„Jeśli nie potrafisz utrzymać porządku, pakuj się” – Moje życie w cieniu obsesji Piotra
— Znowu zostawiłaś kubek na stole, Aniu. Ile razy mam powtarzać? — głos Piotra odbijał się echem w mojej głowie, choć mówił to niemal szeptem. Stałam w kuchni, patrząc na ten cholerny kubek, który był dla niego symbolem wszystkiego, co robię źle. Dla mnie to był tylko kubek. Dla niego – dowód mojej nieudolności.
Nie pamiętam już dnia, w którym nie usłyszałam od Piotra uwagi o bałaganie. Z początku myślałam, że przesadzam, że przecież każdy lubi mieć czysto. Ale Piotr nie lubił mieć czysto – on musiał mieć sterylnie. Każdy okruszek na blacie, każda para butów nieodstawiona równo pod ścianą była dla niego powodem do irytacji. A dla mnie – kolejnym gwoździem do trumny naszej miłości.
— Nie rozumiesz, że to mnie denerwuje? — pytał, kiedy próbowałam tłumaczyć, że przecież dom to nie muzeum. — Jeśli nie potrafisz utrzymać porządku, pakuj się.
Te słowa usłyszałam pierwszy raz po narodzinach naszej córki, Zosi. Byłam wtedy wykończona, niewyspana, a Piotr wrócił z pracy i zobaczył pieluchę na kanapie. Wybuchł. Pamiętam, jak trzęsły mi się ręce, gdy zbierałam rzeczy po całym pokoju. Zosia płakała, a ja razem z nią.
Z czasem nauczyłam się ukrywać swoje zmęczenie. Chowałam brudne naczynia do piekarnika, ślady po zabawie Zosi wycierałam zanim Piotr wrócił z pracy. Ale on zawsze coś znalazł. Zawsze. Nawet kurz na ramie obrazu potrafił wywołać awanturę.
Moja mama mówiła: „Ania, każdy ma jakieś dziwactwa. Ważne, żebyście się kochali”. Ale czy to była jeszcze miłość? Czułam się jak służąca we własnym domu. Nawet Zosia zaczęła pytać: — Mamusiu, dlaczego tata krzyczy?
Pewnego dnia, kiedy Piotr wrócił wcześniej z pracy, zastał mnie na kanapie z książką. Zosia spała, a ja po raz pierwszy od miesięcy pozwoliłam sobie na chwilę dla siebie. Piotr stanął w drzwiach i spojrzał na mnie z pogardą.
— Ty naprawdę nic nie robisz? Znowu kurz na półce! — krzyknął.
Wtedy coś we mnie pękło.
— Piotrze, czy ty w ogóle widzisz nas? Czy widzisz tylko kurz i brud? — zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył obcą osobę.
— Gdybyś była bardziej zorganizowana, nie musiałbym się denerwować — odpowiedział zimno.
Przez kolejne dni unikaliśmy się. Ja sprzątałam jeszcze dokładniej, on coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Zosia zaczęła moczyć się w nocy. Psycholog powiedział mi potem, że dzieci czują napięcie w domu nawet wtedy, gdy rodzice milczą.
Wszystko zmieniło się pewnej soboty. Zosia rozlała sok na dywan w salonie. Zanim zdążyłam zareagować, Piotr już krzyczał:
— Co ty wyprawiasz?! Nie umiesz nawet pilnować własnego dziecka!
Zosia rozpłakała się tak głośno, że aż sąsiadka zapukała do drzwi. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam strach w oczach własnego dziecka. To był moment przełomowy.
Wieczorem spakowałam kilka rzeczy do torby i zabrałam Zosię do mamy. Piotr nawet nie próbował nas zatrzymać. Przez całą drogę płakałam – ze strachu, z żalu i z ulgi jednocześnie.
Mama przyjęła nas bez słowa. Dopiero po kilku dniach zapytała:
— Aniu, co teraz?
Nie wiedziałam. Czułam się winna – czy naprawdę nie mogłam być lepszą żoną? Może powinnam była bardziej się starać? Ale potem patrzyłam na Zosię i wiedziałam jedno: nie chcę, żeby dorastała w domu pełnym lęku.
Piotr dzwonił kilka razy. Najpierw prosił o powrót, potem groził rozwodem i odebraniem dziecka. Przestałam odbierać telefony. Skonsultowałam się z prawnikiem i psychologiem dziecięcym. Wiedziałam już, że to nie ja jestem winna temu wszystkiemu.
Rozwód ciągnął się miesiącami. Piotr próbował udowodnić przed sądem, że jestem nieodpowiedzialna i nie potrafię prowadzić domu. Sędzia zapytał mnie wtedy:
— Czy czuje się pani bezpieczna w tym małżeństwie?
Odpowiedziałam szczerze:
— Nie czuję się sobą.
Dziś mieszkam z Zosią w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Nie jest idealnie czysto – czasem zostawiam kubek na stole albo pranie czeka dwa dni na rozwieszenie. Ale jest spokój. Zosia znów się śmieje.
Czasem myślę o Piotrze – czy kiedykolwiek zrozumie, co stracił? Czy obsesja porządku była dla niego ważniejsza niż rodzina?
Może są ludzie, którzy nigdy nie nauczą się kochać innych bardziej niż własne przyzwyczajenia? A może to ja za długo próbowałam dopasować się do cudzego świata?
Czy naprawdę trzeba być perfekcyjnym, żeby zasłużyć na miłość? A może wystarczy być sobą?