Nie jestem opiekunką ani gospodynią: powiedziałam córce, że nie muszę zajmować się wnuczką, bo mam własne plany – historia Marii i jej rodziny
Telefon zadzwonił dokładnie wtedy, gdy pakowałam walizkę do sanatorium w Ciechocinku. Zadrżała mi ręka, bo już wiedziałam, że to nie będzie zwykła rozmowa. – Mamo, możesz zostać z Hanią przez dwa tygodnie? – usłyszałam głos mojej córki, Magdy. – My z Pawłem lecimy do Grecji, all inclusive, już wszystko opłacone. Hania nie może lecieć, bo to za drogo i za gorąco dla niej. Ty przecież i tak jesteś na emeryturze.
Zamarłam. Przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie, które jeszcze przed chwilą układały kosmetyki i książki do walizki. – Magda, ja… – zaczęłam niepewnie. – Przecież wiesz, że od miesięcy planowałam ten wyjazd z Haliną. Miałyśmy jechać razem, odpocząć, trochę się pośmiać, może nawet potańczyć na wieczorku zapoznawczym.
Po drugiej stronie zapadła cisza. – Mamo, przecież zawsze możesz pojechać innym razem! Hania cię kocha, a ja naprawdę potrzebuję odpoczynku. Ty już swoje przeżyłaś. Teraz czas dla nas.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez lata byłam tą, która zawsze pomagała. Gdy Magda była mała i jej ojciec odszedł do innej kobiety, to ja dźwigałam wszystko sama – dwie prace, dom, choroby, jej bunt nastolatki. Potem, gdy urodziła Hanię i wróciła do pracy w urzędzie miasta, to ja odbierałam wnuczkę z przedszkola, gotowałam obiady na dwa domy i prasowałam sterty ubranek. Nawet Paweł, jej mąż, mówił czasem: „Pani Mario, bez pani byśmy sobie nie poradzili”.
Ale z czasem ta wdzięczność zamieniła się w coś innego. W obowiązek. W oczekiwanie. W domyślność. Zamiast „czy możesz?”, słyszałam „musisz”. Zamiast „dziękuję”, słyszałam „przecież to normalne”.
Pamiętam dzień, gdy Hania zachorowała na ospę. Magda zadzwoniła o szóstej rano: – Mamo, musisz przyjechać! Paweł ma delegację do Warszawy, ja mam ważną naradę u burmistrza. Przecież nie zostawię dziecka samego! Rzuciłam wszystko – nawet nie zdążyłam się przebrać z piżamy – i pobiegłam przez pół miasta autobusem numer 64. Siedziałam potem przy łóżku Hani przez trzy dni i noce, podając herbatę z malinami i czytając bajki o Muminkach.
A potem? Potem wróciłam do pustego mieszkania i płakałam z bezsilności. Bo nikt nie zapytał mnie wtedy: „A jak ty się czujesz?”
Teraz patrzyłam na walizkę i czułam narastający bunt. – Magda – powiedziałam cicho, ale stanowczo – tym razem nie mogę. Mam swoje plany. Jadę do sanatorium z Haliną i nie zamierzam tego odwoływać.
– Ale mamo! – krzyknęła Magda. – Jak możesz być taka samolubna? Przecież jesteś babcią! Wszystkie moje koleżanki mają babcie na każde zawołanie! Ty zawsze byłaś inna… Zawsze musiałaś mieć swoje zdanie!
– Może dlatego jeszcze żyję i nie zwariowałam – odpowiedziałam gorzko.
W słuchawce usłyszałam szloch. – Wiesz co? Nie spodziewałam się tego po tobie. Myślałam, że rodzina jest dla ciebie najważniejsza.
– Jest ważna – odpowiedziałam spokojnie. – Ale ja też jestem ważna. I chcę choć raz pomyśleć o sobie.
Rozłączyła się bez słowa.
Wieczorem zadzwoniła Halina. – I co? Powiedziałaś jej? – zapytała z troską.
