„Nie będę niańczyć twojego dziecka!” – jak jedna kłótnia rozdarła naszą rodzinę na lata
– Nie będę niańczyć twojego dziecka! – wrzasnęła wtedy Marta, a jej głos odbił się echem po całym mieszkaniu. Stałam w kuchni z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmyć z talerzy resztki obiadu i z siebie resztki godności. W przedpokoju, skulony na pufie, siedział mój sześcioletni syn Kuba. Widziałam jego szeroko otwarte oczy i drżące wargi. W tej jednej chwili wszystko się rozpadło – nie tylko mój plan na popołudnie, ale i cała nasza siostrzana więź.
Marta była moją młodszą siostrą. Zawsze miała łatwiej – przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy ja musiałam pomagać mamie w sklepie spożywczym, ona mogła biegać po podwórku. Kiedy ja siedziałam nad książkami, żeby dostać się do liceum, ona przynosiła do domu uwagi za spóźnienia i nieprzygotowanie. Mama zawsze ją tłumaczyła: „Ola, ona jest młodsza, jeszcze się nauczy”. Ale nigdy się nie nauczyła. Zamiast tego wyrosła na kobietę, która potrafiła jednym zdaniem zranić głębiej niż ktokolwiek inny.
Po śmierci taty zostałyśmy same z mamą. Ja miałam wtedy dziewiętnaście lat i właśnie zaczynałam studia w Warszawie. Marta była w gimnazjum i coraz częściej wpadała w kłopoty. Mama nie dawała sobie rady – pracowała na dwie zmiany, a ja wracałam do domu tylko na weekendy. Pamiętam, jak pewnego razu zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Ola, nie wiem już co robić z Martą… Ona mnie nie słucha, ucieka z domu…
Wtedy po raz pierwszy poczułam żal do siostry. Żal, że nie potrafi być odpowiedzialna, że wszystko spada na mnie.
Minęły lata. Skończyłam studia, wyszłam za mąż za Pawła – spokojnego informatyka z Pruszkowa. Urodził nam się Kuba. Mama zachorowała na serce i wymagała opieki. Marta wyjechała do Krakowa na studia artystyczne – i nagle kontakt się urwał. Przysyłała kartki na święta, czasem zadzwoniła po pieniądze. Nigdy nie zapytała, jak sobie radzę.
Kiedy mama zmarła, musiałam wszystko ogarnąć sama: pogrzeb, mieszkanie, papiery. Marta przyjechała tylko na ceremonię – w czarnych okularach i czerwonej szmince wyglądała jak ktoś obcy. Po pogrzebie usiadłyśmy w kuchni przy herbacie.
– Co teraz zrobisz? – zapytałam cicho.
– Wracam do Krakowa. Mam wystawę za tydzień.
– A mieszkanie po mamie?
– Sprzedaj albo wynajmij. Ja nie mam czasu się tym zajmować.
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam już wtedy, że nie mogę na nią liczyć.
Przez kolejne lata żyłyśmy osobno. Ja pracowałam jako nauczycielka w podstawówce, Paweł coraz częściej wyjeżdżał służbowo za granicę. Kuba rósł jak na drożdżach – był moim oczkiem w głowie i jedynym powodem do dumy. Czasem brakowało mi siostry – zwłaszcza gdy widziałam inne kobiety śmiejące się razem na placu zabaw czy podczas rodzinnych spotkań.
Aż pewnego dnia Marta zadzwoniła:
– Ola… mogę przyjechać na kilka dni? Muszę odpocząć od wszystkiego.
Zgodziłam się bez wahania – mimo żalu i dawnych ran. Przyjechała z wielką walizką i jeszcze większym chaosem w głowie. Rozwiodła się właśnie z mężem – jak się okazało, był hazardzistą i zostawił ją z długami.
Przez pierwsze dni było nawet dobrze – rozmawiałyśmy do późna, śmiałyśmy się z dawnych wspomnień. Kuba polubił ciocię Martę – malowali razem farbami i budowali zamki z klocków Lego.
Ale kiedy poprosiłam ją o pomoc:
– Marta, mogłabyś odebrać Kubę z przedszkola? Mam radę pedagogiczną do późna…
Usłyszałam ten sam ton co kiedyś:
– Nie będę niańczyć twojego dziecka! To nie mój obowiązek!
Wtedy coś we mnie pękło.
– A czyje to jest obowiązek? – zapytałam cicho.
– Twój! Sama go urodziłaś!
– A ty? Nigdy nie pomogłaś mamie ani mnie! Zawsze tylko brałaś!
– Bo wy zawsze chciałyście mnie kontrolować! Nigdy nie pozwoliłyście mi być sobą!
Kuba patrzył na nas szeroko otwartymi oczami. Wybiegł do swojego pokoju i trzasnął drzwiami.
Po tej kłótni Marta spakowała się i wyjechała jeszcze tego samego wieczoru. Przez kolejne miesiące nie odbierała telefonów ani nie odpisywała na wiadomości.
Czułam się winna – może rzeczywiście za dużo od niej wymagałam? Może powinnam była być bardziej wyrozumiała? Ale potem przypominałam sobie wszystkie te lata samotności i ciężaru odpowiedzialności, który dźwigałam sama.
Minęły dwa lata. Kuba poszedł do szkoły, Paweł dostał propozycję pracy w Niemczech i wyjechał na stałe. Zostałam sama – znów sama. Pewnego dnia zobaczyłam Martę na Facebooku: uśmiechnięta na tle nowego mieszkania w Katowicach, podpis: „Nowy początek”.
Postanowiłam napisać:
„Marta, tęsknię za tobą. Może spróbujemy jeszcze raz?”
Odpisała po tygodniu:
„Nie wiem, Ola… Za dużo się wydarzyło. Może kiedyś.”
Dziś mijają trzy lata od naszej ostatniej rozmowy twarzą w twarz. Czasem widuję ją przypadkiem w telewizji lokalnej – jej obrazy zaczynają być rozpoznawalne. Cieszę się jej sukcesem… ale czuję pustkę tam, gdzie kiedyś była siostrzana bliskość.
Czy można odbudować coś, co przez lata było niszczone przez wzajemne pretensje? Czy warto próbować? A może są rany, które nigdy się nie zagoją? Co wy o tym myślicie?