Wszystko pójdzie po mojej myśli – historia walki o własne życie
– Nie wyjdziesz z tego domu, dopóki nie skończysz studiów! – krzyczała mama, trzaskając drzwiami mojego pokoju. Stałam przy oknie, zaciskając pięści tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W głowie miałam tylko jedno: muszę się wyrwać. Muszę udowodnić, że potrafię żyć po swojemu, nie tak jak ona chce.
Mam na imię Patrycja Nowak. Urodziłam się w małym miasteczku pod Radomiem, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą. Moja mama, Grażyna, była nauczycielką matematyki – surową, wymagającą, zawsze z planem na każdy dzień i… na moje życie. Ojciec, Marian, pracował w PKP i wiecznie go nie było. Zostawałam więc sama z mamą i młodszą siostrą Kingą, która od zawsze była jej oczkiem w głowie. Ja byłam tą „trudną”, „niepokorną”, „zbyt ambitną”.
Od dziecka słyszałam: „Patrycja, nie wychylaj się”, „Patrycja, nie marz o wielkich rzeczach”, „Patrycja, bądź jak Kinga”. Ale ja nie chciałam być jak Kinga. Chciałam być sobą.
W liceum zakochałam się w chłopaku z sąsiedztwa – Adamie. Był inny niż wszyscy: słuchał muzyki, pisał wiersze, miał marzenia o Warszawie i wielkim świecie. Mama nienawidziła go od pierwszego wejrzenia. – On cię tylko skrzywdzi! – powtarzała. Ale ja byłam zakochana po uszy.
Pewnej nocy Adam przyszedł pod moje okno. Padał deszcz, a on stał przemoczony do suchej nitki.
– Uciekniemy stąd razem – szepnął. – Pojedziemy do Warszawy, znajdziemy pracę, wynajmiemy pokój…
Serce waliło mi jak młotem. Chciałam tego bardziej niż czegokolwiek na świecie.
Ale rano mama znalazła list Adama do mnie. Zrobiła awanturę na pół osiedla.
– Ty chyba zwariowałaś! Z chłopakiem bez matury? Z poetą?!
– Mamo, ja go kocham!
– Miłość cię nie nakarmi! – wrzasnęła.
Adam wyjechał sam. Zostawił mnie z rozdartym sercem i matką, która triumfowała.
Zaczęły się studia – oczywiście na Politechnice Warszawskiej, bo „po tym jest praca”. Wynajęłam pokój z trzema dziewczynami na Bródnie. Każda z nas miała własne demony. Ja walczyłam z samotnością i poczuciem winy. Mama dzwoniła codziennie:
– Uczysz się? Nie zadawaj się z byle kim! Pamiętaj, masz być najlepsza!
W weekendy wracałam do domu. Kinga zawsze czekała z nowymi plotkami:
– Wiesz, mama mówiła sąsiadce, że pewnie rzucisz studia…
– A ty co myślisz?
– Ja bym nie dała rady żyć tak sama w Warszawie…
Czułam jej zazdrość i satysfakcję, gdy coś mi nie wychodziło. Ale ja się nie poddawałam.
Na drugim roku poznałam Pawła – spokojnego chłopaka z Białegostoku. Studiował informatykę, miał własne mieszkanie po babci i plan na życie. Mama była zachwycona:
– Wreszcie ktoś normalny! Weź z niego przykład!
Zaczęliśmy być razem. Paweł był dobry, czuły… ale nie kochałam go tak jak Adama. Czułam się przy nim bezpieczna, ale też… zamknięta w klatce oczekiwań.
Po obronie magisterki Paweł mi się oświadczył. Mama urządziła wielkie przyjęcie:
– Widzisz? Wszystko pójdzie po mojej myśli!
A ja patrzyłam na pierścionek na palcu i czułam pustkę.
W noc przed ślubem zadzwonił Adam.
– Patrycja… jestem w Warszawie. Pracuję w teatrze. Chciałem cię zobaczyć.
Serce znów zaczęło mi walić.
– Jutro wychodzę za mąż – wyszeptałam.
– Jeśli mnie kochasz… przyjdź dziś na Most Świętokrzyski o północy.
Nie spałam całą noc. O świcie spojrzałam w lustro i zobaczyłam w oczach obcą osobę.
Ślub odbył się zgodnie z planem mamy. Goście, orkiestra disco polo, Kinga jako świadkowa – wszystko jak z katalogu „Wesele po polsku”. Paweł był szczęśliwy. Mama płakała ze wzruszenia.
A ja czułam się martwa w środku.
Miesiąc po ślubie dowiedziałam się, że Paweł mnie zdradzał jeszcze przed weselem – z moją siostrą Kingą.
Znalazłam ich razem w naszym mieszkaniu. Kinga płakała:
– Przepraszam… ja nie chciałam…
Paweł milczał.
Zadzwoniłam do mamy.
– To twoja wina! – krzyczała przez telefon. – Gdybyś była lepszą żoną…
Spakowałam walizkę i wyjechałam do Adamówka pod Warszawą. Wynajęłam pokój u starszej pani i zaczęłam pracować jako kelnerka w barze mlecznym.
Było ciężko – czasem nie miałam na bilet do miasta ani na chleb. Ale pierwszy raz od lat czułam się wolna.
Po kilku miesiącach Adam odnalazł mnie przez Facebooka.
– Wciąż cię kocham – napisał. – Chcę być z tobą.
Spotkaliśmy się w parku Skaryszewskim. Siedzieliśmy na ławce do późnej nocy.
– Przepraszam, że wtedy wyjechałem bez słowa…
– Ja też przepraszam… za to, że nie miałam odwagi walczyć o siebie.
Zaczęliśmy wszystko od nowa – powoli, ostrożnie. Mama przestała się odzywać. Kinga wysyłała mi SMS-y pełne żalu i pretensji:
– Zniszczyłaś naszą rodzinę!
Ale ja wiedziałam już jedno: nie mogę żyć dla innych.
Dziś mam trzydzieści pięć lat. Pracuję jako nauczycielka języka polskiego w podstawówce pod Warszawą. Adam prowadzi warsztaty teatralne dla dzieciaków z trudnych rodzin. Nie mamy własnych dzieci – los nam ich nie dał. Ale mamy siebie i spokój sumienia.
Czasem patrzę na stare zdjęcia: ślubne uśmiechy, rodzinne obiady przy stole pełnym napięcia i niedopowiedzeń…
Czy było warto? Czy gdybym wtedy poszła na Most Świętokrzyski zamiast do ołtarza, moje życie byłoby inne?
Może nigdy nie dowiem się prawdy. Ale wiem jedno: choć nie wszystko poszło po mojej myśli, dziś jestem wolna od cudzych oczekiwań.
Czy Wy też mieliście momenty w życiu, kiedy musieliście wybrać między sobą a rodziną? Czy warto było zawalczyć o siebie?