Nie jestem Agnieszką, nie jestem ideałem – jestem sobą. Moja walka o szacunek w rodzinie

Już od progu wiedziałam, że ten wieczór nie skończy się dobrze. Wróciłam z pracy później niż zwykle, a w kuchni unosił się zapach przypalonego makaronu. Zosia, nasza córka, biegała po mieszkaniu w piżamie, a ja marzyłam tylko o gorącej herbacie i chwili ciszy. Zamiast tego usłyszałam znajome, lodowate: – Znowu makaron? – głos mojego męża, Bartka, przeszył mnie jak igła.

– Przepraszam, ale nie miałam czasu na nic innego. Byłam dziś w pracy do siedemnastej, potem odebrałam Zosię z przedszkola, zakupy, korek na Grójeckiej… – zaczęłam tłumaczyć, ale Bartek już przewracał oczami.

– Wiesz, co dziś jadł Tomek u siebie w domu? – zapytał, nie patrząc na mnie, tylko w ekran telefonu. – Kaszę bulgur z pieczonym łososiem i warzywami. Magda codziennie coś wymyśla. Nawet na kolację.

Magda. Żona Tomka. Ideał. Kobieta, która piecze chleb na zakwasie, robi domowe pasty i codziennie wrzuca na Instagram zdjęcia kolorowych talerzy. Bartek znał ją jeszcze z liceum, a odkąd Tomek został jego najlepszym kumplem, Magda stała się nieodłącznym punktem odniesienia w naszym domu.

– Może powinnaś się od niej czegoś nauczyć? – rzucił Bartek, nieświadomy, jak bardzo mnie rani.

Zosia podeszła do mnie i przytuliła się do mojej nogi. – Mamo, mogę dostać banana? – zapytała cicho. Uśmiechnęłam się do niej, próbując ukryć łzy.

– Oczywiście, kochanie. – Podałam jej owoc i pogłaskałam po głowie.

Bartek westchnął teatralnie. – Widzisz? Nawet dziecko już wie, że nie ma co liczyć na coś lepszego do jedzenia.

Zacisnęłam zęby. – Bartek, czy ty naprawdę nie widzisz różnicy między nami a Tomkiem i Magdą? Ona nie pracuje, jej mama mieszka dwie ulice dalej i codziennie zabiera dzieci na kilka godzin. Magda ma czas na gotowanie, na jogę, na wszystko. Ja wracam do domu po dziesięciu godzinach, a potem mam jeszcze ogarnąć cały dom.

– Wymówki, wymówki – mruknął. – Każdy może się postarać, jak chce.

Wtedy coś we mnie pękło. – A ty? Ty się starasz? Kiedy ostatnio zrobiłeś coś dla nas? Kiedy byłeś z Zosią na spacerze, kiedy pomogłeś mi w kuchni? – głos mi się załamał.

Bartek spojrzał na mnie zaskoczony, jakby pierwszy raz usłyszał, że mam do niego żal. – Pracuję. Utrzymuję ten dom. To chyba wystarczy?

– Nie, Bartek. To nie wystarczy. Chciałabym, żebyś czasem zobaczył mnie, a nie tylko Magdę i jej perfekcyjne życie. Chciałabym, żebyś docenił to, co robię, zamiast ciągle mnie porównywać.

Zosia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami. – Mamo, nie płacz – szepnęła.

Przyklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno. – Nie płaczę, kochanie. Po prostu czasem mam ciężki dzień.

Bartek wyszedł z kuchni bez słowa. Usłyszałam trzask drzwi od łazienki. Zostałam sama z Zosią i z poczuciem, że jestem niewystarczająca.

Wieczorem, kiedy Zosia już spała, usiadłam na kanapie z kubkiem zimnej herbaty. Wpatrywałam się w ścianę, próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy naprawdę jestem złą żoną? Czy powinnam poświęcać się bardziej? Przecież robię wszystko, co mogę.

Telefon zawibrował. Wiadomość od Magdy: „Hej, jak się trzymasz? Widziałam Bartka dziś w sklepie, wyglądał na wkurzonego. Jeśli chcesz pogadać, daj znać.”

