Między miłością a lojalnością: Jak odnalazłam siebie, gdy mój mąż wybrał rodzinę zamiast nas

— Znowu jedziesz do mamy? — zapytałam cicho, patrząc na Andrzeja, który już zakładał kurtkę. W jego oczach widziałam cień irytacji.

— Agnieszka, przecież wiesz, że mama jest po operacji. Muszę jej pomóc. — Jego głos był twardy, nie znosił sprzeciwu.

— Ale dzieci mają dzisiaj przedstawienie w przedszkolu… Obiecałeś, że pójdziesz z nami — próbowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to walka z wiatrakami.

— Przestań robić ze mnie potwora! — wybuchł. — To moja matka! Ty byś zostawiła swoją?

Zamilkłam. W tej chwili poczułam się jak powietrze. Jakbyśmy byli tylko współlokatorami, a nie małżeństwem. Andrzej od miesięcy był bardziej obecny w życiu swojej matki i siostry niż w naszym domu. Każda niedziela u teściowej, każda decyzja konsultowana z nią. Nawet kiedy nasza córka miała wysoką gorączkę, on uznał, że „mama wie lepiej” i zadzwonił do niej po radę.

Pamiętam, jak pewnego wieczoru siedziałam na podłodze w łazience, łzy kapały mi na kafelki. „Boże, czy to ja jestem egoistką? Czy powinnam być bardziej wyrozumiała?” — pytałam w myślach. Ale ile można być wyrozumiałą? Ile razy można tłumaczyć dzieciom, że tata znowu nie przyjdzie na ich występ, bo „babcia potrzebuje pomocy”?

Najgorsze były święta. Zawsze u teściowej. Zawsze jej barszcz, jej pierogi, jej zasady. Moja mama patrzyła na mnie ze smutkiem, gdy tłumaczyłam, że „może w przyszłym roku” spędzimy Wigilię u nas. Andrzej nawet nie próbował udawać, że to nasza wspólna decyzja.

Pewnego dnia moja siostra, Magda, powiedziała: — Aga, ty się zatracasz. Przestałaś się śmiać. Gdzie jest ta dziewczyna, która miała marzenia?

Nie wiedziałam. Naprawdę nie wiedziałam.

Zaczęłam chodzić do kościoła sama. Tam czułam spokój. Tam mogłam płakać bez wstydu. Ksiądz Marek powiedział mi kiedyś po spowiedzi: — Przebaczenie to nie znaczy zapomnieć o sobie. To znaczy zaufać Bogu i sobie.

Wróciłam do domu z nową siłą. Zaczęłam rozmawiać z dziećmi o tym, co czują. Okazało się, że one też tęsknią za tatą. Że czują się nieważne.

— Mamo, czy tata nas kocha? — zapytała Zosia pewnego wieczoru.

Serce mi pękło.

— Kocha was bardzo — odpowiedziałam drżącym głosem. — Ale czasem dorośli się gubią.

Postanowiłam porozmawiać z Andrzejem szczerze. Bez pretensji, bez krzyku.

— Andrzej, ja już nie daję rady — powiedziałam pewnego wieczoru, gdy dzieci spały. — Czuję się samotna w tym małżeństwie. Twoja mama jest ważna, ale my też jesteśmy twoją rodziną.

Patrzył na mnie długo w milczeniu.

— Nie rozumiesz… Ona tyle dla mnie zrobiła…

— A ja? A nasze dzieci? Czy my nie zasługujemy na ciebie?

Widziałam w jego oczach walkę. Może po raz pierwszy dotarło do niego, jak bardzo nas rani.

Przez kolejne tygodnie było różnie. Czasem próbował się zmienić — przyniósł kwiaty, poszedł z nami do kina. Ale potem znów wracał do starych schematów.

Wtedy zrozumiałam coś ważnego: nie mogę zmienić drugiego człowieka na siłę. Mogę tylko zadbać o siebie i dzieci.

Zaczęłam spotykać się z przyjaciółkami, wróciłam do malowania obrazów — mojej starej pasji. Dzieci były szczęśliwsze, gdy widziały mnie uśmiechniętą.

Andrzej coraz częściej zostawał sam w salonie ze swoim telefonem i rozmowami z mamą.

Pewnej nocy usiadł obok mnie na łóżku.

— Aga… boję się stracić mamę… Ale boję się też stracić ciebie i dzieci.

Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam: — Musisz sam zdecydować, gdzie jest twoje miejsce. Ja już wybrałam — jestem tu dla siebie i naszych dzieci.

Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasze życie dalej. Ale wiem jedno: odnalazłam siebie na nowo dzięki wierze i wsparciu bliskich.

Czy można kochać kogoś i jednocześnie pozwolić mu odejść? Czy lojalność wobec rodziny zawsze musi oznaczać rezygnację z własnego szczęścia? Może ktoś z was zna odpowiedź…