– Tak… I czuję się okropnie. Jakbym była najgorszą matką świata.
Halina roześmiała się krótko: – Mario, ile razy ty ratowałaś ich życie? Ile razy rezygnowałaś ze swoich planów? Czasem trzeba postawić granicę.
Przez całą noc przewracałam się w łóżku. Wspominałam dzieciństwo Magdy: jej pierwsze kroki w parku Wilsona, pierwszą szkolną wywiadówkę (gdzie nauczycielka powiedziała mi: „Pani córka jest bardzo samodzielna”), jej pierwszą miłość i pierwsze rozczarowanie. Potem narodziny Hani – jak płakałyśmy razem ze szczęścia i strachu.
Ale przypomniały mi się też te wszystkie razy, gdy byłam traktowana jak niewidzialna pomoc domowa. Gdy Magda z Pawłem jechali na weekend do Zakopanego i zostawiali mi Hanię bez pytania o zgodę. Gdy Paweł rzucał: „Pani Mario, proszę zrobić rosół na jutro” i wychodził z domu jakby był u siebie.
Rano zadzwonił Paweł.
– Pani Mario… Może jednak pani przemyśli? Magda jest załamana.
– Panie Pawle – przerwałam mu stanowczo – jestem zmęczona byciem zawsze pod telefonem. Mam prawo do swojego życia. Proszę znaleźć opiekunkę albo zabrać Hanię ze sobą.
Westchnął ciężko.
– Wie pani… Moja mama nigdy nam nie pomagała. Zawsze była zajęta sobą.
– Może dlatego pan tak bardzo oczekuje pomocy ode mnie? – zapytałam spokojnie.
Nie odpowiedział.
Przez kolejne dni atmosfera w rodzinie była lodowata. Magda przestała dzwonić. Hania wysyłała mi tylko krótkie wiadomości na Messengerze: „Babciu, tęsknię”. Serce mi pękało, ale wiedziałam, że jeśli teraz ustąpię – nigdy już nie będę miała własnego życia.
Wyjazd do sanatorium był jak powiew świeżości po latach duszności. Siedziałyśmy z Haliną na tarasie przy kawie i patrzyłyśmy na tańczących kuracjuszy. Śmiałyśmy się z własnych zmarszczek i wspominałyśmy młodość.
– Wiesz co? – powiedziała Halina pewnego wieczoru – Moja córka też próbowała mnie wmanewrować w opiekę nad wnukami na całe wakacje. Powiedziałam „nie” i… świat się nie zawalił!
Zadzwoniłam do Magdy po tygodniu.
– Jak sobie radzicie?
– Jakoś… Znaleźliśmy opiekunkę z polecenia sąsiadki. Hania trochę tęskni za tobą… Ale chyba rozumiem już twoją decyzję.
– Kocham was bardzo – powiedziałam cicho – ale muszę też kochać siebie.
Po powrocie do domu spotkałyśmy się całą rodziną na obiedzie u mnie. Atmosfera była napięta jak struna.
– Mamo… Przepraszam za tamte słowa – powiedziała Magda nagle przy deserze. – Nie rozumiałam cię wtedy. Myślałam tylko o sobie.
Popatrzyłam na nią długo.
– Ja też przepraszam, jeśli poczułaś się odrzucona… Ale musiałam postawić granicę.
Hania przytuliła się do mnie mocno.
– Babciu… A pojedziemy kiedyś razem nad morze?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Pojedziemy, kochanie… Ale wtedy wszyscy razem!
Dziś wiem jedno: jeśli nie postawimy granic naszym dzieciom jako rodzice czy dziadkowie – one nigdy nie nauczą się szanować naszych potrzeb i marzeń. Czy naprawdę każda babcia musi być tylko opiekunką? Czy mamy prawo do własnego życia po pięćdziesiątce?
Czasem trzeba powiedzieć „nie”, żeby móc znów powiedzieć „tak” sobie samemu.