„Zawsze byłam tylko mamą?” – O tym, jak zażądałam od męża wynagrodzenia za opiekę nad naszym dzieckiem
– Magda, ile razy mam ci powtarzać, że nie rozumiem, o co ci chodzi? – głos Pawła odbił się echem w kuchni, gdzie stałam z rękami zanurzonymi w pianie.
Spojrzałam na niego przez ramię. Nasza trzyletnia Zosia bawiła się na dywanie, układając klocki. W powietrzu wisiał zapach zupy pomidorowej i napięcie, które narastało od tygodni.
– Chcę po prostu, żebyś płacił mi za opiekę nad Zosią – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Przecież to też praca. Całe dnie spędzam w domu, wszystko jest na mojej głowie.
Paweł westchnął ciężko i usiadł przy stole. – Magda, przecież to nasza córka. Ty nie pracujesz zawodowo, więc zajmujesz się domem. Ja zarabiam na nas wszystkich. Tak to działa.
Zacisnęłam dłonie na brzegu zlewu. Tak to działa? Czyli co – ja nie robię nic ważnego? Przypomniałam sobie, jak jeszcze cztery lata temu byłam Magdą Kowalską – energiczną dziewczyną z własnymi marzeniami i planami. Pracowałam w bibliotece miejskiej, kochałam ludzi i książki. Potem był ślub, szybka przeprowadzka do mieszkania Pawła na Bemowie i… cisza.
Nie rozmawialiśmy o dzieciach przed ślubem. Oboje wiedzieliśmy, że „kiedyś” przyjdzie czas. Przyszedł szybciej niż myślałam. Po pół roku Paweł zaczął mówić o rodzinie. Nie miałam nic przeciwko – kochałam go i ufałam, że razem damy radę.
Ale nikt mnie nie przygotował na to, jak bardzo samotna można być wśród pieluch i zabawek. Każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka o szóstej rano, śniadanie dla Zosi, potem sprzątanie, pranie, gotowanie obiadu, zabawa, spacery, wieczorne kąpiele. Paweł wracał zmęczony z pracy i rzucał się na kanapę z telefonem w ręku.
Z czasem zaczęłam czuć się jak cień samej siebie. Moje koleżanki awansowały, podróżowały, wrzucały zdjęcia z konferencji i kawiarni. Ja miałam podkrążone oczy i wiecznie poplamioną bluzkę.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Anka:
– Magda, słuchaj, szukają kogoś do biblioteki na pół etatu! Może spróbujesz?
Serce mi zabiło mocniej. Ale Paweł tylko wzruszył ramionami:
– I kto będzie wtedy z Zosią? Przecież nie stać nas na nianię.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: a gdyby Paweł płacił mi za opiekę nad Zosią? Przecież gdybym była nianią, dostawałabym pensję. Moja praca też ma wartość!
Następnego dnia zebrałam się na odwagę i powiedziałam mu o tym przy śniadaniu:
– Paweł… Chciałabym, żebyś płacił mi za opiekę nad Zosią. Tak jakbyś płacił obcej osobie.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Magda, przecież jesteś jej matką! To twoja rola!
– A twoja rola to tylko zarabiać pieniądze? – zapytałam ostro.
Zosia spojrzała na nas szeroko otwartymi oczami. Poczułam wyrzuty sumienia – nie chciałam kłótni przy niej.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak kisiel. Paweł był chłodny i zdystansowany. Ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.
W końcu przyszła sobota. Paweł miał wolne i postanowił „pomóc” mi w domu.
– To ja dzisiaj zajmę się Zosią – oznajmił z dumą.
Po dwóch godzinach był blady i spocony.
– Jak ty to robisz codziennie?!
Uśmiechnęłam się smutno.
– Widzisz już, ile to pracy?
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole.
– Magda… Przepraszam. Nie doceniałem tego wszystkiego. Ale… czy naprawdę chcesz pieniędzy ode mnie?
Zastanowiłam się chwilę.
– Chcę poczuć się doceniona. Chcę mieć coś swojego. Nawet jeśli to tylko symboliczna kwota.
Paweł skinął głową.
– Dobrze. Ustalimy jakąś sumę. Ale może spróbujemy też znaleźć dla ciebie trochę czasu na pracę? Może Anka miała rację?
Poczułam ulgę i wdzięczność. Może nie chodziło o pieniądze – tylko o szacunek i partnerstwo.
Dziś patrzę na Zosię i Pawła inaczej. Wiem już, że macierzyństwo to praca – najtrudniejsza i najpiękniejsza zarazem. Ale czy naprawdę można ją wycenić? Czy inne mamy też czują się czasem niewidzialne?
A może każda z nas powinna głośno upominać się o swoje?