Zimowe Kwiaty: Opowieść o rodzinie, stracie i nadziei
Drzwi do mieszkania trzasnęły z hukiem, a ja, z torbą w jednej ręce i telefonem w drugiej, wbiegłam na klatkę schodową. Śnieg sypał gęsto, a mróz szczypał w policzki, ale nie czułam nic poza narastającą paniką. – Mamo, proszę, wytrzymaj… – powtarzałam w myślach, próbując złapać oddech. Jeszcze godzinę temu byłam zwyczajną studentką polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, a teraz świat walił mi się na głowę.
Wszystko zaczęło się od tego przeklętego telefonu. Siedziałam z Zosią, moją współlokatorką i najbliższą przyjaciółką, nad notatkami do egzaminu z literatury współczesnej. Zosia czytała na głos fragmenty Gombrowicza, a ja udawałam, że słucham, choć myślami byłam już przy jutrzejszym kolokwium. Wtedy zadzwoniła sąsiadka z rodzinnego miasteczka – pani Halina. Jej głos był roztrzęsiony: „Ola, twoja mama… zabrało ją pogotowie. Zawał. Jest w szpitalu w Siedlcach.”
Nie pamiętam, jak spakowałam torbę. Zosia próbowała mnie zatrzymać:
– Ola! Przecież jutro masz egzamin! – krzyczała za mną.
– Nie obchodzi mnie egzamin! Muszę być z mamą! – odpowiedziałam przez łzy.
– Zadzwonię do dziekanatu, powiem co się stało! – wołała jeszcze, ale już byłam na schodach.
W pociągu do Siedlec patrzyłam przez zaparowane okno na ciemniejące pola. W głowie kłębiły się myśli: co jeśli nie zdążę? Co jeśli to koniec? Przypomniałam sobie dzieciństwo – zapach drożdżowego ciasta mamy, jej śmiech podczas letnich spacerów po łąkach pełnych maków i chabrów. Czy to wszystko miało się skończyć tak nagle?
Na dworcu czekał na mnie tata. Wyglądał starzej niż pamiętałam – przygarbiony, z siwymi włosami wystającymi spod czapki. W milczeniu wsiedliśmy do starego opla. Dopiero po kilku minutach odezwał się:
– Mama jest na intensywnej terapii. Lekarze mówią, że najbliższe godziny będą decydujące.
W domu panowała cisza. Babcia siedziała przy stole i odmawiała różaniec. Mój młodszy brat Michał zamknął się w swoim pokoju i udawał, że gra na komputerze. Czułam narastające napięcie – każdy z nas przeżywał to inaczej.
Następnego dnia pojechałam z tatą do szpitala. Mama leżała podłączona do aparatury, blada i bezbronna. Chwyciłam jej dłoń – była zimna i sucha.
– Mamo… jestem tutaj – wyszeptałam.
Jej powieki drgnęły. Lekarka weszła do sali:
– Pani Aleksandro, stan mamy jest poważny, ale stabilny. Proszę być dobrej myśli.
Wieczorem w domu wybuchła awantura. Babcia oskarżała tatę:
– To twoja wina! Gdybyś mniej pracował i więcej pomagał w domu, Grażyna by się tak nie zamartwiała!
Tata zacisnął pięści:
– Pracuję dla was wszystkich! Ty tylko siedzisz i narzekasz!
Michał wybiegł z pokoju:
– Przestańcie się kłócić! Mama leży w szpitalu, a wy…
Zalałam się łzami i wybiegłam na podwórko. Śnieg skrzypiał pod butami. Stałam pod starą jabłonią i patrzyłam w niebo.
Wtedy zadzwoniła Zosia.
– Ola… jak mama?
– Nie wiem… Jest źle…
– Chcesz żebym przyjechała?
– Nie… Muszę być z rodziną…
– Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie zadzwonić.
Kolejne dni były jak koszmar na jawie. Mama przeszła operację. Lekarze mówili o powikłaniach. W domu narastały konflikty – babcia nie odzywała się do taty, Michał przestał wychodzić z pokoju. Ja próbowałam być silna dla wszystkich, ale nocami płakałam w poduszkę.
Pewnego wieczoru tata usiadł obok mnie w kuchni.
– Ola… przepraszam za wszystko. Wiem, że nie byłem najlepszym ojcem ostatnio.
– Tato… ja też nie byłam najlepszą córką.
Objęliśmy się po raz pierwszy od lat.
Po tygodniu mama zaczęła odzyskiwać przytomność. Lekarka powiedziała:
– To cud, że przeżyła. Teraz wszystko zależy od rehabilitacji i waszego wsparcia.
Wróciłam na uczelnię na sesję poprawkową. Zosia czekała na mnie z herbatą i bukietem suszonych kwiatów.
– To dla ciebie – powiedziała cicho. – Żebyś pamiętała, że nawet zimą mogą kwitnąć kwiaty.
Mama wróciła do domu po miesiącu. Była słaba, ale uśmiechała się częściej niż dawniej. Tata zaczął gotować obiady i sprzątać kuchnię – pierwszy raz odkąd pamiętam. Babcia przynosiła mamie herbatę i czytała jej książki. Michał zaczął wychodzić z psem na spacery.
Pewnego dnia usiedliśmy wszyscy razem przy stole – pierwszy raz od lat bez kłótni. Mama spojrzała na mnie:
– Olu… dziękuję ci za wszystko.
Poczułam ciepło w sercu.
Dziś bukiet suszonych kwiatów stoi na moim biurku w Warszawie. Przypomina mi o tym, że nawet gdy życie wydaje się beznadziejne, zawsze jest nadzieja na nowy początek.
Czy musimy czekać na tragedię, żeby docenić tych, których kochamy? A może można nauczyć się tego wcześniej? Czekam na wasze historie.