Babcia, która nauczyła mnie, czym jest prawdziwa rodzina – historia o zdradzie, sile i przebaczeniu
Drzwi trzasnęły z hukiem, a echo tej kłótni rozbrzmiewa mi w uszach do dziś. Stałam na środku kuchni w bloku na warszawskim Bródnie, z pięściami zaciśniętymi tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. „Nie będę się z tobą kłócić, Marto!” – wrzasnęła mama. „To nie twoja sprawa!”. Ale to była moja sprawa. Babcia Helena płakała w swoim pokoju, a ja czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność.
Babcia mieszkała z nami od trzech lat, odkąd po udarze nie mogła już sama prowadzić swojego małego mieszkania na Pradze. Zawsze była dumna, samodzielna i uparta – typowa kobieta z pokolenia wojny. Pracowała jako nauczycielka matematyki przez czterdzieści lat, wychowała dwójkę dzieci – moją mamę i wujka Andrzeja – i zawsze powtarzała: „Rodzina to świętość”. Ale kiedy przyszło co do czego, okazało się, że świętość ta jest bardzo krucha.
Wszystko zaczęło się od pieniędzy. Po śmierci dziadka babcia sprzedała działkę na Mazurach i podzieliła pieniądze między dzieci. Mama wyremontowała kuchnię i łazienkę, Andrzej kupił sobie nowy samochód. Babcia zostawiła sobie tylko niewielką sumę na czarną godzinę. „Nie będę nikomu ciężarem” – mówiła wtedy z uśmiechem. Ale życie bywa przewrotne.
Kiedy babcia zachorowała, mama przyjęła ją pod nasz dach. Na początku wszystko było dobrze – babcia pomagała mi w nauce, gotowała najlepsze pierogi na świecie i opowiadała historie z czasów wojny. Ale z czasem mama zaczęła narzekać: „Nie mam już siły! Ciągle tylko lekarze, apteki, rehabilitacja! A Andrzej? Nawet nie zadzwoni!”. W końcu doszło do tego, że mama zaczęła wypominać babci pieniądze.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
– Mamo, a może byś się do Andrzeja przeniosła? On ma większy dom pod Warszawą…
– On nawet nie chce ze mną rozmawiać – odpowiedziała cicho babcia.
– No ale ja też mam swoje życie! Nie mogę być twoją pielęgniarką do końca świata!
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam babcię naprawdę złamaną. Siedziała na łóżku, patrząc w okno na szare bloki i szeptała: „Może rzeczywiście jestem ciężarem…”.
Nie wytrzymałam. Wpadłam do pokoju:
– Babciu! Nie słuchaj ich! Jesteś dla mnie najważniejsza!
Babcia uśmiechnęła się smutno i pogłaskała mnie po głowie.
– Dziecko… życie jest trudniejsze niż matematyka. Nawet jeśli znasz wszystkie wzory, nie przewidzisz wyniku.
Następnego dnia mama zadzwoniła do Andrzeja. Usłyszałam tylko jej zdenerwowany głos:
– Słuchaj, musimy się jakoś podzielić opieką nad mamą! Ja już nie daję rady!
– Ja? Przecież ona wszystko ci oddała! – wrzasnął Andrzej przez telefon tak głośno, że słyszałam go w drugim pokoju.
– Oddała nam po równo!
– Ale ty masz mieszkanie po niej! Ja mam tylko samochód!
– To może ją zabierz do siebie?!
– Nie mam warunków! Mam dzieci na głowie!
Mama rzuciła telefonem o stół i zaczęła płakać. Wtedy pierwszy raz poczułam do niej żal. Jak można tak traktować własną matkę?
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była coraz gorsza. Mama chodziła naburmuszona, babcia coraz częściej milczała i patrzyła w okno. Ja próbowałam ją rozweselić – przynosiłam jej książki z biblioteki, grałyśmy w warcaby, piekłyśmy ciasta. Ale widziałam, że gaśnie.
Pewnego dnia przyszłam ze szkoły i zobaczyłam babcię siedzącą przy stole z kopertą w ręku. Drżały jej palce.
– Marto… muszę ci coś powiedzieć.
Usiadłam obok niej.
– Mam jeszcze trochę pieniędzy… schowałam je na czarną godzinę. Chcę je dać tobie.
Zatkało mnie.
– Babciu! Nie chcę twoich pieniędzy!
– Wiem… ale chcę ci coś zostawić. Ty jedyna mnie nie zawiodłaś.
Objęłam ją mocno i płakałyśmy razem długo.
Tydzień później doszło do awantury stulecia. Mama znalazła kopertę w szufladzie babci.
– Co to ma być?! – krzyczała. – Ukrywasz przede mną pieniądze?!
Babcia próbowała tłumaczyć:
– To dla Marty…
– Dla Marty?! A kto cię tu karmi? Kto ci podaje leki?!
Wtedy nie wytrzymałam:
– Mamo! Przestań! To nie są twoje pieniądze!
Mama spojrzała na mnie jak na obcą osobę.
– Wiesz co? Może powinnaś zamieszkać z babcią gdzie indziej! Skoro jesteście takie solidarne!
Spakowałam rzeczy babci i swoje najpotrzebniejsze ubrania. Zadzwoniłam do taty – rozwiedli się z mamą kilka lat wcześniej i mieszkał sam w małym mieszkaniu na Ochocie.
– Tato… czy możemy przyjechać z babcią na kilka dni?
Nie pytał o nic więcej. Przyjechał po nas jeszcze tego samego wieczoru.
U taty było ciasno, ale ciepło i spokojnie. Babcia odżyła – zaczęła opowiadać tacie historie z dzieciństwa mamy, śmialiśmy się razem przy herbacie i oglądaliśmy stare zdjęcia. Po raz pierwszy od miesięcy widziałam ją szczęśliwą.
Mama przez tydzień nie odezwała się ani słowem. Dopiero gdy przyszło pismo z sądu o podziale majątku po babci (Andrzej postanowił walczyć o resztki pieniędzy), zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Marta… przepraszam… ja nie chciałam tak tego wszystkiego…
Nie wiedziałam co powiedzieć.
Babcia poprosiła mnie wtedy o rozmowę sam na sam.
– Marto… wybacz swojej mamie. Ona jest słaba. Ludzie czasem robią straszne rzeczy ze strachu przed samotnością albo biedą.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem:
– Babciu… jak możesz jej wybaczyć?
Uśmiechnęła się łagodnie:
– Bo jeśli nie wybaczę, to będę nieszczęśliwa do końca życia. A ja chcę jeszcze trochę pożyć naprawdę.
Babcia zmarła kilka miesięcy później – spokojnie, we śnie, trzymając mnie za rękę. Zostawiła mi nie tylko kopertę z pieniędzmi (które przekazałam na dom opieki dla samotnych seniorów), ale przede wszystkim lekcję: rodzina to nie tylko więzy krwi czy wspólne mieszkanie. To wybór – codzienny wybór miłości ponad żal i przebaczenia ponad dumę.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy ja byłabym w stanie wybaczyć tak jak ona? Czy potrafimy kochać bezwarunkowo nawet wtedy, gdy najbardziej nas ranią ci najbliżsi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?