Jesteś potworem, mamo! Tacy jak ty nie powinni mieć dzieci – historia Magdy z Łodzi
– Jesteś potworem, mamo! Tacy jak ty nie powinni mieć dzieci! – te słowa mojej córki, Oliwii, rozdarły ciszę naszego mieszkania w Łodzi jak nóż. Stała naprzeciwko mnie, z zaciśniętymi pięściami i oczami pełnymi łez. Miała wtedy szesnaście lat, a ja czułam się tak, jakby ktoś właśnie wyrwał mi serce z piersi.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam ją przytulić, przeprosić za wszystko, ale ona odsunęła się ode mnie z odrazą. Wtedy wróciły do mnie wszystkie wspomnienia – moje własne dzieciństwo, matka, która nigdy nie potrafiła mnie pokochać, ojciec, który pił i znikał na tygodnie.
Nazywam się Magdalena Nowicka. Mam czterdzieści dwa lata i od zawsze próbowałam być lepszą matką niż moja własna. Ale czy można dać dziecku coś, czego samemu się nigdy nie dostało?
Wychowałam się na Bałutach. Nasze mieszkanie było ciasne i wiecznie zimne. Mama pracowała w szwalni, wracała zmęczona i zła. Ojciec… Cóż, ojciec był tylko cieniem na ścianie – pojawiał się i znikał, a kiedy już był, to tylko po to, by krzyczeć albo spać pijany na kanapie.
Pamiętam jedną Wigilię. Miałam wtedy dziewięć lat. Mama płakała w kuchni, bo zabrakło pieniędzy na karpia. Ojciec wrócił pijany i wywrócił choinkę. Wtedy przysięgłam sobie: kiedyś będę miała rodzinę, która będzie się kochać.
Ale życie nie jest bajką.
Miałam siedemnaście lat, gdy poznałam Pawła – chłopaka z sąsiedztwa. Był starszy o trzy lata, miał motor i uśmiech, który sprawiał, że zapominałam o wszystkim. Uciekaliśmy razem na wagary, marzyliśmy o lepszym świecie. Kiedy zaszłam w ciążę, Paweł powiedział tylko:
– To nie moje dziecko. Radź sobie sama.
Mama wyrzuciła mnie z domu. – Zhańbiłaś rodzinę! – krzyczała. – Nie chcę cię tu widzieć!
Spałam kilka nocy u koleżanki, potem w pustostanie na Limanowskiego. W końcu znalazłam schronienie w Domu Samotnej Matki prowadzonej przez siostry zakonne. Tam urodziłam Oliwię.
Pierwsze miesiące były jak sen na jawie – bez pieniędzy, bez wsparcia, z dzieckiem przy piersi i lękiem o każdy kolejny dzień. Ale przysięgłam sobie: dam radę. Dla niej.
Z czasem wynajęłam pokój w starej kamienicy na Polesiu. Pracowałam na kasie w Biedronce, potem sprzątałam biura nocami. Oliwia rosła – była moim całym światem.
Ale im była starsza, tym bardziej widziałam w niej siebie sprzed lat – tęskniącą za czułością dziewczynkę. Próbowałam być dla niej wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką. Ale byłam też wiecznie zmęczona i rozdrażniona.
Kiedy Oliwia miała dziesięć lat, zachorowałam na depresję. Nie miałam siły wstać z łóżka. Ona robiła sobie kanapki sama, chodziła do szkoły bez śniadania. Czasem krzyczałam na nią bez powodu.
– Mamo, czemu jesteś taka zła? – pytała cicho.
Nie umiałam odpowiedzieć.
Z czasem zaczęły się nasze kłótnie. Oliwia zamykała się w pokoju na całe godziny, przestała ze mną rozmawiać. Zaczęła spotykać się z chłopakami spod bloku – widziałam ich przez okno: papierosy, głośna muzyka, śmiech.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie wychowawczyni:
– Pani Magdo, Oliwia nie pojawiła się dziś w szkole już trzeci raz w tym tygodniu.
Serce mi stanęło. Pobiegłam do domu – jej nie było. Znalazłam ją dopiero wieczorem pod sklepem Żabka.
– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęłam.
– Mam dość twojego wiecznego narzekania! – odkrzyknęła.
– Martwię się o ciebie!
– Nie obchodzi cię nic poza tobą samą!
Wtedy pierwszy raz ją spoliczkowałam. Od razu tego pożałowałam – jej twarz wykrzywił grymas bólu i pogardy.
– Jesteś taka sama jak babcia! – syknęła przez łzy i wybiegła z domu.
Całą noc nie spałam. Przeglądałam jej zdjęcia z dzieciństwa: pierwsze kroki, pierwszy dzień w przedszkolu… Gdzie popełniłam błąd?
Następnego dnia wróciła nad ranem – brudna, przemarznięta.
– Gdzie byłaś?!
– U Kamili. Tam przynajmniej ktoś mnie rozumie.
– Oliwia… ja cię kocham…
– Nie umiesz kochać! Nigdy nie umiałaś!
Po tych słowach zamknęła się w swoim pokoju i przez dwa dni nie wychodziła nawet do łazienki.
Zadzwoniłam do mojej matki pierwszy raz od lat:
– Mamo… ja nie daję rady…
– Trzeba było myśleć wcześniej – usłyszałam zimno.
– Proszę cię… pomóż mi…
– Każda matka ma to, na co zasłużyła.
Rozłączyła się bez słowa pożegnania.
Czułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Próbowałam rozmawiać z Oliwią:
– Może pójdziemy razem do psychologa?
– Ja nie jestem nienormalna! To ty powinnaś się leczyć!
W końcu zgłosiła mnie do opieki społecznej – powiedziała w szkole, że ją biję i głodzę. Przyszły dwie panie z MOPS-u:
– Pani Magdo, musimy sprawdzić warunki bytowe dziecka.
Upokorzenie było totalne. Sąsiadki patrzyły przez wizjerki drzwi jak na kryminalistkę.
Po kilku tygodniach śledztwa uznano jednak, że nie ma podstaw do odebrania mi praw rodzicielskich. Ale relacja z córką była już nie do uratowania.
W końcu Oliwia uciekła do ojca Pawła – odnalazł ją przez Facebooka po latach i zaproponował wspólne mieszkanie w Warszawie. Pojechała tam bez słowa pożegnania.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu na Polesiu. Każda rzecz przypomina mi o niej: kubek z Kubusiem Puchatkiem, stara lalka bez oka…
Czasem dzwoni do mnie wieczorem:
– Mamo… mogę ci coś powiedzieć?
– Tak, córeczko…
– Nienawidzę cię za wszystko… ale chyba jeszcze bardziej nienawidzę siebie za to, że cię potrzebuję…
Płaczemy razem przez telefon.
Czy można przerwać łańcuch rodzinnych krzywd? Czy matka i córka mogą nauczyć się kochać od nowa? Czekam na wasze historie…