Po ślubie mojej siostry straciłam ją na zawsze – czy rodzina może rozpaść się przez jednego człowieka?

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a ja zostałam w korytarzu z walizką w ręku i łzami w oczach. Słyszałam jeszcze przez chwilę podniesione głosy – jej i jego – a potem zapadła cisza. To był ten moment, kiedy zrozumiałam, że już nie mam siostry. Że nie mam domu. Że wszystko, co znałam i kochałam, właśnie się skończyło.

Mam na imię Natalia. Mam 29 lat, mieszkam w Poznaniu, pracuję jako nauczycielka języka polskiego w liceum. Zawsze byłam tą spokojniejszą z nas dwóch – ja i moja młodsza siostra, Marta, byłyśmy nierozłączne. Dzieliłyśmy pokój, sekrety, ubrania i marzenia. Nawet kiedy poszłyśmy na studia do różnych miast, codziennie dzwoniłyśmy do siebie wieczorem. Była moją najlepszą przyjaciółką, powierniczką, czasem nawet matką, kiedy mama nie dawała rady.

Wszystko zaczęło się zmieniać dwa lata temu, kiedy Marta poznała Pawła. Był przystojny, pewny siebie, miał własną firmę budowlaną i samochód lepszy niż nasz ojciec przez całe życie. Z początku cieszyłam się jej szczęściem – widziałam, jak promienieje, jak się śmieje, jak opowiada o nim z błyskiem w oku. Ale potem zaczęły się drobne sygnały: coraz rzadziej odbierała telefon, odwoływała nasze spotkania, nie chciała już jeździć ze mną na weekendy do rodziców.

– Natalia, nie rozumiesz – mówiła mi przez telefon. – Paweł jest inny niż wszyscy. On mnie potrzebuje.

– A ja? – zapytałam kiedyś cicho.

– Ty zawsze sobie poradzisz – odpowiedziała i rozłączyła się.

Wiedziałam już wtedy, że coś jest nie tak. Paweł był czarujący tylko na pokaz. Przy stole u rodziców potrafił rzucić kąśliwą uwagę o mojej pracy („Nauczycielka? To chyba nie zarabiasz za wiele?”), a kiedy próbowałam żartować, patrzył na mnie z politowaniem. Rodzice byli zachwyceni – w końcu Marta znalazła „porządnego chłopaka”, który „wie czego chce od życia”.

Ślub odbył się w zeszłym roku. Skromny, ale z rozmachem – sala pod Poznaniem, biała limuzyna, orkiestra i goście z całej Polski. Marta poprosiła mnie o świadkowanie. Stałam obok niej w kościele i czułam się jak statystka w jej filmie. Kiedy przysięgali sobie miłość, widziałam w jej oczach łzy – ale nie ze wzruszenia. Z lęku? Z żalu? Nigdy się nie dowiem.

Po ślubie wszystko się rozpadło. Marta przestała dzwonić. Kiedy przyjeżdżałam do rodziców, była już tylko gościem – wpadała na chwilę z Pawłem, rzucała kilka słów i znikała. Próbowałam ją zatrzymać:

– Martuś, może zostaniesz na noc? Pogadamy jak dawniej…

– Nie mogę – odpowiadała nerwowo. – Paweł nie lubi zostawać u was za długo.

Z czasem zaczęły do mnie docierać plotki od sąsiadek mamy: że Paweł krzyczy na Martę na parkingu pod blokiem, że widują ją zapłakaną w samochodzie. Mama udawała, że nic nie widzi.

– To ich sprawa – mówiła cicho. – Nie wtrącaj się.

Ale ja nie umiałam przestać się martwić. Pisałam do Marty wiadomości:

„Jestem tu dla ciebie.”
„Jeśli chcesz pogadać, przyjedź.”
„Tęsknię.”

Odpowiadała coraz rzadziej. W końcu przestała w ogóle.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:

– Natalia… Marta była dziś u nas. Wyglądała strasznie. Schudła, miała siniaka na ramieniu…

Zamarłam.

– Pytałaś ją o to?

– Powiedziała tylko: „Nic ci do tego”. I wyszła.

Nie spałam całą noc. Rano pojechałam pod ich dom w Swarzędzu. Stałam pod klatką godzinę, zanim wyszła po zakupy.

– Marta! – Zawołałam ją z daleka.

Zatrzymała się jak spłoszone zwierzę.

– Co ty tu robisz?

– Musimy pogadać.

– Nie mam czasu.

– Martuś…

Zbliżyłam się do niej i zobaczyłam łzy w jej oczach.

– On cię bije? – zapytałam szeptem.

Wybuchła płaczem.

– Nie rozumiesz! Wszystko jest moją winą! On się denerwuje przez mnie… Ja go kocham…

Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła się gwałtownie.

– Nie mieszaj się! – krzyknęła i pobiegła do samochodu.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Przez kolejne tygodnie próbowałam wszystkiego: dzwoniłam do niej, pisałam do Pawła (nie odpowiedział ani razu), prosiłam rodziców o pomoc. Mama płakała po nocach, tata udawał twardziela („To dorosłe dziewczyny, same muszą sobie radzić”), ale widziałam jego bezradność.

W końcu Marta przestała odbierać telefony od wszystkich. Zablokowała mnie na Messengerze i WhatsAppie. Próbowałam pojechać do niej jeszcze raz – Paweł otworzył drzwi i powiedział:

– Nie jesteś tu mile widziana. Zajmij się swoim życiem.

Zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Od tamtej pory minął rok. W domu rodzinnym panuje cisza – nikt nie mówi o Marcie głośno. Mama chodzi jak cień po mieszkaniu, tata coraz częściej wychodzi na długie spacery z psem. Ja… próbuję żyć dalej. Mam chłopaka – Michała – który bardzo mnie wspiera, ale widzi mój ból.

– Może musisz ją puścić? – pyta czasem delikatnie.

Ale jak puścić kogoś, kto był całym twoim światem?

Czasem śni mi się Marta z dzieciństwa: śmiejemy się razem na trzepaku pod blokiem albo chowamy pod kołdrą przed burzą. Budzę się wtedy z mokrą poduszką i poczuciem pustki.

Ostatnio dostałam od niej list polecony – bez adresu zwrotnego. W środku tylko jedno zdanie: „Przepraszam”.

Nie wiem już, czy kiedykolwiek ją odzyskam. Czy można uratować kogoś, kto sam nie chce być uratowany? Czy rodzina naprawdę może rozpaść się przez jednego człowieka?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o kogoś za wszelką cenę? Czy lepiej nauczyć się odpuszczać?