Czy można wybaczyć matce? Moja droga przez żal, wiarę i drugą szansę
– Znowu zaczynasz? – syknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałyśmy z mamą naprzeciwko siebie w kuchni jej mieszkania na Pradze. Pachniało kawą i starym linoleum. – Nie rozumiesz, że nie chcę już tego słuchać?
Mama patrzyła na mnie z tym swoim zmęczonym, pełnym wyrzutu spojrzeniem. – Chcę tylko twojego dobra, Marto. Zawsze chciałam.
– Twoje dobro zawsze bolało najbardziej – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. Wyszłam na balkon, żeby nie wybuchnąć. Warszawski deszcz bębnił o blaszany parapet. W głowie miałam chaos: dzieciństwo pełne krzyków, jej wieczne pretensje, moje poczucie winy. I to jedno pytanie: czy można naprawdę wybaczyć matce?
Mój mąż, Tomek, mówił zawsze: „Nie musisz jej kochać tak, jak ona chce. Ale musisz spróbować zrozumieć.” On miał inną rodzinę – ciepłą, wspierającą, gdzie kłótnie kończyły się śmiechem, a nie trzaskaniem drzwiami. Zazdrościłam mu tego spokoju.
Przez lata próbowałam odciąć się od mamy. Po maturze wyprowadziłam się do akademika na Ochocie i przez pół roku nie odbierałam jej telefonów. Potem były święta – te niezręczne spotkania przy stole, gdzie każde słowo mogło być początkiem awantury. Kiedy urodziła się Zosia, moja córka, mama przyszła do szpitala z bukietem róż i łzami w oczach. Myślałam wtedy: może teraz będzie inaczej? Ale nie było.
Najgorsze przyszło dwa lata temu. Zosia zachorowała na zapalenie płuc. Siedziałam przy niej w szpitalu, nie spałam trzecią noc z rzędu. Mama zadzwoniła: „Może powinnaś mniej pracować, wtedy dziecko by nie chorowało.” Wtedy coś we mnie pękło. Wyrzuciłam jej wszystko: że nigdy mnie nie wspierała, że zawsze byłam dla niej za mała, za głośna, za słaba. Rozłączyłam się i przez pół roku nie odezwałam się do niej ani razu.
Tomek próbował mnie przekonać: „Może ona po prostu nie umie inaczej? Może nikt jej nie nauczył mówić o uczuciach?”
Ale ja byłam zbyt dumna. Albo zbyt zraniona.
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Wracałam z pracy tramwajem przez most Śląsko-Dąbrowski. Telefon zadzwonił – numer mamy. Nie odebrałam. Po chwili SMS: „Jestem w szpitalu na Banacha. Guz w płucu.”
Serce mi stanęło. Przez chwilę chciałam udawać, że nic się nie stało. Ale potem zobaczyłam Zosię śpiącą w swoim łóżeczku i pomyślałam: jeśli umrze, nigdy już nie będę mogła jej powiedzieć tego wszystkiego, co naprawdę czuję.
Pojechałam do szpitala następnego dnia rano. Mama leżała na sali z trzema innymi kobietami, blada i drobna jak nigdy wcześniej. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się słabo.
– Przepraszam – powiedziała cicho.
Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałyśmy. Potem zaczęłyśmy rozmawiać – o wszystkim i o niczym. O tym, jak bardzo bała się samotności po śmierci taty. O tym, jak trudno jej było być matką bez wsparcia własnej matki. O tym, że czasem kocha się kogoś tak bardzo, że aż boli.
Zaczęłam chodzić do niej codziennie po pracy. Przynosiłam jej ulubione jabłka i książki Remigiusza Mroza. Czasem modliłyśmy się razem – choć nigdy wcześniej tego nie robiłyśmy. Prosiłam Boga o siłę do przebaczenia.
Tomek wspierał mnie jak mógł: gotował obiady, odbierał Zosię z przedszkola, przytulał mnie wieczorami, gdy wracałam ze szpitala zapłakana.
Mama przeszła operację i chemioterapię. Były dni lepsze i gorsze. Czasem znów się kłóciłyśmy – o drobiazgi, o to, czy powinnam kupić jej nowy szlafrok czy wystarczy stary. Ale już inaczej – bez tej złości, która paliła mnie od środka.
Pewnego dnia mama powiedziała: „Wiesz, Marto… Ja też miałam żal do swojej matki całe życie. I nigdy jej tego nie powiedziałam.”
Zrozumiałam wtedy, że jesteśmy częścią łańcucha kobiet, które nie umiały mówić o miłości inaczej niż przez krytykę i troskę podszytą lękiem.
Mama żyje do dziś. Jest słabsza, ale pogodniejsza niż kiedyś. Ja też jestem inna – mniej dumna, bardziej otwarta na to, że każdy ma swoją historię bólu.
Czasem patrzę na Zosię i myślę: czy potrafię być dla niej inną matką? Czy uda mi się przerwać ten łańcuch?
A Wy? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś tak bliskiemu? Czy warto próbować jeszcze raz?