Nie mogę wybaczyć synowi, że odebrał mi szansę na szczęście: Poruszająca spowiedź samotnej matki

– Nie wierzę ci, mamo! – Daniel krzyknął tak głośno, że aż sąsiadka zza ściany zaczęła stukać w kaloryfer. Stał w przedpokoju z zaciśniętymi pięściami, a jego oczy płonęły gniewem. – On cię tylko wykorzystuje! Przecież widzę, jak na ciebie patrzy!

Zamarłam. W rękach trzymałam jeszcze kubek z herbatą, który drżał razem ze mną. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przez chwilę miałam ochotę rzucić tym kubkiem o podłogę i wykrzyczeć wszystko, co od lat tłumiłam w sobie. Ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego usiadłam na krześle w kuchni i ukryłam twarz w dłoniach.

Mam na imię Iwona. Mam 48 lat i od pięciu lat jestem rozwódką. Mój były mąż, Andrzej, zostawił mnie dla młodszej kobiety. Zostałam sama z Danielem, wtedy siedemnastoletnim chłopakiem, który nagle musiał dorosnąć szybciej niż jego rówieśnicy. Przez lata byłam dla niego wszystkim – matką, ojcem, powierniczką i przyjaciółką. Ale nigdy nie byłam sobą. Nigdy nie byłam po prostu Iwoną.

Kiedy Daniel poszedł na studia do Warszawy, poczułam ulgę i pustkę jednocześnie. Przez pierwsze miesiące nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Praca w bibliotece nie dawała mi już satysfakcji, a wieczory spędzałam przed telewizorem lub na długich spacerach po osiedlu. Czułam się jak cień samej siebie.

Wtedy poznałam Marka. Przyszedł do biblioteki po książkę o historii II wojny światowej. Zaczęliśmy rozmawiać – najpierw o książkach, potem o życiu. Marek był wdowcem, miał dorosłą córkę mieszkającą za granicą. Był ciepły, spokojny i miał ten rodzaj uśmiechu, który sprawia, że człowiek czuje się bezpieczny. Po raz pierwszy od lat poczułam się zauważona jako kobieta.

Nasze spotkania stały się regularne. Najpierw kawa po pracy, potem wspólne spacery po parku, aż w końcu zaprosił mnie do siebie na kolację. Było mi dobrze – tak po prostu dobrze. Zaczęłam znów się śmiać, malować usta szminką i kupować sukienki. Czułam się młodsza o dziesięć lat.

Kiedy powiedziałam Danielowi o Marku, najpierw milczał przez telefon. Potem zaczął zadawać pytania – czy Marek ma pieniądze, czy nie jest przypadkiem oszustem, czy nie chce mnie wykorzystać. Tłumaczyłam mu cierpliwie, że jestem dorosła i wiem, co robię. Ale Daniel nie dawał za wygraną.

Pewnego dnia przyjechał bez zapowiedzi do domu. Zastał mnie i Marka przy stole w kuchni – piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o planach na wakacje. Daniel wszedł bez słowa, spojrzał na Marka z pogardą i wyszedł do swojego pokoju trzaskając drzwiami.

Wieczorem usiadł naprzeciwko mnie i zaczął mówić:
– Mamo, nie rozumiesz? On chce cię tylko wykorzystać! Jesteś naiwna! Tata miał rację – ty zawsze byłaś łatwowierna!

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam mu tłumaczyć, że Marek jest inny, że jestem szczęśliwa. Ale Daniel nie chciał słuchać.

Od tego dnia zaczął robić wszystko, by nas rozdzielić. Wysyłał mi linki do artykułów o oszustach matrymonialnych, dzwonił do mnie codziennie z pytaniami o Marka, nawet próbował kontaktować się z jego córką przez Facebooka. W końcu postawił sprawę jasno:
– Jeśli nie zerwiesz z nim kontaktu, przestanę się do ciebie odzywać.

Byłam rozdarta. Z jednej strony miałam syna – jedyną osobę, która została mi po rozwodzie i latach samotności. Z drugiej strony – Marka i szansę na nowe życie, na szczęście, którego tak bardzo pragnęłam.

Przez kilka tygodni żyłam w zawieszeniu. Marek widział mój smutek i coraz częściej pytał:
– Iwona, czy ty naprawdę chcesz być ze mną? Czy to ma sens?

Nie umiałam mu odpowiedzieć. Bałam się stracić syna – bałam się zostać całkiem sama.

W końcu Daniel przestał odbierać moje telefony. Przestał przyjeżdżać do domu na weekendy. Przestał pisać wiadomości na Messengerze. Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie jego dziewczyna, Kasia:
– Pani Iwono… Daniel płacze po nocach. On się boi, że pani go zostawiła dla obcego faceta…

Poczułam się winna wszystkiemu – rozwodowi, samotności syna, własnym pragnieniom szczęścia.

W końcu zerwałam z Markiem. Powiedziałam mu przez łzy:
– Przepraszam… Nie potrafię inaczej…

Marek tylko przytulił mnie mocno i powiedział:
– Rozumiem… Ale pamiętaj – masz prawo być szczęśliwa.

Od tamtej pory minął rok. Daniel wrócił do domu na święta – był chłodny i zamknięty w sobie. Nasze rozmowy są powierzchowne; unikamy tematu Marka jak ognia. Ja znów jestem sama – wieczorami siedzę przy oknie i patrzę na światła miasta.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę musiałam wybierać między synem a własnym szczęściem? Czy matka ma prawo być szczęśliwa bez względu na cenę? A może powinnam była walczyć o siebie bardziej?

Czy wy potrafilibyście wybaczyć własnemu dziecku coś takiego? Czy ja kiedykolwiek będę umiała wybaczyć sobie?