„Cały dzień nic nie robisz, dziecko tylko śpi i je” – Moja walka o zrozumienie jako matki

— Ania, naprawdę nie rozumiem, co ty robisz cały dzień. Przecież dziecko tylko śpi i je — głos Pawła odbijał się echem w mojej głowie, choć już dawno wyszedł do pracy. Stałam przy kuchennym blacie, z kubkiem zimnej kawy w ręku, patrząc na stertę niepozmywanych naczyń i rozrzucone pieluchy. Zosia spała w swoim łóżeczku, a ja czułam się tak, jakby cały świat zapomniał o moim istnieniu.

Jeszcze rok temu byłam Anią — tą, która miała plany, marzenia i energię do działania. Teraz jestem „mamą Zosi”, a moje życie zamknęło się w czterech ścianach naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Każdy dzień wyglądał podobnie: pobudka o piątej rano, karmienie, przewijanie, kołysanie, pranie, gotowanie. I tak w kółko. Czasem łapałam się na tym, że nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio spojrzałam w lustro.

Najgorsze były wieczory. Kiedy Paweł wracał z pracy, oczekiwałam choćby odrobiny wsparcia — czułego słowa, przytulenia, zwykłego „jak się dziś czujesz?”. Zamiast tego słyszałam: — Znowu obiad z mrożonki? Przecież jesteś cały dzień w domu…

Zaciskałam zęby i tłumaczyłam: — Zosia dziś prawie nie spała. Miała kolki, płakała przez trzy godziny. Nie miałam kiedy nawet usiąść.

— Ale przecież to tylko dziecko. Każda matka przez to przechodzi — odpowiadał z obojętnością.

Czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama mieszkała daleko, w Białymstoku. Przyjaciółki? Większość z nich nie miała dzieci i nie rozumiała moich problemów. — Anka, przesadzasz. Przecież masz urlop macierzyński! Odpocznij sobie! — śmiała się Magda przez telefon.

Ale ja nie odpoczywałam. Każda minuta była walką — o spokój Zosi, o porządek w domu, o własną godność. Często płakałam po cichu w łazience, żeby Paweł nie widział. Bałam się przyznać do słabości. Przecież powinnam być szczęśliwa — mam zdrowe dziecko, kochającego męża, dach nad głową.

Pewnego dnia wszystko pękło. Był piątek, deszcz bębnił o szyby, a Zosia od rana była niespokojna. Nie spała już trzecią godzinę z rzędu, płakała bez przerwy. Próbowałam wszystkiego: nosiłam ją na rękach, śpiewałam kołysanki, masowałam brzuszek. Nic nie pomagało. W końcu usiadłam na podłodze w salonie i zaczęłam płakać razem z nią.

Wtedy zadzwonił Paweł.
— Ania, wrócę później. Mam spotkanie z klientem. Zrób mi coś do jedzenia na wieczór.

Nie wytrzymałam.
— Paweł… Ja już nie daję rady! Nie rozumiesz tego? Jestem wykończona! — krzyknęłam przez łzy.

Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Przesadzasz — rzucił tylko i rozłączył się.

Tego wieczoru nie wrócił na noc. Siedziałam sama w ciemnym mieszkaniu z płaczącym dzieckiem na rękach i czułam się jak najgorsza matka świata.

Następnego dnia zadzwoniła mama.
— Córeczko, słyszę po głosie, że coś jest nie tak…

Wszystko ze mnie wypłynęło: żal do Pawła, zmęczenie, poczucie winy. Mama słuchała cierpliwie.
— Aniu, musisz powiedzieć Pawłowi, jak się czujesz. On naprawdę może nie rozumieć…

Zebrałam się na odwagę. Wieczorem usiedliśmy z Pawłem przy stole.
— Muszę ci coś powiedzieć — zaczęłam drżącym głosem. — Czuję się niewidzialna. Każdego dnia walczę o to, żeby Zosia była spokojna i zdrowa. Nie mam czasu dla siebie. Potrzebuję twojego wsparcia…

Paweł patrzył na mnie długo w milczeniu.
— Myślałem, że to wszystko jest łatwiejsze… Przepraszam — powiedział cicho.

Nie było od razu lepiej. Ale zaczęliśmy rozmawiać. Paweł zaczął pomagać przy Zosi — przewijał ją wieczorami, czasem sam gotował obiad. Ja powoli odzyskiwałam siły i poczucie własnej wartości.

Czasem jednak wracają stare myśli: czy jestem wystarczająco dobrą matką? Czy moje zmęczenie to powód do wstydu? Czy inni naprawdę widzą to wszystko, co robię każdego dnia?

Może każda z nas potrzebuje czasem usłyszeć: „Dobra robota”. Może powinniśmy częściej mówić sobie nawzajem: „Widzę cię”.

A Ty? Czy kiedykolwiek czułaś się niewidzialna w swoim własnym domu? Jak radzisz sobie z poczuciem niedocenienia?