Oddałam dom siostrze, którą kochałam jak własną córkę. Dziś nie wiem, czy zrobiłabym to ponownie…

— Nie rozumiesz, Emilka! Ty zawsze byłaś tą silną, tą, która wszystko ogarnia. Ja… ja już nie mam siły — krzyczała przez łzy Rachela, stojąc w moim salonie z walizką w ręku.

Patrzyłam na nią i czułam, jak serce mi pęka. Była moją młodszą przyrodnią siostrą, ale odkąd pamiętam, traktowałam ją jak własną córkę. Nasza mama zmarła wcześnie, ojciec związał się z inną kobietą i tak pojawiła się Rachela — nieplanowana, niechciana przez wielu, ale dla mnie była całym światem.

Kiedy kilka lat temu zmarł mój mąż, Tomek, świat mi się zawalił. Zostałam sama z kredytem na dom w podwarszawskim Piasecznie i dwójką dzieci. Rachela była wtedy moją podporą — przyjeżdżała, gotowała obiady, zabierała dzieci na spacery. Wtedy jeszcze miała szczęśliwy związek z Bartkiem, wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu.

Ale życie lubi płatać figle. Bartek zdradził ją z koleżanką z pracy. Rachela rozpadła się na kawałki. Przez kilka tygodni spała na mojej kanapie, nie jadła, nie mówiła. Dzieci pytały: „Ciociu, czemu płaczesz?” — a ja nie miałam słów, by im to wyjaśnić.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy kuchennym stole. Rachela patrzyła w okno, a ja mieszałam herbatę.

— Emilka… ja już nie mam dokąd pójść. Nie mam pracy, mieszkanie jest Bartka… Wszystko straciłam.

— Masz mnie — powiedziałam cicho. — Zawsze będziesz miała mnie.

Wtedy podjęłam decyzję, która zaważyła na całym moim życiu. Postanowiłam przepisać na nią dom. Wiedziałam, że to szaleństwo — dom był moim jedynym zabezpieczeniem, miejscem dzieciństwa moich dzieci. Ale patrząc na Rachelę, widziałam w niej zagubione dziecko, które tak bardzo chciało być kochane i bezpieczne.

Formalności trwały kilka miesięcy. Ojciec próbował mnie powstrzymać:

— Emilka, opamiętaj się! To twój dom! Co będzie z twoimi dziećmi?

Ale ja byłam uparta. Wierzyłam, że rodzina to coś więcej niż mury i akty notarialne.

Na początku wszystko układało się dobrze. Rachela znalazła pracę w pobliskiej szkole jako nauczycielka angielskiego. Zaczęła powoli wracać do siebie. Dzieci ją uwielbiały — była dla nich jak druga mama.

Ale z czasem zaczęły pojawiać się rysy. Rachela zaczęła spotykać się z nowym mężczyzną — Pawłem. Był miły, ale miał swoje problemy: długi, nieuregulowane sprawy rodzinne. Coraz częściej słyszałam ich kłótnie przez ścianę.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i usłyszałam rozmowę:

— To jest teraz mój dom! Emilka już nie ma tu nic do gadania! — krzyczała Rachela do Pawła.

Zamarłam. Czy naprawdę tak myśli? Czy to już nie jest mój dom?

Od tego dnia wszystko zaczęło się psuć. Rachela coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, unikała rozmów ze mną i dziećmi. Paweł zaczął przynosić do domu swoich znajomych — głośnych, wulgarnych ludzi. Dzieci bały się wychodzić do salonu.

Próbowałam rozmawiać z Rachelą:

— Rachela, proszę cię… To nie tak miało wyglądać. Dzieci się boją…

— To już nie twój problem! — rzuciła zimno. — Sama chciałaś oddać mi dom.

Czułam się zdradzona i upokorzona. Przez lata byłam dla niej wszystkim — matką, siostrą, przyjaciółką. Oddałam jej dach nad głową, a ona… wyrzuciła mnie z własnego życia.

W końcu musiałam podjąć decyzję: wyprowadziłam się z dziećmi do wynajmowanego mieszkania w Warszawie. Było ciasno i drogo, ale przynajmniej czułam się bezpiecznie.

Minęły dwa lata. Kontakt z Rachelą praktycznie się urwał. Słyszałam tylko od ojca, że Paweł popadł w jeszcze większe długi i że dom jest zadłużony po uszy.

Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy warto było poświęcić wszystko dla kogoś, kogo kochałam jak własną córkę? Czy rodzina naprawdę jest ważniejsza niż własne bezpieczeństwo?

Może ktoś z was miał podobną sytuację? Czy można przebaczyć taką zdradę? A może powinnam była być bardziej egoistyczna?