Córka wróciła po rozwodzie. Myślałam, że pomagam – aż zrozumiałam, że to ja jestem nianią, kucharką i sponsorem

– Mamo, nie mam już siły. – Marta stała w progu mojego mieszkania, trzymając Hanię na ręku. Jej oczy były czerwone od płaczu, a włosy w nieładzie. – On mnie zdradził. Znowu. Nie chcę tam wracać.

Patrzyłam na nią, moją dorosłą córkę, która nagle znów stała się bezbronnym dzieckiem. Wpuściłam je do środka, choć serce ścisnęło mi się z niepokoju. Przecież dopiero co zaczęłam układać sobie życie na nowo – na własnych zasadach, bez pośpiechu i obowiązków. Miałam plany: poranki z kawą i książką, wyjazdy z koleżankami do sanatorium, może nawet kurs malarstwa. Ale jak mogłam odmówić własnej córce?

Już pierwszej nocy Hania obudziła się z płaczem. Marta spała jak zabita, wyczerpana emocjami. Wstałam więc ja, przytuliłam wnuczkę, zrobiłam jej kakao i opowiedziałam bajkę o królewnie, która zgubiła się w lesie. Kiedy rano Marta zeszła do kuchni, spojrzała na mnie z wdzięcznością.

– Jesteś najlepsza, mamo – powiedziała cicho.

Przez pierwsze tygodnie czułam się potrzebna jak nigdy wcześniej. Pomagałam Marcie znaleźć nową pracę, odbierałam Hanię z przedszkola, gotowałam obiady i prałam ubrania. Myślałam: „To tylko na chwilę, aż się pozbiera”.

Ale chwila zamieniła się w miesiące.

Marta coraz częściej wracała późno z pracy. – Mamo, mogłabyś dziś odebrać Hanię? Mam zebranie. – Mamo, zostaniesz z Hanią w sobotę? Muszę odpocząć. – Mamo, pożyczysz mi dwieście złotych? Oddam po wypłacie.

Oczywiście, że mogłam. Przecież byłam na emeryturze. Przecież miałam czas.

Z czasem jednak zaczęłam czuć się jak cień we własnym domu. Moje książki pokrywał kurz, a kawę piłam w biegu między praniem a gotowaniem zupy dla Hani. Kiedy próbowałam porozmawiać z Martą o swoich potrzebach, machała ręką:

– Mamo, przecież jesteś sama. Co masz do roboty?

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole. Marta przeglądała coś w telefonie, Hania bawiła się klockami na dywanie.

– Marto – zaczęłam ostrożnie – czy myślałaś już o wynajęciu czegoś dla siebie? Albo może o opiekunce do Hani?

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Chcesz nas wyrzucić?

– Nie o to chodzi… Po prostu… Ja też mam swoje życie.

– Twoje życie? – Marta podniosła głos. – Ty już swoje życie przeżyłaś! Teraz powinnaś mi pomóc!

Wyszła trzaskając drzwiami do łazienki. Siedziałam oszołomiona, łzy napływały mi do oczu. Czy naprawdę byłam taka samolubna?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka, Basia.

– Jadzia, musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Inaczej nigdy nie odzyskasz siebie.

Ale jak postawić granice własnemu dziecku? Przecież Marta była skrzywdzona przez los, przez męża-łajdaka. Przecież Hania była taka malutka i niewinna.

Zaczęłam zauważać rzeczy, które wcześniej ignorowałam: Marta wychodziła wieczorami „na spotkania ze znajomymi”, zostawiając mnie z wnuczką i stertą naczyń. Często prosiła o pieniądze „na przedszkole” albo „na rachunki”, ale potem widziałam nowe buty w jej szafie.

Pewnej niedzieli Hania miała gorączkę. Marta wyszła rano i wróciła dopiero po dwudziestej pierwszej.

– Gdzie byłaś?! – wybuchłam. – Twoje dziecko jest chore!

– Przesadzasz! – odparowała Marta. – Przecież ty świetnie sobie radzisz!

Wtedy coś we mnie pękło.

– Dość! – powiedziałam drżącym głosem. – Nie jestem twoją nianią ani sponsorem! Chcę mieć swoje życie!

Marta patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu, potem wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami.

Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Rozmawiałyśmy tylko o sprawach koniecznych: zakupy, lekarz, przedszkole. Czułam się winna i samotna jak nigdy wcześniej.

Któregoś wieczoru usiadłam z Hanią na kanapie.

– Babciu, dlaczego mama płacze? – zapytała cicho.

Przytuliłam ją mocno.

– Bo czasem dorośli też nie wiedzą, co robić – odpowiedziałam szczerze.

Po tygodniu Marta przyszła do mnie wieczorem.

– Przepraszam, mamo – powiedziała cicho. – Chyba za bardzo się pogubiłam. Boję się być sama…

Objęłyśmy się obie zapłakane.

Od tamtej pory próbujemy uczyć się siebie na nowo. Ustaliłyśmy zasady: Marta sama odbiera Hanię z przedszkola przynajmniej trzy razy w tygodniu; ja mam wolne weekendy; finanse rozliczamy wspólnie i uczciwie.

Nie jest łatwo. Czasem znów czuję się wykorzystywana, czasem mam wyrzuty sumienia, że nie robię więcej dla córki i wnuczki. Ale wiem jedno: jeśli nie zadbam o siebie, nie będę mogła być wsparciem dla nikogo.

Czy można być dobrą matką i nie zatracić siebie? Czy macie podobne doświadczenia? Jak znaleźć równowagę między pomocą a własnym życiem?