Zacisnęłam palce na telefonie. Magda była miła, ale jej życie wydawało się tak odległe od mojego, jakbyśmy mieszkały na innych planetach. Odpisałam tylko: „Dzięki, dam radę.”

Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Bartek wrócił z pracy i od progu rzucił: – Może dziś coś innego niż makaron?

– Dziś zrobiłam zupę pomidorową i naleśniki – powiedziałam, starając się brzmieć pogodnie.

– Magda robiła dziś sushi – odpowiedział z przekąsem.

– To idź do Magdy na kolację – wyrwało mi się.

Bartek spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Może pójdę.

Zosia zaczęła płakać. – Nie kłóćcie się!

Wtedy zrozumiałam, że to nie jest tylko kwestia obiadu. To coś głębszego. Bartek nie widział mnie. Nie widział mojego wysiłku, moich zmagań, mojej codziennej walki o to, żebyśmy jakoś przetrwali. Dla niego byłam tylko tłem dla Magdy.

Wieczorem zadzwoniła moja mama. – Wszystko w porządku? – zapytała.

– Nie wiem, mamo. Bartek ciągle mnie porównuje do Magdy. Mam wrażenie, że nigdy nie będę wystarczająco dobra.

– Dziecko, nie daj się zwariować. Każda rodzina jest inna. Ty robisz wszystko, co możesz. Bartek musi to w końcu zrozumieć.

– A jeśli nie zrozumie?

– Wtedy musisz pomyśleć o sobie i o Zosi. Nie możesz żyć w cieniu czyichś oczekiwań.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinnam odejść? Czy powinnam walczyć o siebie? Czy Zosia zasługuje na dom pełen napięcia?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Bartkiem. – Musimy pogadać – powiedziałam stanowczo.

– O czym?

– O nas. O tym, że nie jestem Magdą i nigdy nie będę. Chcę, żebyś to zrozumiał. Chcę, żebyś przestał mnie porównywać. Jeśli nie potrafisz mnie zaakceptować takiej, jaka jestem, to nie wiem, czy możemy dalej być razem.

Bartek milczał przez dłuższą chwilę. – Przesadzasz – powiedział w końcu.

– Nie, Bartek. To ty przesadzasz. Od miesięcy czuję się niewidzialna. Zosia widzi, jak się kłócimy. To nie jest życie, jakiego chciałam dla naszej rodziny.

Bartek spuścił głowę. – Nie wiem, co mam powiedzieć.

– Może na początek: „Dziękuję, że się starasz”? Albo: „Doceniam cię”? – łzy napłynęły mi do oczu.

Bartek podszedł do mnie i objął mnie niepewnie. – Przepraszam – wyszeptał. – Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli.

– Boli. Bardzo. I nie wiem, czy potrafię jeszcze długo tak żyć.

Przez kolejne dni Bartek był cichszy, bardziej pomocny. Zaczął odbierać Zosię z przedszkola, czasem sam robił zakupy. Ale wciąż czułam dystans. Wiedziałam, że ta rana nie zagoi się szybko.

W weekend odwiedzili nas Tomek i Magda z dziećmi. Magda przyniosła domowe ciasto i sałatkę z komosą ryżową. Bartek spojrzał na mnie pytająco, ale tylko wzruszyłam ramionami.

W pewnym momencie Magda usiadła obok mnie w kuchni. – Wiesz, czasem mam dość tego gotowania – powiedziała cicho. – Mama mi pomaga, ale czasem chciałabym po prostu zamówić pizzę i mieć święty spokój.

Spojrzałam na nią zaskoczona. – Naprawdę?

– Jasne. Tomek też potrafi marudzić. Ale wiesz co? Nauczyłam się nie przejmować. Robię tyle, ile mogę. Reszta to już ich problem.

Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Może nie jestem Magdą. Może nigdy nie będę piekła chleba na zakwasie ani nie zrobię domowego sushi. Ale jestem sobą. I to powinno wystarczyć.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet żyje w cieniu cudzych oczekiwań? Ile z nas codziennie walczy o odrobinę szacunku i zrozumienia? Może najwyższy czas przestać się porównywać i zacząć doceniać siebie nawzajem – za to, kim naprawdę jesteśmy.