Miłość, która boli: Moje życie z coraz starszą matką
Wpadłam do mieszkania jak burza, z siatkami z Biedronki w jednej ręce i telefonem przy uchu. Była środa, godzina 18:30, a ja już czułam, jak narasta we mnie napięcie. Zanim zdążyłam zdjąć buty, usłyszałam znajome wołanie z kuchni:
— Jagoda! Gdzie byłaś tak długo? Zupa już dawno wystygła!
Zamknęłam oczy na sekundę. Wzięłam głęboki oddech. Moja mama, Zofia, miała 82 lata i od kilku lat mieszkała ze mną w naszym trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Ja — Jagoda Kaczmarek, 54 lata, rozwódka bez dzieci, pracująca księgowa. Nasze życie toczyło się wokół siebie jak dwa planety na kolizyjnym kursie.
Weszłam do kuchni. Mama siedziała przy stole w swoim ulubionym swetrze, z gazetą rozłożoną przed sobą i miną obrażonego dziecka.
— Przepraszam, mamo, miałam nadgodziny. Szefowa znowu rzuciła mi na biurko stertę faktur — tłumaczyłam się, choć wiedziałam, że to nic nie zmieni.
— Gdybyś miała lepszą pracę, nie musiałabyś tyle siedzieć po nocach — westchnęła ciężko. — Ale kto ci kazał iść na tę ekonomię? Mówiłam: idź na pielęgniarkę, zawsze praca będzie.
Zacisnęłam zęby. To był nasz codzienny rytuał: ona narzekała, ja tłumaczyłam się lub milczałam. W końcu usiadłam naprzeciwko niej i zaczęłam rozpakowywać zakupy.
— Kupiłaś znowu te drogie pomidory? — rzuciła podejrzliwie. — Przecież mówiłam ci, że w Lidlu są tańsze!
— Byłam już zmęczona, nie chciało mi się jechać dalej — odpowiedziałam cicho.
— Ty zawsze wszystko robisz po swojemu — mruknęła i wróciła do czytania.
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Od lat żyłam w cieniu jej oczekiwań i pretensji. Ojciec zmarł nagle na zawał dziesięć lat temu. Mój brat, Tomek, wyjechał do Irlandii i kontaktuje się tylko przez Facebooka. Wszystko spadło na mnie: opieka nad mamą, dom, rachunki. Czasem miałam wrażenie, że jestem jej służącą.
Wieczorem próbowałam zamknąć się w swoim pokoju i obejrzeć serial na Netflixie. Ale po kilku minutach usłyszałam pukanie.
— Jagoda! Chodź tu na chwilę!
Zeszłam do kuchni. Mama siedziała przy stole z telefonem w ręku.
— Dzwoniła do mnie ciotka Halina. Pytała, kiedy wreszcie wyjdziesz za mąż drugi raz. Powiedziałam jej, że nie masz na to czasu, bo musisz się mną zajmować. Ale wiesz co? Może powinnaś spróbować tych portali randkowych? W telewizji mówili, że nawet starzy ludzie tam kogoś znajdują.
Poczułam ukłucie w sercu. Przez chwilę chciałam wybuchnąć śmiechem albo płaczem.
— Mamo… — zaczęłam spokojnie — ja już nie mam siły na nowe związki. Po tym wszystkim z Markiem…
— Marek był głupi — przerwała mi ostro. — Ale ty też nie byłaś lepsza! Gdybyś mnie wtedy posłuchała i nie pozwoliła mu wyjechać do tej pracy w Niemczech…
Zacisnęłam pięści pod stołem. Ile razy można wracać do tej samej rozmowy?
— Mamo, to było dwadzieścia lat temu — powiedziałam cicho.
— A ja pamiętam wszystko! — odparła z goryczą.
Wróciłam do siebie i zamknęłam drzwi. Przez chwilę siedziałam w ciemności. Czułam się jak więzień we własnym domu.
Rano obudziło mnie głośne trzaskanie garnkami. Mama już od szóstej krzątała się po kuchni.
