Po prostu ktoś obok – historia Kingi z ławki na Pradze

Luty. Szary, lodowaty, niemy. Siedzę na tej samej ławce w parku na Pradze, gdzie latem życie pulsowało tak głośno, że aż bolały mnie uszy. Teraz nie ma nikogo. Tylko ja – Kinga, otulona szalem, zmarznięta do szpiku kości, choć przecież nie tylko z powodu zimna. Wpatruję się w puste alejki, gdzie jeszcze kilka miesięcy temu uczniowie jedli lody i śmiali się do rozpuku. Teraz śnieg przykrył wszystko: ślady stóp, niedopałki papierosów, nawet resztki rozmów, które kiedyś tu zostawały.

– I co teraz? – pytam siebie na głos, choć wiem, że nikt nie odpowie. Może to i lepiej. Ostatnio mam wrażenie, że każdy głos tylko pogłębia ciszę we mnie.

Jeszcze niedawno byłam częścią czegoś większego. Rodzina – słowo, które kiedyś znaczyło dla mnie wszystko. Mama, tata, młodszy brat Bartek. Nasze małe mieszkanie na czwartym piętrze bloku przy Targowej. Wieczorne kłótnie o pilota do telewizora, wspólne śniadania w niedzielę, zapach kawy i jajecznicy. Wszystko to rozpadło się w ciągu jednego roku.

Pamiętam ten wieczór jak przez mgłę. Tata wrócił późno z pracy, zmęczony i rozdrażniony. Mama czekała z obiadem, ale on nawet nie spojrzał na talerz. Zaczęli się kłócić – najpierw cicho, potem coraz głośniej. Bartek schował się w swoim pokoju, a ja udawałam, że czytam książkę. W końcu tata trzasnął drzwiami i wyszedł. Nie wrócił już tej nocy. Ani następnej.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Mama stała się cicha i zamknięta w sobie. Bartek zaczął sprawiać problemy w szkole – bójki, wagary, coraz częściej wracał do domu z podbitym okiem. Ja próbowałam być silna dla nich obojga, ale czułam się jak aktorka grająca rolę w kiepskim serialu.

– Kinga, musisz mi pomóc – powiedziała mama pewnego wieczoru, kiedy siedziałyśmy razem przy kuchennym stole.
– W czym? – zapytałam zmęczona.
– Musisz porozmawiać z Bartkiem. Ja już nie mam siły.

Poszłam do jego pokoju. Siedział na łóżku z telefonem w ręku.
– Bartek…
– Daj mi spokój – burknął nawet na mnie nie patrząc.
– Martwię się o ciebie.
– O mnie? Lepiej martw się o siebie albo o mamę! Tata odszedł przez was!

Te słowa bolały bardziej niż mróz na tej ławce. Przez nas? Przez kogo dokładnie? Przez mnie?

Od tamtej pory coraz częściej wychodziłam z domu bez celu. Chodziłam po Pradze godzinami, aż nogi odmawiały posłuszeństwa. Czasem siadałam właśnie tutaj, na tej ławce. Latem było łatwiej – zawsze ktoś się przysiadł: starsza pani z pieskiem, robotnicy w pomarańczowych kamizelkach jedzący kanapki i opowiadający sobie dowcipy, dzieciaki grające w piłkę. Czułam się wtedy mniej samotna.

Jesienią park pustoszał. Zostawali tylko ci, którzy naprawdę nie mieli dokąd pójść. Jeden z robotników – pan Zbyszek – czasem przynosił mi herbatę w plastikowym kubku.
– Trzymaj dziewczyno, rozgrzej się trochę – mówił z uśmiechem.
– Dziękuję…

Zimą zostałam sama. Nawet pan Zbyszek przestał przychodzić.

Czasami myślę o tym, żeby po prostu nie wracać do domu. Żeby zostać tu do nocy i patrzeć jak śnieg przykrywa wszystko coraz grubszą warstwą ciszy. Ale wiem, że mama by się martwiła. Bartek pewnie nawet by nie zauważył.

Wczoraj wieczorem usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę.
– Nie radzę sobie! – krzyczała mama.
– To po co mnie urodziłaś?! – wrzeszczał Bartek.
Zacisnęłam pięści pod kołdrą i płakałam bezgłośnie.

Dziś rano mama spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Kinga, dlaczego nie możesz być bardziej jak inne dziewczyny? Uczyć się lepiej, pomagać mi bardziej?
Nie odpowiedziałam. Nie miałam już siły tłumaczyć jej, że robię co mogę.

Siedzę więc tutaj i próbuję zebrać myśli. Może powinnam zadzwonić do taty? Ale co mu powiem? Że tęsknię? Że mama sobie nie radzi? Że Bartek nienawidzi wszystkich wokół?

Nagle słyszę kroki na śniegu. Ktoś siada obok mnie na ławce. Mężczyzna w średnim wieku, z siwymi włosami i smutnymi oczami.
– Zimno dziś, co? – zagaduje.
– Bardzo – odpowiadam cicho.
– Czasem dobrze jest po prostu posiedzieć obok kogoś – mówi po chwili milczenia.
Patrzę na niego zaskoczona. Skąd wie?
– Mam córkę w twoim wieku – dodaje niespodziewanie. – Też czasem ucieka z domu i siada gdzieś sama.
Nie wiem co powiedzieć. Milczymy razem przez dłuższą chwilę.
– Wiesz… ludzie myślą, że jak są obok siebie to już wystarczy. Ale czasem trzeba po prostu być dla kogoś obecnym naprawdę – mówi cicho i wstaje.
Patrzę jak odchodzi powoli alejką zasypaną śniegiem.

Zostaję sama z jego słowami i własnymi myślami. Może rzeczywiście wystarczy czasem po prostu być obok? Może powinnam wrócić do domu i spróbować jeszcze raz porozmawiać z Bartkiem? Albo przytulić mamę?

Patrzę na swoje dłonie zmarznięte do białości i zastanawiam się: ile jeszcze wytrzymam sama? Czy ktoś kiedyś usiądzie obok mnie nie tylko na ławce w parku, ale w życiu? Czy potrafimy być dla siebie obecni naprawdę?

Może to właśnie jest najważniejsze: po prostu ktoś obok.