Czy naprawdę można kochać za bardzo? Historia matki, która musiała nauczyć się odpuszczać

— Mamo, błagam cię, nie mam już wyjścia! — głos Michała brzmiał przez telefon jakby był z innego świata, pełnego rozpaczy i bezradności. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na szare niebo nad blokami na warszawskim Ursynowie. W dłoniach ściskałam kubek z zimną już herbatą. — Potrzebuję tych dwóch tysięcy do końca miesiąca, bo inaczej nie zapłacę za przedszkole Zosi. Nie mam do kogo się zwrócić.

Zamknęłam oczy. To nie był pierwszy raz. Michał miał już 35 lat, żonę, dwójkę dzieci i własne mieszkanie na kredyt. A jednak wciąż wracał do mnie po pomoc, jakby czas się zatrzymał i wciąż był tym chłopcem z rozbitym kolanem.

— Michał, przecież już w zeszłym miesiącu… — zaczęłam cicho, ale przerwał mi zniecierpliwionym westchnieniem.

— Wiem, mamo! Ale wtedy była ta awaria samochodu i… — jego głos się załamał. — Proszę cię, nie mam do kogo się zwrócić.

Spojrzałam na męża. Marek siedział przy stole z gazetą, udając, że nie słyszy rozmowy. Ale widziałam, jak jego szczęka napina się coraz mocniej. Odkąd Michał skończył studia i założył rodzinę, coraz częściej dzwonił z prośbą o pieniądze. Najpierw na wynajem mieszkania, potem na samochód, potem na wakacje dla dzieci. Zawsze miał powód. Zawsze był jakiś kryzys.

Pamiętam dzień, kiedy Michał się urodził. Byliśmy młodzi, biedni, ale szczęśliwi. Przysięgłam sobie wtedy, że dam mu wszystko, czego ja nie miałam. Może właśnie wtedy popełniłam błąd? Może za bardzo chciałam mu ułatwić życie?

— Daj mu spokój — mruknął Marek, gdy odłożyłam słuchawkę. — On nigdy się nie nauczy sam sobie radzić, jeśli będziesz go ciągle ratować.

— To nasz syn — odpowiedziałam niemal szeptem. — Nie mogę patrzeć, jak cierpi.

Marek wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni. Zostałam sama ze swoimi myślami i poczuciem winy. Czy naprawdę robię mu krzywdę pomagając? Czy powinnam być twardsza?

Wieczorem Michał przyszedł z żoną Agatą i dziećmi. Mała Zosia od razu rzuciła mi się na szyję.

— Babciu! Zobacz, narysowałam dla ciebie domek!

Uśmiechnęłam się przez łzy. Dzieci są niewinne. To nie ich wina, że ich tata nie radzi sobie z pieniędzmi.

Po kolacji Michał poprosił mnie na bok.

— Mamo, ja naprawdę spróbuję się odwdzięczyć. Może znajdę drugą pracę… Ale teraz muszę zapłacić za przedszkole i rachunki. Agata już na mnie patrzeć nie może. — Jego oczy były czerwone od zmęczenia.

— Synku… — zaczęłam, ale przerwał mi gwałtownie.

— Wiem, co myślisz! Że jestem nieudacznikiem! Ale ja się staram! Tylko wszystko jest takie drogie… Kredyt na mieszkanie, rata za samochód… Nie wiem już, co robić.

Objęłam go mocno. Czułam jego drżące ramiona i ciężar dorosłego życia, który go przygniatał. Ale czy naprawdę próbował wszystkiego? Czy kiedykolwiek pozwoliłam mu upaść na tyle mocno, żeby musiał się podnieść sam?

Agata siedziała w salonie z Markiem. Słyszałam ich ciche głosy.

— Panie Marku, ja już nie wiem, jak z Michałem rozmawiać. On się zamyka w sobie i tylko liczy na panią Elżbietę… — mówiła Agata cicho.

— Musi pani być twarda — odpowiedział Marek sucho. — My też musimy przestać go ratować.

Wróciłam do nich z Michałem. Atmosfera była gęsta jak śmietana.

— Babciu? — Zosia podeszła do mnie z rysunkiem. — Czy tata będzie szczęśliwy?

Zrobiło mi się słabo. Jak odpowiedzieć dziecku na takie pytanie?

Po ich wyjściu długo siedzieliśmy z Markiem w ciszy.

— Ela, musimy coś postanowić — powiedział w końcu mąż. — Albo będziemy go utrzymywać do końca życia, albo pozwolimy mu dorosnąć.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, wspominając wszystkie chwile z Michałem: pierwsze kroki, pierwszy dzień w szkole, maturę… I te wszystkie razy, kiedy przychodził po pomoc zamiast próbować sam rozwiązać problem.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra Krystyna.

— Ela, musisz postawić granice. Ja też miałam taki problem z Bartkiem. Dopiero jak przestałam mu pomagać finansowo, zaczął sobie radzić.

— Ale co jeśli Michał sobie nie poradzi? Co jeśli straci mieszkanie? Co jeśli dzieci będą cierpieć?

— Musisz mu zaufać — powiedziała Krystyna stanowczo.

Wieczorem zadzwoniłam do Michała.

— Synku… Musimy porozmawiać poważnie. Kochamy cię bardzo i zawsze będziemy cię wspierać emocjonalnie. Ale finansowo… Musisz zacząć radzić sobie sam. Nie możemy już dłużej ci pomagać.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Rozumiem — powiedział w końcu cicho Michał. — Przepraszam, mamo. Może rzeczywiście za bardzo się przyzwyczaiłem…

Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Czy zrobiłam dobrze? Czy teraz Michał się ode mnie odsunie?

Minęły tygodnie. Michał rzadziej dzwonił. Agata napisała mi SMS-a: „Dziękuję za wszystko. Michał znalazł dodatkową pracę wieczorami. Jest zmęczony, ale dumny z siebie”.

Patrzyłam przez okno na jesienne liście spadające z drzew i zastanawiałam się: czy bycie dobrym rodzicem to zawsze znaczy pomagać? A może czasem trzeba pozwolić dziecku upaść i podnieść się samemu?

Czy to ja wychowałam syna na kogoś niesamodzielnego? Czy wy też macie takie dylematy jako rodzice dorosłych dzieci?