Zbyt późno na przeprosiny – historia o rodzinie, winie i przebaczeniu
Telefon zadzwonił o czwartej nad ranem. Przez chwilę leżałem nieruchomo, wpatrując się w ciemność pokoju na warszawskim Mokotowie. W słuchawce usłyszałem głos mojej siostry – drżący, urywany, jakby walczyła z łzami. „Bartek… Mama jest w szpitalu. Zawał. Lekarze mówią, że… że nie wiadomo, czy dożyje rana.”
Nie pamiętam, jak się ubrałem. Nie pamiętam, jak znalazłem się na dworcu. Pociąg do Kielc był pusty, a ja patrzyłem przez brudną szybę na przesuwające się światła. W głowie miałem tylko jedno: nie zdążyłem. Przez lata nie miałem czasu dla mamy. Zawsze coś było ważniejsze – praca w agencji reklamowej, spotkania z klientami, wieczorne piwo z kolegami. „Przyjadę na święta, mamo” – obiecywałem co roku. „Zadzwonię jutro.” „Mam teraz projekt, muszę zostać dłużej w pracy.”
Mama dzwoniła coraz rzadziej. Ostatnio tylko wysyłała krótkie SMS-y: „Jak się czujesz?”, „Pamiętaj o szaliku, zimno się zrobiło.” Odpowiadałem zdawkowo. Czułem się winny, ale zawsze znajdowałem wymówkę.
W szpitalu czekała na mnie siostra – Anka. Miała podkrążone oczy i trzymała w ręku kubek zimnej kawy. „Bartek, gdzie ty byłeś tyle czasu? Mama pytała o ciebie codziennie. Nawet jak już nie miała siły mówić, patrzyła na drzwi za każdym razem, gdy ktoś wchodził.”
Wszedłem do sali. Mama leżała blada, drobna jak ptak pod białą kołdrą. Usiadłem przy niej i chwyciłem jej dłoń. Otworzyła oczy.
– Bartuś… – wyszeptała. – Przepraszam za zwłokę – powiedziałem głupio, nie wiedząc, co innego mogę powiedzieć.
Uśmiechnęła się słabo. – Dobrze, że jesteś.
Chciałem jej powiedzieć wszystko: że ją kocham, że żałuję, że nie byłem przy niej przez te wszystkie lata. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Anka stała w drzwiach i patrzyła na mnie z wyrzutem. Wiedziałem, że ona miała prawo być zła – to ona przez ostatnie lata jeździła do mamy co tydzień, robiła zakupy, sprzątała mieszkanie po remoncie, który obiecałem załatwić i nigdy nie załatwiłem.
Po pogrzebie wróciliśmy do rodzinnego domu w Skarżysku-Kamiennej. Siedzieliśmy przy stole w kuchni – ja, Anka i nasz ojciec. Ojciec milczał przez większość czasu, patrząc przez okno na ogród zarosły chwastami.
– Bartek – odezwał się w końcu ojciec – ty zawsze byłeś tym ważnym. Studiowałeś w Warszawie, potem praca… A matka czekała na ciebie jak na zbawienie. Nawet jak już nie mogła chodzić po schodach, to mówiła: „Bartek przyjedzie i naprawi kran”.
Zacisnąłem pięści pod stołem.
– Przepraszam… – wyszeptałem.
Anka spojrzała na mnie ostro.
– Przepraszam? To wszystko? Myślisz, że to wystarczy? Gdzie byłeś, kiedy mama potrzebowała cię najbardziej? Kiedy płakała po nocach ze strachu przed samotnością?
Nie miałem odpowiedzi.
Przez kolejne dni chodziłem po pustym domu jak cień. W każdym kącie widziałem ślady mamy: jej ulubiony kubek z pękniętym uchem, sweter rzucony na fotel, zeszyt z przepisami leżący na parapecie. Próbowałem rozmawiać z ojcem, ale on zamknął się w sobie jeszcze bardziej.
Pewnego wieczoru usłyszałem kłótnię Anki z ojcem:
– Tato! Nie możesz tak po prostu udawać, że nic się nie stało! Bartek powinien tu zostać i pomóc nam ogarnąć dom!
– On ma swoje życie! Zawsze miał! Nie licz na niego!
– Ale to też jego matka była!
Wyszedłem z pokoju i stanąłem w drzwiach kuchni.
– Zostanę – powiedziałem cicho. – Pomogę wam.
Anka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę? A co z twoją pracą? Z twoją dziewczyną?
Zacisnąłem zęby.
– Magda zostawiła mnie dwa miesiące temu. Nawet nie wiedziała o mamie.
Zapadło milczenie.
Przez następne tygodnie próbowałem naprawić to, co zaniedbałem przez lata. Sprzątałem dom razem z Anką, pomagałem ojcu w ogrodzie. Ale czułem się jak intruz we własnym domu.
Pewnego dnia znalazłem stary list od mamy schowany w szufladzie biurka:
„Bartku,
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś przeczytasz ten list. Chciałam tylko powiedzieć, że zawsze byłam z ciebie dumna. Wiem, że życie w Warszawie jest trudne i że masz dużo pracy. Ale pamiętaj – dom zawsze będzie tu na ciebie czekał. Kocham cię.
Mama”
Łzy popłynęły mi po policzkach.
Wieczorem poszedłem do Anki.
– Przeczytałem list od mamy – powiedziałem cicho.
– I co? Myślisz, że jeden list wszystko zmieni?
– Nie… Ale chcę spróbować być lepszym bratem. I synem… choć już za późno dla mamy.
Anka długo milczała.
– Wiesz… Ja też mam ci za złe wiele rzeczy. Ale jesteśmy rodziną. Musimy sobie wybaczyć.
Objęliśmy się pierwszy raz od lat.
Ojciec przyszedł do nas później tego wieczoru. Usiadł ciężko przy stole i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Bartek… Może pojedziemy razem na grób mamy? Chciałbym ci coś pokazać.
Na cmentarzu ojciec wyjął z kieszeni mały medalion.
– To była pamiątka po twojej babci. Mama chciała, żebyś go miał… Ale nie chciała ci przeszkadzać w życiu.
Wziąłem medalion do ręki i poczułem ciężar wszystkich lat zaniedbań.
Dziś siedzę przy tym samym stole co wtedy i piszę te słowa dla siebie – i dla was wszystkich, którzy może też zapomnieliście o kimś ważnym w swoim życiu.
Czy naprawdę musi wydarzyć się tragedia, żebyśmy zaczęli doceniać tych, którzy kochają nas bezwarunkowo? Czy można naprawić to, co zostało zaniedbane przez lata? Czekam na wasze historie i wasze odpowiedzi.