Dzień, w którym przestałam być córką – opowieść o winie, żalu i przebaczeniu
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Był listopadowy wieczór, ciemność za oknem gęsta jak smoła, a ja stałam w kuchni, ścierając łzy z policzków. Ojciec wrócił pijany, znowu. Ale tym razem nie było awantury o pieniądze czy o to, że nie posprzątałam po obiedzie. Tym razem wykrzyczał coś, co rozdarło mnie na pół.
– To przez ciebie matka jest taka! – wrzasnął, chwytając się kredensu, żeby nie upaść. – Gdybyś się nie urodziła, wszystko byłoby inaczej!
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Mama wbiegła do kuchni, próbując go uciszyć, ale on już nie panował nad sobą.
– Przestań, Andrzej! – krzyknęła. – Dzieci nie są winne!
Ale on tylko machnął ręką i wyszedł na ganek, zostawiając za sobą ciszę cięższą niż jego słowa.
Miałam wtedy siedemnaście lat. Mój brat, Michał, był ode mnie o dwa lata młodszy. Od tamtej nocy nic już nie było takie samo. Mama zamknęła się w sobie, a ja zaczęłam unikać domu. Chodziłam po mieście do późna, byle tylko nie wracać do tej ciszy.
W szkole udawałam, że wszystko jest w porządku. Nauczyciele pytali o mamę – była pielęgniarką w miejscowym szpitalu i wszyscy ją znali. Kiedyś była pogodna i serdeczna, ale po tamtej nocy jakby zgasła. Przestała się uśmiechać, coraz częściej zamykała się w swoim pokoju.
Michał próbował mnie pocieszać.
– Nie przejmuj się starym – mówił cicho. – On zawsze gada głupoty po pijaku.
Ale ja wiedziałam, że to nie były tylko głupoty. Mama coraz częściej patrzyła na mnie z wyrzutem. Czułam jej żal i zmęczenie. Zaczęłam wierzyć ojcu – może naprawdę byłam winna wszystkiemu?
Po maturze uciekłam do Warszawy na studia. Pracowałam w barze mlecznym na Ochocie, wynajmowałam pokój z dwiema dziewczynami z Podlasia. Przez pierwsze miesiące nie dzwoniłam do domu wcale. Dopiero kiedy Michał napisał mi SMS-a: „Mama jest w szpitalu”, wróciłam na jeden dzień.
Leżała na oddziale wewnętrznym, blada i wychudzona. Ojciec siedział przy łóżku z opuszczoną głową.
– Cześć, mamo – wyszeptałam.
Nie odpowiedziała. Patrzyła przez okno na szare drzewa za szybą.
– Przyjechałam…
– Po co? – przerwała mi cicho. – Już nie jestem ci potrzebna.
Zamurowało mnie. Michał próbował ratować sytuację:
– Mamo, Ola przyjechała specjalnie dla ciebie…
Ale ona tylko odwróciła głowę.
Po pogrzebie ojciec przestał pić, ale było już za późno. Michał wyjechał do Anglii za pracą i kontaktował się ze mną tylko przez Facebooka. Ja zostałam sama z mieszaniną żalu i gniewu.
Przez lata próbowałam ułożyć sobie życie. Pracowałam jako księgowa w małej firmie transportowej pod Warszawą. Związałam się z Bartkiem – był spokojny, czuły, ale nigdy nie potrafiłam mu zaufać do końca. Bałam się bliskości. Bałam się powtórki tego, co przeżyłam w domu.
Wszystko wróciło jak bumerang po śmierci ojca. Zadzwonił Michał:
– Ola… musisz przyjechać. Trzeba posprzątać dom przed sprzedażą.
Pojechałam do rodzinnej miejscowości pierwszy raz od lat. Dom był pusty, zimny, pachniało stęchlizną i starością.
– Pamiętasz ten pokój? – zapytał Michał, otwierając drzwi do mojego dawnego pokoju.
Na półce stały jeszcze moje stare książki i zdjęcia z liceum.
– Pamiętam – odpowiedziałam cicho.
Przez kilka dni sprzątaliśmy dom w milczeniu. W końcu Michał nie wytrzymał:
– Wiesz… mama cię kochała. Tylko nie umiała tego okazać po tym wszystkim…
Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
– Myślisz?
– Wiem. Po prostu była słaba. Tak samo jak ojciec.
Usiedliśmy razem na werandzie i długo milczeliśmy.
– Może powinniśmy sobie wybaczyć? – zapytałam w końcu.
Michał skinął głową.
– Może powinniśmy zacząć od siebie…
Wróciłam do Warszawy z poczuciem ulgi i pustki jednocześnie. Przez lata nosiłam w sobie winę za coś, na co nie miałam wpływu. Zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy zostałam sama.
Czasem zastanawiam się: ile rodzin rozpada się przez słowa wypowiedziane w gniewie? Ile dzieci dorasta z poczuciem winy za błędy dorosłych? Czy naprawdę można wybaczyć wszystko – nawet jeśli nikt już nie poprosi o przebaczenie?