Nic nie zapomniałam – historia, która boli do dziś
– Znowu idziesz do tej swojej siostry? – głos mojego męża, Pawła, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam z torbą pełną jedzenia, gotowa wyjść do szpitala. – Przecież ona ma męża, dzieci… Po co się tak poświęcasz?
– Bo muszę – odpowiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy. – Ty nigdy nie zrozumiesz.
– Może i nie. Ale ja też mam dość tego, że w tym domu wszyscy są ważniejsi ode mnie. Nawet twoja siostra, która przez całe życie tylko brała!
Zatrzasnęłam drzwi za sobą, zanim łzy zdążyły popłynąć. Miał rację – Basia zawsze była tą słabszą, tą, którą trzeba ratować. Ale ja… ja byłam tą silną. I nikt nigdy nie zapytał, czy mam siłę.
Miałam siedemnaście lat, kiedy uciekłam z rodzinnego domu pod Przemyślem do Krakowa. Ucieczka – bo tak to trzeba nazwać. Ojciec pił, matka płakała po nocach, a Basia… Basia była oczkiem w głowie mamy. Ja byłam tą starszą, od roboty i od tłumaczenia się przed sąsiadami.
– Zosia, ty się ucz! Ty będziesz kimś! – powtarzała matka. Ale kiedy ojciec wracał pijany i wyzywał nas od najgorszych, to ja musiałam go powstrzymywać. Basia chowała się pod stół.
W Krakowie miałam być wolna. Dostałam się na pedagogikę – nie na medycynę, jak chciała matka, ale i tak byłam dumna. Wynajęłam pokój na Bronowicach z dwiema dziewczynami: Anką i Kingą. Były inne niż ja – pewne siebie, z bogatszych domów. Ja liczyłam każdy grosz.
Pierwszy miesiąc był jak sen. Uczyłam się pilnie, dorabiałam w barze mlecznym na Grodzkiej. Wysyłałam mamie paczki z ubraniami dla Basi – bo ona zawsze czegoś potrzebowała.
Aż pewnego wieczoru wróciłam do mieszkania i zobaczyłam Kingę płaczącą w kuchni.
– Co się stało? – zapytałam.
– Mój chłopak… zdradził mnie z Anką. Wiedziałaś?
Pokręciłam głową. Nie wiedziałam nic. Ale od tego dnia atmosfera w mieszkaniu zgęstniała jak śmietana zostawiona na słońcu.
Zaczęły się ciche dni, trzaskanie drzwiami, oskarżenia rzucane półgębkiem. W końcu Anka wyprowadziła się do chłopaka. Kinga została ze mną – i z żalem.
Wtedy pierwszy raz poczułam się naprawdę samotna. Pisałam listy do Basi – ona nigdy nie odpisała.
Pieniądze kończyły się szybciej niż myślałam. Mama przestała wysyłać wsparcie – ojciec stracił pracę w tartaku. Zaczęłam jeść tylko chleb z margaryną i pić herbatę bez cukru.
Pewnej nocy Kinga wróciła pijana i wykrzyczała mi prosto w twarz:
– Ty myślisz, że jesteś lepsza? Że jak się uczysz i pracujesz za grosze, to świat ci coś da? Śmiechu warte! Wszyscy mamy przesrane!
Nie odpowiedziałam. Rano znalazłam ją śpiącą na podłodze w łazience.
W listopadzie dostałam telefon od mamy:
– Zosia… ojciec pobił Basię. Leży w szpitalu. Przyjedź.
Pojechałam bez zastanowienia. Basia miała rozciętą wargę i złamaną rękę.
– Dlaczego nie uciekłaś? – spytałam ją szeptem.
– Bo nie miałam gdzie…
Zabrałam ją do Krakowa. Wynajęłyśmy razem pokój na Prądniku Czerwonym. Basia była cicha, zamknięta w sobie. Ja pracowałam na dwie zmiany, żeby nas utrzymać.
Z czasem Basia zaczęła wychodzić z domu – najpierw na krótkie spacery, potem na spotkania z koleżankami ze studiów (dostała się na filologię polską). Ja patrzyłam na nią z dumą… i zazdrością.
Bo ona miała czas na życie, a ja tylko na pracę.
Poznałam Pawła na imprezie u znajomych z pracy. Był starszy o siedem lat, miał własne mieszkanie i samochód – dla mnie to był luksus nieosiągalny.
Zakochał się we mnie od razu. Ja długo nie wierzyłam w jego uczucia.
– Zosiu, ty jesteś inna niż te wszystkie dziewczyny – mówił mi wieczorami. – Ty wiesz, co to znaczy walczyć o siebie.
Wprowadziłam się do niego po pół roku znajomości. Basia została sama – wtedy już miała chłopaka, Tomka.
Po ślubie wszystko zaczęło się psuć. Paweł chciał dzieci – ja bałam się powtórzyć błędy moich rodziców.
– Ty zawsze wszystko analizujesz! – krzyczał podczas kłótni. – Nigdy nie będziesz szczęśliwa!
Może miał rację?
Basia wyszła za Tomka i urodziła bliźniaki. Mama przyjeżdżała do niej co miesiąc pomagać przy dzieciach. Ja słyszałam tylko: „Zosia sobie poradzi”.
Kiedy mama zachorowała na raka, to ja jeździłam z nią po lekarzach, załatwiałam papiery w ZUS-ie, szukałam leków po aptekach całego miasta.
Basia… Basia płakała przez telefon.
Po śmierci mamy ojciec przestał pić. Próbował dzwonić do mnie i Basi – ja nie odbierałam. Nie potrafiłam mu wybaczyć dzieciństwa pełnego strachu.
Basia pojechała do niego na święta Bożego Narodzenia. Wróciła roztrzęsiona:
– On jest taki stary… taki samotny…
– I co z tego? – odpowiedziałam zimno. – Sam sobie zasłużył.
Basia spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
– Ty nigdy nie potrafisz przebaczyć…
Może miała rację?
Dziś siedzę przy łóżku Basi w szpitalu onkologicznym na Kopernika. Jest słaba po chemii, ale uśmiecha się do mnie:
– Zosiu… dziękuję ci za wszystko…
Patrzę na nią i czuję ból tak wielki, że trudno oddychać. Przez całe życie byłam tą silną – ale dziś już nie mam siły być silna.
Paweł czeka w domu z kolacją i pretensjami. Dzieci nie mamy – nie zdążyliśmy albo nie umieliśmy ich mieć.
Basia zasypia trzymając mnie za rękę.
Wychodzę ze szpitala i idę przez nocny Kraków. Myślę o wszystkich krzywdach: tych zadanych mi i tych, które sama wyrządziłam przez milczenie albo obojętność.
Czy można naprawdę zapomnieć? Czy można wybaczyć sobie to wszystko?
Czasem myślę: może gdybym była inna… Może gdyby ktoś kiedyś zapytał mnie: „Zosiu, czego ty chcesz?”…
A wy? Czy potraficie wybaczyć swoim bliskim? Czy można zacząć od nowa mając tyle żalu w sercu?