Droga teściowo, zapraszam na nasz rozwód! – Historia zupy, która prawie rozbiła rodzinę
Drzwi trzasnęły z hukiem. Stałam na klatce schodowej bloku na Ruczaju, ściskając w dłoni klucze i pocztówkę z napisem: „Droga teściowo, zapraszam na nasz rozwód! Twoja synowa, Natalia”. Serce waliło mi jak młot. Przez chwilę miałam ochotę zawrócić, ale wiedziałam, że muszę wejść. Syn, Paweł, otworzył drzwi z miną zbitego psa.
– Mamo… co ty tu robisz tak wcześnie? – zapytał, zerkając za moje plecy, jakby spodziewał się zobaczyć za mną całą komisję rozwodową.
– Lepiej powiedz mi, co tu się dzieje! – warknęłam, wchodząc do środka. – Gdzie jest Natalia?
– W pracy… chyba…
– Chyba?! – podniosłam głos. – Paweł, nie rób ze mnie idiotki! Dostałam to! – machnęłam mu przed nosem pocztówką. – Co to ma znaczyć?
Zbladł. Przez chwilę patrzył na mnie jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierków.
– To… to chyba żart…
– Żart?! – poczułam, jak narasta we mnie furia. – Ty wiesz, ile ja dla was zrobiłam? Ile razy ratowałam waszą lodówkę przed głodem? Ile razy prasowałam twoje koszule przed rozmową o pracę? A teraz dostaję zaproszenie na rozwód?!
Paweł spuścił wzrok. W kuchni czuć było zapach przypalonej ogórkowej.
– Mamo… to przez tę zupę…
– Słucham?!
– Wczoraj Natalia pierwszy raz ugotowała ogórkową. Powiedziałem jej, że twoja była lepsza. I że chyba się z nią rozwiodę, jeśli nie nauczy się gotować jak ty…
Zatkało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.
– Ty naprawdę jesteś taki głupi, czy tylko udajesz? – syknęłam. – Powiedziałeś to jej w twarz?
– No… tak jakoś wyszło…
Usiadłam ciężko przy stole. Przez okno wpadało blade światło poranka, a na blacie stała miska zupy. Spróbowałam łyżkę. Była przesolona i kwaśna jak moje życie po śmierci męża.
– Paweł… – zaczęłam spokojniej. – Czy ty wiesz, co znaczy być mężem? To nie tylko jeść i narzekać. To wspierać żonę nawet wtedy, gdy ogórkowa smakuje jak woda po kiszonych ogórkach.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ale ty zawsze wszystko robiłaś lepiej…
– Bo miałam trzydzieści lat praktyki! A twoja żona dopiero zaczyna! Zamiast ją krytykować, powinieneś ją wspierać!
W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Natalia wróciła wcześniej z pracy. Miała zaczerwienione oczy i trzęsły jej się ręce.
– Dzień dobry pani Zofio – powiedziała cicho.
– Dzień dobry, Natalio – odpowiedziałam równie cicho. – Chciałam cię przeprosić za mojego syna.
Paweł spojrzał na mnie zaskoczony.
– Mamo!
– Nie przerywaj mi! – uciszyłam go gestem. – Natalia, wiem, że nie jest łatwo być żoną mojego syna. Ale proszę cię… nie poddawaj się przez jedną zupę.
Natalia usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła płakać.
– Ja się staram… naprawdę się staram… Ale on ciągle porównuje mnie do pani. Do swojej mamy! Ja nigdy nie będę taka jak pani!
Poczułam ukłucie w sercu. Przypomniałam sobie własną teściową, która zawsze mówiła: „Za moich czasów to się gotowało bez przepisów!”.
– Natalia… ja też kiedyś byłam młoda i nie umiałam gotować. Twój teść przez pierwszy rok naszego małżeństwa żywił się kanapkami z serem żółtym i keczupem, bo mojej zupy pomidorowej nie dało się jeść.
Natalia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– Naprawdę. I wiesz co? Przetrwaliśmy to razem. Bo miłość to nie tylko dobre obiady i wyprasowane koszule. To wsparcie nawet wtedy, gdy wszystko idzie nie tak.
Paweł milczał. Widziałam, że coś do niego dociera.
– Przepraszam cię, Natalio – powiedział cicho. – Byłem głupi. Nie powinienem cię porównywać do mamy.
Natalia otarła łzy.
– Chciałam być dla ciebie dobrą żoną…
Wstałam i objęłam ją ramieniem.
– Jesteś dobrą żoną. I będziesz coraz lepsza. Ale musicie rozmawiać ze sobą szczerze. I nie pozwólcie mi wtrącać się za bardzo w wasze sprawy.
Paweł spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Mamo… dziękuję ci.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Ja też muszę nauczyć się odpuszczać. Nie chcę być tą teściową, która rozbija małżeństwa przez swoje ambicje i przepisy kulinarne.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem Paweł wyciągnął rękę do Natalii.
– Zrobimy razem nową ogórkową?
Natalia uśmiechnęła się przez łzy.
– Ale tym razem ty kroisz ogórki!
Roześmialiśmy się wszyscy. Poczułam ulgę i nadzieję.
Wieczorem wracałam do siebie tramwajem numer 18. Patrzyłam przez okno na szare ulice Krakowa i myślałam: ile takich rodzinnych burz wybucha codziennie przez drobiazgi? Ile małżeństw rozpada się przez urażoną dumę i brak rozmowy?
Może czasem warto przełknąć dumę… i przesoloną zupę?
A wy? Czy mieliście kiedyś taką sytuację w rodzinie? Czy teściowa powinna się wtrącać? Jak znaleźć równowagę między pomocą a nadopiekuńczością?