— Jagoda! Wstawaj! Trzeba jechać do przychodni po recepty!
Zwlokłam się z łóżka i spojrzałam w lustro: podkrążone oczy, zmarszczki na czole. Gdzie podziała się ta dziewczyna z marzeniami o podróżach? O własnym domu?
W drodze do przychodni mama narzekała na wszystko: na pogodę, na ceny leków, na sąsiadkę z góry („ta stara plotkara!”), na mnie („mogłabyś szybciej chodzić!”). W poczekalni spotkałyśmy panią Wandę z klatki obok.
— Ooo, pani Zosiu! Jak tam zdrowie? — zagadnęła Wanda.
— A jak ma być? Jagoda niby się mną opiekuje, ale wszystko robi po swojemu…
Poczułam rumieniec wstydu na policzkach. Wanda spojrzała na mnie ze współczuciem.
Po powrocie do domu mama zaczęła przeglądać szafki:
— Znowu nie ma herbaty malinowej! Ile razy mam powtarzać?
— Kupię jutro…
— Jutro! Wszystko jutro! A dziś co?
W pewnym momencie nie wytrzymałam.
— Mamo! Czy ty naprawdę nie widzisz, ile robię? Pracuję, sprzątam, gotuję… Nie jestem robotem!
Mama spojrzała na mnie zaskoczona.
— Nie musisz się tak unosić — powiedziała chłodno. — Ja też kiedyś pracowałam i miałam rodzinę na głowie.
Wybiegłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko.
Wieczorem zadzwonił Tomek z Irlandii.
— Cześć siostra! Jak tam u was?
— Jak zwykle… — westchnęłam.
— Słuchaj… Może przyjadę latem na tydzień? Wezmę mamę do siebie na kilka dni?
Poczułam ulgę i strach jednocześnie.
— A twoja żona? Dzieci?
— Damy radę… Chociaż wiesz jaka mama jest…
Przez chwilę milczeliśmy oboje.
— Jagoda… Ty musisz trochę odpocząć — powiedział cicho Tomek. — Ja wiem, że ona potrafi być trudna…
Chciałam mu powiedzieć wszystko: o tym jak czasem marzę o tym, żeby po prostu wyjść i już nie wrócić; o tym jak boję się o mamę i jednocześnie mam jej dosyć; o tym jak czuję się winna za każdą chwilę dla siebie.
Ale tylko westchnęłam:
— Dzięki Tomek… Zobaczymy.
Po rozmowie mama przyszła do mojego pokoju bez pukania.
— O czym rozmawialiście?
— Tomek chce cię zabrać do siebie na tydzień latem.
Mama skrzywiła się.
— On sobie nie poradzi. Jego żona mnie nie lubi. Po co mam tam jechać? Tu jest mój dom!
I wyszła trzaskając drzwiami.
Czułam się jak w pułapce bez wyjścia. Z jednej strony obowiązek wobec matki; z drugiej — moje własne życie przeciekające przez palce.
Kilka dni później miałam urodziny. Nikt poza mamą i Tomkiem nie zadzwonił z życzeniami. Mama wręczyła mi skarpetki i powiedziała:
— No to sto lat… Chociaż kto wie, czy doczekasz tylu lat co ja!
Wieczorem poszłam sama do kawiarni na rogu. Siedziałam przy oknie z kawałkiem sernika i patrzyłam na ludzi śmiejących się przy stolikach. Przez chwilę poczułam zazdrość: oni mogą być wolni, mogą wybierać.
Wróciłam do pustego mieszkania. Mama już spała. Usiadłam w kuchni przy zgaszonym świetle i pomyślałam: ile jeszcze wytrzymam?
Czasem mam ochotę krzyczeć: „Czy ktoś mnie widzi? Czy ktoś rozumie ten ból?” Ale wiem, że jutro znów będę robić zakupy, gotować zupę i słuchać narzekań mamy.
Czy można być dobrym dzieckiem i nie stracić siebie? Czy jestem egoistką marząc o wolności? A może to właśnie miłość jest tą klatką, której nigdy nie otworzę?