Na krawędzi rodzinnego stołu: Historia o tym, jak domowe obiady prawie zniszczyły moje małżeństwo
– Co dziś będziesz musiał uratować? – zapytał Paweł, zerkając na mnie spod zmarszczonych brwi, kiedy w pracy wyciągałem z torby kolejne plastikowe pudełko. To pytanie padło jak wyrok. Wszyscy w biurze już wiedzieli, że codziennie przynoszę domowy obiad, który potem – po cichu – oddaję Pawłowi w zamian za jego zupkę chińską albo kebaba z budki pod blokiem.
– Dziś schabowe z ziemniakami i mizerią – odpowiedziałem, starając się nie okazywać emocji. Ale w środku aż mnie skręcało. Bo przecież Marta, moja żona, gotowała te obiady z miłością. Przynajmniej tak mówiła. A ja? Ja już nie mogłem na nie patrzeć.
– Ty to masz dobrze – mruknął Paweł z zazdrością. – Moja Basia nawet nie wie, gdzie w kuchni trzyma się garnek.
Zawsze wtedy śmialiśmy się razem, ale dziś śmiech ugrzązł mi w gardle. Bo wiedziałem, że to nie jest śmieszne. To była moja codzienność – udawanie przed Martą, że wszystko jest w porządku, że doceniam jej starania, a potem oddawanie jej pracy komuś innemu. I to nie dlatego, że źle gotowała. Po prostu… czułem się jak więzień własnego domu.
Wróciłem tego dnia do mieszkania na warszawskim Ursynowie wyjątkowo późno. Marta siedziała przy stole, nerwowo stukając paznokciami o blat.
– Znowu nie zjadłeś obiadu? – zapytała bez ogródek.
Zamarłem. Skąd wiedziała?
– Zjadłem… trochę później – skłamałem.
– Naprawdę? Bo w śmietniku znalazłam puste opakowanie po kebabie. I to nie pierwszy raz.
Milczałem. W powietrzu zawisła cisza gęsta jak rosół na niedzielnym stole.
– Michał, czy ja ci przeszkadzam? Może lepiej byłoby ci samemu? – Jej głos drżał, ale była w nim stal.
– Przestań! Przecież gotujesz świetnie! Po prostu czasem mam ochotę na coś innego… – próbowałem się bronić.
– Na coś innego? Czyli na co? Na byle co z budki? Na chińskie zupki? – Jej oczy płonęły gniewem i rozczarowaniem.
Wtedy pierwszy raz od lat pokłóciliśmy się naprawdę poważnie. Krzyczała, że ją okłamuję, że nie szanuję jej wysiłku. Ja wykrzyczałem, że czuję się kontrolowany i duszony jej troską. W końcu trzasnąłem drzwiami i wyszedłem na klatkę schodową, zostawiając ją samą z talerzem zimnych schabowych.
Następne dni były jeszcze gorsze. W pracy Paweł próbował mnie pocieszać:
– Stary, każda baba tak ma. Moja Basia też kiedyś próbowała gotować codziennie. Skończyło się na tym, że zamawiamy pizzę i jest spokój.
Ale ja wiedziałem, że to nie jest takie proste. Bo Marta nie była jak Basia. Ona gotowała, bo chciała być potrzebna. Bo jej matka zawsze powtarzała: „Mężczyzna musi mieć ciepły obiad!” A ja… Ja chciałem tylko trochę wolności.
Wieczorem zadzwoniła do mnie mama:
– Michałku, co się dzieje u was? Marta dzwoniła do mnie zapłakana. Powiedziała, że chyba cię straciła.
– Mamo, to nie twoja sprawa – odburknąłem, ale poczułem ukłucie winy.
– Synu, pamiętaj: rodzina to nie tylko obowiązek. To też radość. Jeśli jej nie czujesz… może trzeba coś zmienić?
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
W końcu postanowiłem porozmawiać z Martą szczerze. Kiedy wróciłem do domu, siedziała na kanapie z podkrążonymi oczami i pustym spojrzeniem.
– Marta… Przepraszam – zacząłem cicho. – Nie chciałem cię zranić. Po prostu… czuję się czasem jak dziecko pod twoją opieką. Chciałbym sam decydować o tym, co jem i kiedy jem.
Spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła:
– Wiesz… Ja też czuję się samotna. Gotuję dla ciebie, bo tak mnie wychowano. Ale może powinnam gotować dla siebie? Albo razem?
Wtedy pierwszy raz od dawna poczułem ulgę. Może nawet nadzieję.
Ale los miał dla nas jeszcze jedną niespodziankę.
Kilka dni później Paweł przyszedł do pracy blady jak ściana.
– Stary… Muszę ci coś powiedzieć. Basia znalazła twoje pudełko w mojej torbie i myśli, że mam romans z jakąś kobietą! Myślała, że ktoś mi gotuje obiady!
Parsknąłem śmiechem przez łzy.
– Powiedz jej prawdę!
– Nie uwierzy! Myśli, że to jakaś sekretna kochanka! Michał, pomóż mi!
I tak oto niewinna wymiana obiadów stała się początkiem rodzinnej afery na dwa domy.
Basia zadzwoniła do Marty:
– Słuchaj, Marta… Czy ty gotujesz dla mojego Pawła?
Marta była w szoku:
– Co? Nie! Gotuję tylko dla Michała!
Basia nie dawała za wygraną:
– To dlaczego on codziennie przynosi do domu twoje schabowe?
W końcu musieliśmy wszyscy spotkać się przy jednym stole i wyjaśnić całą sprawę. Siedzieliśmy we czwórkę: ja, Marta, Paweł i Basia. Atmosfera była gęsta jak barszcz wigilijny.
– Przepraszam – powiedziałem w końcu. – To wszystko moja wina. Nie chciałem nikogo zranić ani oszukiwać. Po prostu… czasem trudno być dorosłym synem polskiej matki i mężem polskiej żony jednocześnie.
Marta spojrzała na mnie łagodniej niż przez ostatnie tygodnie:
– Może powinniśmy wszyscy czasem odpuścić? Pozwolić sobie na pizzę albo kebaba bez wyrzutów sumienia?
Basia pokiwała głową:
– A ja może spróbuję ugotować coś dla Pawła. Choćby raz w tygodniu.
Paweł uśmiechnął się szeroko:
– Byle nie klopsiki!
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem przez łzy ulgi.
Od tamtej pory nasze życie stało się prostsze. Czasem jemy razem pizzę przed telewizorem, czasem gotujemy wspólnie coś nowego. A ja już nigdy nie oddaję domowego obiadu koledze z pracy bez słowa wyjaśnienia.
Czasem zastanawiam się: ile rodzinnych dramatów zaczyna się od zimnego schabowego i niewypowiedzianych słów? Czy naprawdę tak trudno powiedzieć bliskim prawdę o swoich potrzebach? Może właśnie od tego powinniśmy zacząć każdą rozmowę przy stole…