Wspólna kuchnia, wspólne życie – i wojna domowa z synową
Już od rana czułam, że ten dzień będzie inny. Zeszłam do kuchni, a tam – jak zwykle – sterta brudnych naczyń, resztki po wczorajszej kolacji i zapach starego oleju. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam znajome kroki. To była ona – moja synowa, Sandra. Wpadła do kuchni w szlafroku, z telefonem w ręku, nawet nie spojrzała na mnie.
– Dzień dobry, Sandro – powiedziałam z wymuszonym spokojem.
– Mhm – mruknęła, nawet nie podnosząc wzroku znad ekranu. – Jest kawa?
Zacisnęłam zęby. Kawa była, ale tylko dlatego, że ja ją nastawiłam. Od miesięcy to ja ogarniam kuchnię, gotuję obiady dla całej rodziny, sprzątam po wszystkich. Sandra mieszka z nami od dwóch lat – razem z moim synem, Bartkiem. Kiedy się wprowadzili, myślałam, że będzie jak w rodzinnych serialach: wspólne obiady, śmiechy przy stole, wsparcie. Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Mój mąż, Zbyszek, zawsze powtarzał: „Daj im czas, młodzi muszą się dotrzeć”. Ale ile można czekać? Sandra nie pracuje – niby szuka pracy po studiach, ale całe dnie spędza na TikToku albo rozmawia przez telefon z koleżankami. Bartek wraca późno z pracy i nawet nie zauważa bałaganu. A ja? Ja czuję się jak służąca we własnym domu.
Tego ranka coś we mnie pękło. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
– Sandra, czy mogłabyś dziś posprzątać kuchnię? Ja muszę wyjść do lekarza i nie zdążę.
Spojrzała na mnie jakbym poprosiła ją o przysługę życia.
– Ale ja mam dziś ważny live z dziewczynami…
– Kuchnia nie może poczekać do wieczora. Proszę cię tylko o to jedno – odpowiedziałam stanowczo.
Wzruszyła ramionami i wyszła. Wiedziałam już wtedy, że po powrocie zastanę wszystko tak samo.
I nie myliłam się. Gdy wróciłam po trzech godzinach, kuchnia wyglądała jeszcze gorzej. Na stole stały dwa nowe kubki po kawie, a na blacie rozlane mleko. Usłyszałam śmiech z pokoju Sandry. Weszłam tam bez pukania.
– Sandra! – podniosłam głos. – Prosiłam cię o jedno! Czy naprawdę tak trudno ci posprzątać po sobie?
Zerknęła na mnie z irytacją:
– Przecież mówiłam, że mam live! Poza tym to nie tylko moje naczynia.
– Ale ja codziennie sprzątam po wszystkich! Czy to jest sprawiedliwe?
W tym momencie wszedł Bartek.
– Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany.
– Twoja żona nie raczy nawet pozmywać po sobie! – wybuchłam.
Bartek spojrzał na Sandrę, potem na mnie.
– Mamo, daj spokój. Sandra ma teraz ciężki okres. Szuka pracy…
– Ciężki okres? – prychnęłam. – A ja nie mam prawa być zmęczona?
Wybiegłam z pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. W łazience popłakałam się jak dziecko. Czułam się bezsilna i upokorzona.
Wieczorem próbowałam porozmawiać ze Zbyszkiem.
– Może przesadzasz? – powiedział cicho. – Młodzi są inni niż my…
– To nie jest kwestia pokolenia! To kwestia szacunku! – odpowiedziałam ostro.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Sandra unikała mnie jak ognia. Bartek udawał, że nic się nie dzieje. Zbyszek zamykał się w garażu pod pretekstem naprawiania roweru.
W końcu postanowiłam działać inaczej. Przestałam gotować obiady i sprzątać kuchnię. Po dwóch dniach w lodówce została tylko resztka sera i kilka jajek. Sandra zaczęła zamawiać jedzenie na wynos, a Bartek narzekał na brak domowego obiadu.
W czwartek wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Cisza była gęsta jak śmietana.
– Chciałabym coś powiedzieć – zaczęłam drżącym głosem. – Nie dam rady dłużej sama ciągnąć całego domu. Albo ustalimy jasny podział obowiązków, albo… muszę pomyśleć o wyprowadzce.
Bartek spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
– Mamo, przecież to twój dom!
Sandra przewróciła oczami:
– Może powinniśmy wynająć sprzątaczkę?
Zbyszek westchnął ciężko:
– Nie stać nas na sprzątaczkę! Każdy musi coś robić!
Zapanowała cisza. W końcu Bartek powiedział:
– Dobra… ustalmy grafik. Każdy ma swój dzień na sprzątanie i gotowanie.
Sandra wyglądała na obrażoną, ale nie protestowała. Ustaliliśmy grafik: poniedziałek i czwartek ja, wtorek i piątek Sandra, środa i sobota Bartek, niedziela wolna dla wszystkich.
Pierwszy tydzień był katastrofą. Sandra gotowała makaron z ketchupem i zostawiała brudne garnki w zlewie. Bartek przypalił schabowe i zadymił całą kuchnię. Ale przynajmniej zaczęli coś robić.
Po miesiącu sytuacja trochę się poprawiła. Sandra nauczyła się robić prostą zupę pomidorową (choć zawsze była za słona), Bartek zaczął sprzątać po sobie. Ja miałam więcej czasu dla siebie – zaczęłam chodzić na spacery do parku i spotykać się z koleżankami.
Ale konflikt nie wygasł całkiem. Pewnego dnia Sandra przyszła do mnie do pokoju.
– Pani Aniu…
Zaskoczyło mnie to „pani”. Zawsze mówiła do mnie „mamo”.
– Tak?
– Czy pani naprawdę mnie nie lubi?
Zaniemówiłam na chwilę.
– Sandra… To nie tak. Chciałabym tylko, żebyśmy wszyscy czuli się tu dobrze. Ale dom to nie hotel…
Sandra spuściła wzrok.
– Ja nigdy nie mieszkałam w takiej rodzinie… U mnie w domu mama wszystko robiła sama…
Poczułam ukłucie współczucia.
– Może czas nauczyć się czegoś nowego? Dla siebie samej…
Sandra skinęła głową i wyszła bez słowa.
Od tamtej pory jest trochę lepiej. Nie jesteśmy rodziną jak z reklamy margaryny, ale przynajmniej próbujemy rozmawiać.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zmienić drugiego człowieka? Czy wystarczy upór i rozmowa? A może trzeba po prostu nauczyć się odpuszczać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?