Cisza, która krzyczy: Opowieść o rodzinie, zdradzie i odnalezieniu siebie
Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – mojej matki. Była środa, godzina 19:12, a ja stałam w kuchni z nożem w ręku, krojąc cebulę na bigos. Wtedy zadzwonił telefon. – „Natalia!” – wrzasnęła mama przez słuchawkę tak głośno, że aż upuściłam nóż. – „Twój mąż znowu był widziany z tą blondyną spod czwórki!”
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem – przecież to niemożliwe, przecież Bartek był w pracy, przecież… Ale w środku już wiedziałam. To nie pierwszy raz. To nie była plotka. To była prawda, która od miesięcy wisiała nad naszym domem jak ciężka chmura.
Zostawiłam wszystko i pobiegłam do sypialni. Bartek siedział na łóżku z laptopem na kolanach. – „Gdzie byłeś dzisiaj po pracy?” – zapytałam cicho, niemal szeptem. Nawet nie podniósł wzroku. – „Na spotkaniu z klientem. Wiesz przecież, że teraz mamy sezon.”
– „Z Anetą?” – dodałam ostro. Wtedy spojrzał na mnie i zobaczyłam w jego oczach coś, czego nie widziałam od lat: strach.
– „Natalia, proszę cię… Nie zaczynaj znowu.”
– „Nie zaczynam. Kończę.”
Wyszłam z domu bez słowa. Zostawiłam wszystko: dzieci (u babci), portfel (na stole), obrączkę (na pralce). Wzięłam tylko kluczyki do samochodu i pojechałam przed siebie. Nie wiedziałam dokąd jadę – byle dalej od tego dusznego mieszkania na warszawskim Ursynowie, gdzie każdy kąt przypominał mi o tym, jak bardzo się pogubiłam.
Zatrzymałam się dopiero pod domem mojej siostry w Piasecznie. Magda otworzyła drzwi w szlafroku i bez słowa przytuliła mnie do siebie. – „Wiedziałam, że przyjedziesz” – powiedziała tylko.
Przez trzy dni leżałam na jej kanapie, patrząc w sufit i słuchając, jak jej dzieci kłócą się o pilota do telewizora. Magda próbowała mnie pocieszać, ale sama miała swoje problemy: jej mąż właśnie stracił pracę i coraz częściej zaglądał do kieliszka. W końcu powiedziała: – „Musisz wrócić do domu. Dla dzieci.”
Ale ja nie chciałam wracać. Nie chciałam być już tą Natalią, która zawsze wszystko wybacza, która gotuje obiady i prasuje koszule, która udaje przed sąsiadami, że wszystko jest w porządku.
Zadzwoniła teściowa. – „Natalia, co ty wyprawiasz? Bartek jest załamany! Dzieci pytają o mamę!”
– „Może powinna pani zapytać syna, co on wyprawia?”
– „Nie przesadzaj! Każdy facet czasem się zagubi! Ty też nie jesteś święta!”
Rozłączyłam się bez słowa. Przez chwilę miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę.
Wieczorem zadzwoniła mama: – „Wróć do domu. Nie rób wstydu rodzinie.”
– „Mamo, czy ty mnie w ogóle słyszysz? On mnie zdradza!”
– „A ty myślisz, że twój ojciec był święty? Ale ja nie uciekłam! Dla was!”
Zrozumiałam wtedy coś przerażającego: przez całe życie uczono mnie, że kobieta powinna znosić wszystko dla rodziny. Że lepiej być nieszczęśliwą żoną niż samotną kobietą.
Ale ja już nie chciałam tak żyć.
Spakowałam walizkę i wynajęłam pokój w hostelu na Pradze. Pracowałam zdalnie – na szczęście szefowa była wyrozumiała. Przez dwa tygodnie żyłam jak cień: rano kawa z automatu, potem praca przy laptopie, wieczorem długie spacery po mieście. Patrzyłam na ludzi i zastanawiałam się, czy ktoś jeszcze czuje się tak samotny jak ja.
Bartek pisał SMS-y: „Wróć”, „Dzieci tęsknią”, „Przepraszam”. Ale ja wiedziałam, że to nie dla mnie – tylko dla świętego spokoju.
Pewnego dnia spotkałam przypadkiem Anetę na bazarze pod Halą Mirowską. Stała przy stoisku z warzywami i rozmawiała przez telefon. Kiedy mnie zobaczyła, zbladła.
– „Natalia… Ja… To nie tak…”
– „Nie tłumacz się. To nie ja powinnam cię słuchać.”
Odwróciłam się i odeszłam.
Wieczorem zadzwoniła Magda: – „Mama jest w szpitalu. Miała atak serca.”
Poczułam się winna – czy to przez moje problemy? Pojechałam do szpitala na Banacha. Mama leżała blada i zmęczona.
– „Widzisz do czego doprowadziłaś?” – syknął ojciec pod nosem.
– „Może gdybyście kiedyś stanęli po mojej stronie…”
Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach: – „Nie chcę umierać w kłótni z tobą.”
Przytuliłam ją i obiecałam sobie, że choćby dla niej spróbuję jeszcze raz poukładać swoje życie.
Wróciłam do domu Bartka. Dzieci rzuciły mi się na szyję. Bartek stał w progu i patrzył na mnie jak na ducha.
– „Przepraszam” – powiedział cicho.
– „Nie wiem czy potrafię ci wybaczyć” – odpowiedziałam szczerze.
Przez kolejne tygodnie próbowaliśmy żyć razem jak dawniej. Ale coś się zmieniło. Każda rozmowa była jak pole minowe. Każdy gest wydawał się sztuczny.
Pewnej nocy usłyszałam Bartka rozmawiającego przez telefon w łazience:
– „Nie wiem czy ona mi wybaczy… Tak, kocham cię…”
To był koniec.
Następnego dnia spakowałam dzieci i pojechałam do mamy na wieś pod Siedlcami. Tam zaczęliśmy nowe życie: ja, moje dzieci i moja mama po zawale serca.
Było ciężko – ciasno, biednie, bez wygód miasta. Ale pierwszy raz od lat czułam się wolna.
Znalazłam pracę w lokalnej bibliotece. Dzieci chodziły do szkoły wiejskiej i szybko znalazły przyjaciół. Mama powoli dochodziła do siebie.
Bartek próbował nas odzyskać – przyjeżdżał co weekend z prezentami dla dzieci i kwiatami dla mnie. Ale ja już nie byłam tą samą Natalią.
Pewnego dnia usiadł ze mną na ławce przed domem:
– „Wrócisz kiedyś do mnie?”
– „Nie wiem… Może kiedyś wybaczę ci jako człowiekowi. Ale jako kobieta muszę najpierw wybaczyć sobie, że tak długo pozwalałam się ranić.”
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
– „Zmieniłaś się.”
– „Tak… W końcu jestem sobą.”
Dziś wiem jedno: czasem trzeba wszystko stracić, żeby odnaleźć siebie naprawdę. Czy warto było przejść przez ten ból? Czy wybralibyście rodzinę za wszelką cenę czy własne szczęście?