Małżeństwo bez miłości: Historia Magdy i Pawła
Zimny, listopadowy wieczór. Siedzę przy kuchennym stole w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, patrząc na Pawła, który od godziny nie odrywa wzroku od ekranu laptopa. W powietrzu wisi napięcie – takie, które zna się już na pamięć, bo towarzyszy ci każdego dnia. Właśnie stuknęły nam dwa lata małżeństwa. Dwa lata, które miały być nowym początkiem po mojej rodzinnej tragedii, a stały się powolnym pogrążaniem się w samotności.
– Paweł, słyszysz mnie w ogóle? – pytam, czując jak głos mi drży.
– Co? – nawet nie podnosi głowy. – Pracuję, Magda. Nie widzisz?
Wiem, że widzi. Wiem też, że nie chce rozmawiać. Tak jest od miesięcy. Ale to nie zawsze tak wyglądało. Cofnijmy się do początku.
Miałam 27 lat, kiedy tata zginął w wypadku samochodowym. Mama załamała się psychicznie, brat wyjechał do Anglii i przestał odbierać telefony. Zostałam sama z długami po kredycie hipotecznym i matką, która nie wychodziła z łóżka. Wtedy pojawił się Paweł – kolega z pracy, cichy informatyk, który zawsze przynosił mi kawę i pytał, czy wszystko w porządku. Był jak plaster na ranę: spokojny, przewidywalny, gotowy pomóc.
– Magda, nie możesz być sama – mówiła mi wtedy ciocia Teresa. – Paweł to dobry chłopak. Ustatkowany. Nie będzie cię ranił jak tamten twój Michał.
Michał… Moja wielka miłość z czasów studiów. Zostawił mnie dla koleżanki z roku, kiedy tylko dowiedział się o moich problemach rodzinnych. Po nim zostało tylko rozczarowanie i nieufność.
Paweł był inny. Oświadczył mi się po pół roku znajomości, w najzwyklejszy sposób – przy stole w kuchni, kiedy mama płakała w pokoju obok.
– Magda… Może spróbujemy razem? Będzie łatwiej.
Nie było romantycznie. Nie było motyli w brzuchu. Była ulga i poczucie bezpieczeństwa. Zgodziłam się.
Ślub był skromny – tylko najbliższa rodzina i kilka koleżanek z pracy. Mama ledwo wytrzymała do końca uroczystości, brat przysłał SMS-a z gratulacjami i przeprosinami, że nie może być obecny. Paweł był dumny i szczęśliwy – przynajmniej tak wtedy myślałam.
Pierwsze miesiące były poprawne. Paweł wracał z pracy punktualnie o 17:00, ja gotowałam obiad, wieczorem oglądaliśmy seriale albo czytaliśmy książki. Seks był… poprawny. Bez namiętności, ale też bez rozczarowań. Czułam się jakbym grała rolę żony w jakimś polskim serialu obyczajowym.
Z czasem zaczęły się pierwsze konflikty. Mama coraz częściej dzwoniła z pretensjami:
– Magda, czemu mnie zostawiłaś? Tu jest tak pusto bez ciebie! Paweł ci nie zabroni odwiedzać matki!
Paweł nie zabraniał, ale też nie ukrywał irytacji:
– Twoja matka dzwoni codziennie. Może byś jej powiedziała, że masz własne życie?
– Ona jest sama! Nie rozumiesz?
– A ja? Ja też jestem sam w tym małżeństwie!
Te słowa bolały bardziej niż chciałam przyznać. Bo przecież miał rację. Każde z nas było samotne na swój sposób.
W pracy zaczęłam spędzać coraz więcej czasu z kolegą z działu marketingu – Tomkiem. Był zabawny, spontaniczny, zupełnie inny niż Paweł. Czasem łapałam się na tym, że czekam na jego wiadomość bardziej niż na powrót męża do domu.
Pewnego dnia Tomek zaprosił mnie na kawę po pracy.
– Magda, czemu jesteś taka smutna? – zapytał bezpośrednio.
– Nie jestem smutna… Po prostu zmęczona.
– Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko?
Chciałam mu powiedzieć wszystko – o pustce w domu, o matce, która mnie szantażuje emocjonalnie, o Pawle, który coraz częściej śpi na kanapie pod pretekstem pracy do późna.
Ale nie powiedziałam nic.
Wieczorem wróciłam do mieszkania i zobaczyłam Pawła siedzącego przy stole z kieliszkiem whisky.
– Gdzie byłaś?
– Z Tomkiem na kawie.
– Z Tomkiem… – powtórzył cicho i spojrzał na mnie tak, jakby pierwszy raz widział mnie naprawdę.
– Paweł… My musimy porozmawiać.
– O czym? O tym, że jesteśmy razem tylko dlatego, że oboje baliśmy się być sami?
Zamilkłam. Pierwszy raz ktoś wypowiedział na głos to, co czułam od dawna.
Następne dni były pełne milczenia i wzajemnych pretensji rzucanych półsłówkami. Mama zadzwoniła z płaczem:
– Magda! Brat chce sprzedać mieszkanie po tacie! Ty nic nie robisz! Wszystko ci jedno!
Czułam się rozdarta między lojalnością wobec matki a próbą ratowania własnego życia.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił później niż zwykle i rzucił klucze na stół.
– Spotkałem się z Martą.
Zamarłam. Marta była jego byłą dziewczyną ze studiów.
– I?
– Nic… Po prostu rozmawialiśmy o dawnych czasach. O tym, jak to jest być szczęśliwym naprawdę.
Zrobiło mi się zimno. Czy on mnie zdradza? Czy ja zdradzam go myślami o Tomku?
Przez kilka tygodni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Każde zamknięte w swoim świecie rozczarowań i niespełnienia. W końcu wybuchłam:
– Paweł! Tak dalej być nie może! Albo coś zmienimy, albo… albo koniec!
Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął:
– Magda… Ja cię nigdy nie kochałem tak naprawdę. Byłem wdzięczny za spokój i przewidywalność. Ale to nie jest życie.
Poczułam ulgę i strach jednocześnie.
Zdecydowaliśmy się na terapię małżeńską – ostatnią deskę ratunku dla naszego związku. Przez kilka miesięcy uczyliśmy się mówić o swoich uczuciach bez oskarżeń i pretensji. Okazało się, że oboje boimy się samotności bardziej niż czegokolwiek innego.
W końcu podjęliśmy decyzję o rozstaniu – spokojnie, bez awantur i dramatów. Paweł wyprowadził się do wynajętej kawalerki na Mokotowie, ja zostałam sama pierwszy raz od lat.
Mama była przerażona:
– I co teraz? Znowu będziesz sama? Kto ci pomoże?
Odpowiedziałam jej spokojnie:
– Mamo, muszę nauczyć się być sama ze sobą. Inaczej nigdy nie będę szczęśliwa.
Dziś mija rok od naszego rozwodu. Paweł spotyka się z Martą – podobno są szczęśliwi. Ja uczę się żyć na nowo: sama chodzę do kina, spotykam się z przyjaciółkami i powoli odbudowuję relację z bratem.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy wybrała samotność zamiast kompromisu, byłabym dziś szczęśliwsza? Czy lepiej być samemu niż tkwić w małżeństwie bez miłości?
A Wy? Co sądzicie – czy warto próbować ratować taki związek czy lepiej odejść zanim będzie za późno?