszcze inna pani codziennie pisze listy do wnuczki, choć nigdy nie dostaje odpowiedzi.
Pewnego dnia zobaczyłam przez okno Paulinę i Marka idących przez ogród z wnukami. Serce mi zabiło mocniej – może przyszli po mnie? Może zrozumieli? Ale przyszli tylko na chwilę – wręczyli mi kwiaty i czekoladki.
– Mamo, przepraszam, że tak rzadko przyjeżdżamy… – zaczęła Paulina.
– Nic się nie stało – przerwałam jej szybko. – Macie swoje życie.
W drodze powrotnej usłyszałam rozmowę Marka:
– Dobrze, że mama jest tu bezpieczna. Przynajmniej nie musimy się martwić.
Paulina westchnęła:
– Czasem mam wyrzuty sumienia…
– Przestań – odpowiedział jej mąż – każdy tak robi.
Wieczorem długo patrzyłam w sufit. Czy naprawdę każdy tak robi? Czy to już norma?
Minęły dwa lata. Mam 74 lata i coraz mniej sił. Czasem myślę o tym wszystkim z goryczą: czy naprawdę byłam aż takim ciężarem? Czy nie zasłużyłam na trochę czułości pod koniec życia?
Piszę to wszystko dla tych, którzy może kiedyś będą musieli podjąć podobną decyzję wobec swoich rodziców lub teściów. Pamiętajcie: dom opieki to nie zawsze wybawienie – czasem to wyrok samotności.
Czy naprawdę tak trudno znaleźć miejsce dla starej matki przy własnym stole? Czy wygoda zawsze musi wygrywać z miłością?