Zostawiłem wszystko, by ukarać żonę. Teraz nie mam nic – dramat z blokowiska w Katowicach
Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi i krzyku mojej żony: „Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiał tych brudnych skarpet na środku przedpokoju?!”. Stałem wtedy w kuchni, z kubkiem zimnej kawy, patrząc przez okno na szare bloki Katowic. Był listopad, deszcz bębnił o parapet, a ja czułem się jak ktoś, kto już dawno przegrał własne życie. Nazywam się Norbert Wójcik i jeszcze rok temu miałem rodzinę, dom i poczucie, że jestem komuś potrzebny.
Ale wtedy wszystko zaczęło się sypać. Moja żona, Agata, dostała awans w urzędzie miasta. Zawsze była ambitna, ale teraz wracała późno, zmęczona, rozdrażniona. Nasza córka, Zosia, coraz częściej odrabiała lekcje sama, a ja czułem się jak mebel – niby potrzebny, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Próbowałem rozmawiać z Agatą: „Może byśmy gdzieś wyszli? Do kina? Na spacer?”. Ona tylko machała ręką: „Nie mam siły. Zajmij się Zosią, proszę”.
Zacząłem mieć wrażenie, że wszystko jest na mojej głowie – zakupy, obiady, pranie. Kiedyś to ona gotowała rosół w niedzielę i piekła szarlotkę. Teraz zamawialiśmy pizzę albo jedliśmy gotowe pierogi z Biedronki. W pracy też nie było lepiej – szefowa coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że jestem za stary na nowe projekty. Koledzy śmiali się: „Norbert, ty to już tylko do emerytury doczekaj!”.
Pewnego wieczoru usłyszałem przez ścianę rozmowę Agaty z jej matką:
– On nic nie rozumie! – mówiła Agata z płaczem. – Ja haruję całymi dniami, a on nawet nie potrafi ogarnąć domu.
– Może powinnaś mu postawić warunki – odpowiedziała teściowa. – Albo się ogarnie, albo…
Poczułem się upokorzony. Przecież robiłem wszystko! Ale nikt tego nie doceniał. Nawet Zosia zaczęła mówić do mnie jak do dziecka:
– Tato, nie zapomnij o wywiadówce! I kup mi zeszyty do biologii!
Wtedy coś we mnie pękło. Postanowiłem pokazać Agacie, jak wygląda życie beze mnie. Zacząłem wracać później z pracy. Umawiałem się z kolegami na piwo w pubie pod Spodkiem. Czasem zostawałem na noc u Marka – mojego przyjaciela z dzieciństwa, który właśnie się rozwiódł i miał wolne mieszkanie.
Agata coraz częściej dzwoniła:
– Norbert, gdzie jesteś? Zosia ma gorączkę!
– Jestem zajęty – odpowiadałem chłodno. – Poradzisz sobie.
Czułem satysfakcję. Myślałem: „Niech zobaczy, jak to jest!”. Ale po kilku tygodniach coś zaczęło się zmieniać. Agata przestała dzwonić. Zosia przestała pisać do mnie smsy. W domu było coraz ciszej.
W pracy poznałem Martynę z działu kadr. Była młodsza ode mnie o dziesięć lat, zawsze uśmiechnięta, pachniała wanilią i miała śmieszny śląski akcent. Zaczęliśmy chodzić razem na obiady. Opowiadała mi o swoich problemach z chłopakiem:
– On tylko siedzi przy komputerze… Norbert, ty przynajmniej słuchasz.
Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie na kolację. Było miło – wino, świece, domowy makaron. Poczułem się znów młody i ważny. Martyna patrzyła na mnie tak, jak kiedyś Agata.
Ale po kilku tygodniach zauważyłem, że Martyna oczekuje ode mnie coraz więcej:
– Norbert, może byś mi pomógł z przeprowadzką?
– Norbert, pożyczysz mi trochę pieniędzy? Muszę zapłacić za kurs angielskiego…
Zacząłem się dusić. To nie była miłość – to była ucieczka od samotności.
Wróciłem pewnego wieczoru do naszego mieszkania na osiedlu Tysiąclecia. W przedpokoju stały spakowane walizki Agaty i Zosi.
– Wyprowadzamy się do mamy – powiedziała Agata bez emocji.
– Jak to? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Norbert… Ja już nie mam siły walczyć o naszą rodzinę sama. Ty jesteś gdzieś obok, ale nie ze mną. Zosia płacze co noc. Nie chcę tak żyć.
Zosia spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Tato… dlaczego nas zostawiłeś?
Nie wiedziałem co powiedzieć. Stałem jak słup soli, patrząc jak wychodzą z mieszkania. Po raz pierwszy poczułem prawdziwy strach.
Próbowałem dzwonić do Agaty – nie odbierała. Pisałem do Zosi na Messengerze – cisza. Martyna przestała się odzywać po tym, jak odmówiłem jej kolejnej pożyczki.
Zostałem sam w pustym mieszkaniu. Siedziałem na kanapie i patrzyłem na zdjęcia rodzinne: Agata śmiejąca się nad morzem w Ustce, Zosia z pierwszym świadectwem z paskiem…
Po kilku dniach zadzwonił mój ojciec:
– Norbert… Co ty wyprawiasz? Twoja matka płacze po nocach! Agata była dla ciebie za dobra!
– Tato… ja tylko chciałem…
– Chciałeś co? Udowodnić coś komuś? Synu… życie to nie konkurs na dumę.
Nie spałem całą noc. Rano poszedłem pod blok teściowej. Czekałem godzinę na ławce pod klatką aż zobaczyłem Zosię wychodzącą do szkoły.
– Córeczko…
– Nie chcę z tobą rozmawiać! – krzyknęła i pobiegła do autobusu.
Agata wyszła chwilę później:
– Norbert… Daj nam spokój. Muszę iść do pracy.
– Proszę… porozmawiajmy…
– Nie mam już siły.
Wracałem do pustego mieszkania i czułem się jak cień człowieka. Próbowałem naprawić to wszystko – zapisałem się nawet na terapię dla mężczyzn w kryzysie w MOPS-ie na Dąbrówce Małej. Siedziałem tam z innymi facetami po przejściach i słuchałem ich historii:
– Moja żona odeszła po dwudziestu latach…
– Syn nie chce mnie znać…
Wszyscy mieliśmy ten sam problem: duma ważniejsza niż bliskość.
Minął rok od tamtego wieczoru. Mieszkanie sprzedałem – nie mogłem tam dłużej mieszkać sam. Pracuję teraz jako ochroniarz w galerii handlowej i wynajmuję kawalerkę na Załężu. Czasem widzę Agatę i Zosię w tramwaju – mijają mnie bez słowa.
Często pytam siebie: czy naprawdę musiałem udowadniać swoją wartość kosztem rodziny? Czy mężczyzna musi być zawsze silny i nieugięty? Czy warto było zostać samemu tylko po to, by wygrać głupią wojnę o rację?
Może ktoś z was zna odpowiedź…