Czy warto poświęcać się dla czyjejś wygody? Moja odmowa zamieniła mnie w rodzinnego outsidera

Wszystko zaczęło się od telefonu, który rozdarł ciszę mojego wieczoru. Siedziałam na werandzie, patrząc na zachodzące słońce nad Bałtykiem, gdy zadzwoniła moja córka, Marta. Jej głos był radosny, niemal śpiewny, jakby chciała mi przekazać najlepszą nowinę świata.

– Mamo! – zaczęła bez wstępu. – Wiesz co? Z Krzyśkiem lecimy na dwa tygodnie do Grecji! W końcu! Ale… mam do ciebie ogromną prośbę.

Już wtedy poczułam niepokój. Zbyt dobrze znałam ten ton. Prośba Marty nigdy nie była zwykłą prośbą – zawsze oznaczała dla mnie kolejne wyrzeczenie.

– Słucham, córeczko – odpowiedziałam, próbując ukryć zmęczenie.

– Rodzice Krzyśka nigdy nie byli nad morzem. Pomyślałam, że mogliby przyjechać do was na tydzień. Wiesz, odpoczną, przewietrzą się…

– Marto…

– Mamo, tylko nie mów, że nie dasz rady! Oni są już starsi, nie mają pieniędzy na wczasy. Przecież masz dom z pokojami gościnnymi. Proszę cię, nie każ im płacić!

Zamarłam. Przez chwilę słyszałam tylko własny oddech i szum fal za oknem. Przed oczami stanął mi cały mój trud: dziesięć lat remontów, kredytów, pracy po nocach. Dom w Jastrzębiej Górze był moim marzeniem i przekleństwem jednocześnie. Każde lato to walka o przetrwanie – wynajmujemy wszystko, nawet własną sypialnię. Z mężem, Andrzejem, śpimy wtedy w składziku na materacu. Goście płacą za każdy dzień, a te pieniądze pozwalają nam przetrwać zimę i pomagać Marcie oraz naszym wnukom.

– Marto, nie mogę… – zaczęłam cicho.

– Co znaczy „nie możesz”? – jej głos natychmiast stwardniał. – Przecież zawsze wszystkim pomagasz! Dla ciebie to nic!

– To nieprawda. To dla mnie bardzo dużo. Mam już komplet rezerwacji na cały lipiec i sierpień. Nawet nasz pokój wynajęliśmy rodzinie z dzieckiem na wózku inwalidzkim. Gdzie mam ich położyć? W garażu?

– Mamo, przesadzasz! – syknęła. – Oni są rodziną! Jak możesz być taka bezduszna?

Rozłączyła się bez pożegnania. Siedziałam długo z telefonem w dłoni, czując jak narasta we mnie żal i bezsilność.

Następnego dnia Andrzej wrócił z miasta z ponurą miną.

– Co się stało? – spytałam.

– Krzysiek dzwonił. Powiedział, że robisz z siebie ofiarę i że jego rodzice są załamani twoją odmową. Sąsiedzi już gadają, że „Elka się dorobiła i teraz nikogo nie wpuści”.

Poczułam ukłucie w sercu. Przez lata byłam tą „dobrą Elką”, która zawsze znajdzie miejsce dla kuzynki z dziećmi, dla koleżanki z pracy po rozwodzie, dla sąsiadki po operacji biodra. Gotowałam obiady dla całej rodziny, prałam pościel po nocach, znosiłam kaprysy gości i ich pretensje o pogodę czy brak telewizora w pokoju.

A teraz? Jedna odmowa i stałam się czarną owcą.

Wieczorem usiadłam z Andrzejem przy kuchennym stole.

– Może rzeczywiście przesadziłam? – spytałam cicho.

– Elka, ile jeszcze masz siły? – odpowiedział łagodnie. – Przecież ledwo zipiesz po tych sezonach. A oni… nawet nie zadzwonili, gdy leżałaś w szpitalu po operacji kolana.

Przypomniałam sobie tamten czas: Marta była wtedy zajęta dziećmi i pracą, Krzysiek nawet nie zapytał, czy czegoś potrzebujemy. Rodzice Krzyśka? Ani telefonu, ani kartki na święta.

Następnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina.

– Elżbieto… słyszałam, że nie chcesz przyjąć rodziców Krzyśka? – zaczęła ostrożnie.

– Halinko, ja naprawdę nie mam gdzie ich ulokować. Wszystko wynajęte…

– Ludzie gadają różne rzeczy… Że się wywyższasz…

Zacisnęłam pięści pod stołem.

– Halinko, czy ktoś kiedyś zapytał mnie, jak ja się czuję? Czy ktoś widzi, że od dziesięciu lat nie miałam wakacji? Że śpię na podłodze przez dwa miesiące w roku?

Popatrzyła na mnie ze współczuciem.

– Wiem… Ale wiesz jacy są ludzie.

Wieczorem zadzwoniła Marta.

– Mamo…

– Tak?

– Chciałam ci powiedzieć… że jestem rozczarowana. Myślałam, że jesteś inna.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

– Marto… czy ty naprawdę uważasz, że jestem zła tylko dlatego, że raz postawiłam granicę?

– Nie rozumiesz… Oni są samotni! A ty masz wszystko!

Wybuchłam płaczem.

– Mam wszystko? Mam tylko dom i kredyt! I wieczne zmęczenie!

Rozłączyła się bez słowa.

Od tamtej pory minęły dwa tygodnie ciszy. Andrzej chodził przygaszony. Sąsiedzi przestali się uśmiechać na ulicy. Nawet wnuczka Ola przestała dzwonić z pytaniem o pierogi.

Pewnej nocy nie wytrzymałam i napisałam do Marty długiego maila:
„Córeczko,
Nie jestem maszyną do spełniania cudzych zachcianek. Kocham was wszystkich ponad życie, ale czasem muszę pomyśleć o sobie. Nie chcę być już tylko tłem dla waszego szczęścia.”

Nie odpowiedziała.

W sezonie letnim pracowałam jak zwykle: gotowałam dla gości, sprzątałam pokoje, znosiłam narzekania na pogodę i ceny lodów w mieście. Wieczorami siadałam sama na werandzie i patrzyłam na morze. Czułam się jak duch we własnym domu.

Pewnego dnia przyszła do mnie Ola.

– Babciu… mama mówi, że jesteś zła… Ale ja wiem, że zawsze wszystkim pomagasz. Tylko czasem trzeba powiedzieć „nie”, prawda?

Przytuliłam ją mocno i rozpłakałyśmy się obie.

Kiedy sezon się skończył i dom opustoszał, Andrzej usiadł ze mną przy stole i powiedział:
– Elka… może czas pomyśleć o sobie? Może pojedziemy gdzieś sami? Choćby na Mazury?

Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Może czas nauczyć się żyć dla siebie…

Dziś wiem jedno: granice są potrzebne nawet wobec najbliższych. Ale czy to oznacza samotność? Czy naprawdę trzeba być wygodnym dla wszystkich kosztem własnego szczęścia?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?