Drugie życie Marka: Między ciszą a krzykiem

– I co teraz, Marek? – zapytałem siebie w myślach, patrząc na puste krzesło naprzeciwko. Cisza w kuchni była tak gęsta, że aż dzwoniło mi w uszach. Zegar tykał nieubłaganie, a ja siedziałem z kubkiem zimnej herbaty, której nawet nie miałem ochoty dopić. Od dwudziestu dwóch lat codziennie rano widziałem tu Ewę. Zawsze narzekała na pogodę albo na to, że znowu nie kupiłem świeżego chleba. Teraz jej nie było. Zostawiła mi tylko kartkę na stole: „Muszę odpocząć. Nie szukaj mnie.”

Nie byłem przystojniakiem jak Zbigniew Cybulski, nie miałem w sobie tej nonszalancji ani błysku w oku. Pracowałem jako zwykły inżynier w fabryce koparek na obrzeżach Wrocławia. Nie piłem – no, może tylko przy okazji świąt, kiedy szef częstował nalewką własnej roboty. Nie paliłem. Byłem żonaty od ponad dwóch dekad i nigdy nie zerkałem w stronę innych kobiet. Córka, Ania, wyszła za mąż i wyjechała z mężem do Gdańska. Z wnukami się nie śpieszyła. Zostałem sam z pustym mieszkaniem i jeszcze bardziej pustą głową.

Początkowo myślałem, że to żart. Ewa zawsze była impulsywna, czasem znikała na kilka godzin do koleżanki albo do matki. Ale tym razem nie wróciła na kolację, nie wróciła też na noc. Telefon milczał. Próbowałem dzwonić do jej siostry, ale usłyszałem tylko: „Marek, daj jej czas. Ona musi to wszystko przemyśleć.” Co miała przemyśleć? Przecież wszystko było dobrze! Tak mi się wydawało.

W pracy próbowałem udawać, że nic się nie stało. Koledzy żartowali jak zwykle, szef rzucał kąśliwe uwagi o opóźnieniach w produkcji. Ale ja czułem się jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. W domu czekała na mnie tylko cisza i sterta nieumytych naczyń.

Pewnego wieczoru zadzwoniła Ania.
– Tata, co się dzieje? Mama do mnie nie dzwoni, ty też milczysz…
– Wszystko w porządku – skłamałem.
– Nie kłam mi! – krzyknęła przez telefon. – Coś się stało?
– Mama… wyjechała na jakiś czas.
– Wyjechała? Gdzie?
– Nie wiem.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– Tata… czy ty ją kochasz?
To pytanie uderzyło mnie jak obuchem w głowę. Czy ją kocham? Przecież… przecież byliśmy razem tyle lat! Ale kiedy ostatnio powiedziałem jej coś miłego? Kiedy ostatnio przytuliłem ją bez powodu?

Zacząłem analizować nasze wspólne życie jak schemat elektryczny – szukałem przerwanych połączeń, zwarć, miejsc, gdzie coś mogło się popsuć. Może to ja byłem winny? Może za bardzo skupiałem się na pracy? Może za mało słuchałem?

Minęły dwa tygodnie. Ewa nie wracała. Zacząłem chodzić po domu jak cień. Z pracy wracałem coraz później, bo bałem się tej pustki. W końcu któregoś dnia szef zawołał mnie do siebie.
– Marek, co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś solidny, a teraz…
– Przepraszam, mam trochę problemów w domu.
– Wiesz… czasem trzeba coś zmienić – powiedział cicho i spojrzał na mnie tak, jakby wiedział więcej niż powinien.

Wieczorami zacząłem wychodzić na długie spacery po osiedlu. Patrzyłem na okna innych mieszkań – wszędzie światła, śmiech dzieci, zapach kolacji unoszący się z kuchni. A u mnie tylko cisza i echo własnych kroków.

Pewnego dnia spotkałem sąsiadkę, panią Halinę.
– Panie Marku, wszystko w porządku? Dawno pana żony nie widziałam.
– Wyjechała do rodziny – odpowiedziałem wymijająco.
– Wie pan… czasem kobieta potrzebuje trochę czułości – powiedziała z uśmiechem pełnym współczucia.

Te słowa utkwiły mi w głowie jak drzazga. Czy naprawdę byłem aż tak obojętny? Przypomniałem sobie wszystkie wieczory spędzone przed telewizorem, wszystkie niedopowiedziane słowa i niewypowiedziane żale.

W końcu zebrałem się na odwagę i napisałem do Ewy maila:
„Ewo,
Nie wiem, gdzie jesteś i czy chcesz ze mną rozmawiać. Chciałbym tylko powiedzieć, że tęsknię. I że chyba dopiero teraz rozumiem, jak bardzo cię zraniłem swoją obojętnością. Jeśli będziesz chciała wrócić – będę czekał.
Marek”

Nie odpisała od razu. Minął tydzień, potem drugi. Zacząłem tracić nadzieję. W pracy coraz częściej łapałem się na tym, że patrzę przez okno i wyobrażam sobie inne życie – takie, w którym potrafię rozmawiać o uczuciach, w którym nie boję się przyznać do błędów.

Któregoś popołudnia wróciłem do domu i zobaczyłem ją stojącą pod drzwiami. Wyglądała inaczej – zmęczona, ale spokojna.
– Możemy porozmawiać? – zapytała cicho.
Wpuściłem ją do środka. Usiadła przy stole tam, gdzie zawsze siadała rano z kubkiem kawy.
– Marek… ja już nie mogłam tak żyć – zaczęła drżącym głosem. – Byłeś obok mnie fizycznie, ale tak naprawdę byłeś gdzieś daleko. Potrzebowałam cię… a ty byłeś tylko cieniem.
Siedziałem w milczeniu, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– Przepraszam – wyszeptałem.
– Nie wiem jeszcze, co dalej… Ale chcę spróbować od nowa. Tylko musisz mi pomóc uwierzyć, że potrafisz się zmienić.

To był początek naszego drugiego życia – trudniejszego niż pierwsze, bo pełnego pytań bez odpowiedzi i lęku przed kolejnym rozczarowaniem. Ale może właśnie dlatego warto było spróbować?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich cichych dramatów rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami zwykłych mieszkań? Czy można nauczyć się kochać od nowa po tylu latach milczenia? A może każdy z nas potrzebuje czasem zniknąć, żeby naprawdę wrócić?