Czy robisz to dla syna? Historia Kingi o nadziei, której nikt nie chciał

— Czy robisz to dla syna? — zapytał mnie głos, który od miesięcy śnił mi się po nocach. — Nie musisz. Będę mieć nadzieję, a ty nie pokochasz mnie.

10 września 2023 roku. Wychodząc ze szpitala, czułam się jak cień samej siebie. Znowu ta sterylna biel, zapach środków dezynfekujących i echo kroków na korytarzu. W drzwiach zderzyłam się z mężczyzną. — Przepraszam — powiedział, zatrzymując na mnie wzrok na dłuższą chwilę. Poczułam, jakby przez sekundę widział we mnie człowieka. W następnej sekundzie jego oczy stały się wyniosłe i lekceważące. Odwrócił się, jakby już zapomniał o moim istnieniu. Ileż takich spojrzeń łapałam w życiu. Na szczupłe, długonogie dziewczyny patrzono zupełnie inaczej.

Mój syn, Michał, miał wtedy dziewięć lat i był całym moim światem. Jego ojciec zostawił nas, gdy Michał miał trzy lata. Od tamtej pory wszystko robiłam sama: praca w sklepie spożywczym na dwie zmiany, wieczorne lekcje z synem, wizyty u lekarzy, bo Michał miał astmę i często chorował. Tego dnia byłam w szpitalu po raz kolejny — Michał miał atak duszności w nocy i musiałam go zawieźć na oddział ratunkowy.

Po wyjściu ze szpitala czułam się jak przeźroczysta. Ludzie mijali mnie na ulicy, nie zauważając zmęczenia na mojej twarzy ani łez w oczach. W domu czekała na mnie matka — kobieta twarda jak skała, która nigdy nie okazywała słabości.

— Znowu byłaś w szpitalu? — zapytała chłodno.
— Michał miał atak. Musiałam go zawieźć.
— Może gdybyś lepiej o niego dbała, nie byłoby takich problemów — rzuciła z wyrzutem.

Zacisnęłam zęby. Nie miałam już siły się tłumaczyć. Wiedziałam, że dla niej zawsze będę tą, która zawiodła — najpierw jako córka, potem jako matka.

Wieczorem Michał zasnął wtulony we mnie. Słuchałam jego oddechu i modliłam się, żeby nic mu się nie stało. Wtedy przypomniałam sobie tamtego mężczyznę ze szpitala. Jego spojrzenie bolało bardziej niż słowa matki. Przypomniałam sobie wszystkie chwile, kiedy czułam się niewidzialna: na szkolnych zebraniach, na placu zabaw, w pracy. Zawsze gdzieś obok, nigdy w centrum uwagi.

Kilka dni później spotkałam go znowu — tym razem w aptece. Stał przede mną w kolejce, rozmawiał przez telefon.
— Tak, mamo, wiem… Tak, przyjadę… Nie, nie jestem sam… — urwał rozmowę i spojrzał na mnie kątem oka.

Zebrałam się na odwagę.
— Przepraszam… czy pan był ostatnio w szpitalu na oddziale dziecięcym?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Tak… Mój syn miał operację wyrostka.
— Mój Michał też tam leżał — powiedziałam cicho.

Przez chwilę milczeliśmy.
— To trudne — powiedział nagle. — Być rodzicem i nie wiedzieć, czy wszystko będzie dobrze.

Poczułam ulgę. Może jednak nie jestem sama w tym wszystkim?

Zaczęliśmy rozmawiać częściej. Okazało się, że ma na imię Tomasz i jest wdowcem od dwóch lat. Jego syn, Kuba, był rówieśnikiem Michała. Spotykaliśmy się przypadkiem: w sklepie, na spacerze w parku, czasem wymienialiśmy kilka słów przy kawie z automatu w szpitalu.

Matka patrzyła na mnie podejrzliwie.
— Znalazłaś sobie kogoś? — zapytała pewnego wieczoru.
— Nie wiem… Może po prostu kogoś rozumiem — odpowiedziałam wymijająco.
— Lepiej uważaj. Ludzie są różni. Nie każdy chce dobra twojego dziecka.

Wiedziałam, że ma rację. Ale pierwszy raz od lat czułam coś na kształt nadziei.

Któregoś dnia Tomasz zaproponował wspólny spacer z dziećmi nad Wisłą. Michał i Kuba od razu się zaprzyjaźnili. Siedzieliśmy na ławce i patrzyliśmy na nich z daleka.
— Wiesz… — zaczął Tomasz — czasem myślę, że nie potrafię już nikogo pokochać. Że wszystko we mnie umarło razem z żoną.
— Ja też tak myślę o sobie — odpowiedziałam szczerze. — Ale dla syna muszę próbować dalej żyć.

Spojrzał mi prosto w oczy.
— Czy robisz to dla syna? Nie musisz. Będę mieć nadzieję, a ty nie pokochasz mnie.

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez chwilę chciałam zaprzeczyć, powiedzieć mu coś ciepłego, ale zabrakło mi odwagi.

Wieczorem długo rozmyślałam nad tym spotkaniem. Czy naprawdę próbuję ułożyć sobie życie tylko dla Michała? Czy mam prawo do własnego szczęścia? A może to już za późno?

Następnego dnia matka znowu zaczęła swoje:
— Nie mieszaj synowi w głowie! Najpierw był jeden ojciec, teraz drugi? Dzieci tego nie rozumieją!
— Mamo, ja tylko chcę być szczęśliwa… — wyszeptałam bezsilnie.
— Szczęście to luksus dla bogatych! Ty masz obowiązki!

Poczułam się jak dziecko ukarane za marzenia. Michał patrzył na mnie wielkimi oczami.
— Mamo, czemu płaczesz?
Przytuliłam go mocno.
— Bo bardzo cię kocham — odpowiedziałam drżącym głosem.

Minęły tygodnie pełne niepewności i napięcia. Spotykałam się z Tomaszem coraz częściej, choć każde spotkanie było podszyte lękiem i poczuciem winy wobec matki i samej siebie. Michał był szczęśliwy — miał kolegę i widział uśmiech na mojej twarzy.

Pewnego dnia Tomasz przyszedł do nas z kwiatami.
— Kinga… Chciałbym spróbować jeszcze raz uwierzyć w ludzi. Ale jeśli robisz to tylko dla syna… proszę, powiedz mi prawdę.
Patrzyłam na niego długo. Widziałam w jego oczach ten sam strach przed odrzuceniem, który nosiłam w sobie od lat.

Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się własnych uczuć bardziej niż samotności.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na bawiących się chłopców pod blokiem. Matka krząta się w kuchni i narzeka pod nosem. Tomasz wysłał mi wiadomość: „Czekam na ciebie zawsze wtedy, kiedy będziesz gotowa”.

Czy można kochać kogoś tylko dlatego, że tego potrzebuje nasze dziecko? Czy mam prawo do własnego szczęścia? A może to tylko złudzenie?

Czasem myślę: ile jeszcze spojrzeń muszę złapać w życiu, zanim ktoś zobaczy we mnie człowieka? Co byście zrobili na moim miejscu?