„Weź dziecko, mi to obojętne, ale daj mi w zamian pieniądze” – historia z polskiego blokowiska
– Weź dziecko, mi to obojętne, ale daj mi w zamian pieniądze – powiedziała moja córka, patrząc na mnie z takim chłodem, jakiego nie widziałam nigdy wcześniej. Stałyśmy w kuchni mojego mieszkania na warszawskim Bródnie, a za ścianą płakał jej synek – mój wnuk. To był ten moment, kiedy poczułam, że wszystko, co budowałam przez lata, runęło jak domek z kart.
Mam na imię Elżbieta. Mam 56 lat i przez większość życia byłam przekonana, że jestem dobrą matką. Moja córka – Karolina – przyszła na świat, gdy miałam 22 lata. Byłam wtedy świeżo po maturze, zakochana po uszy w Andrzeju, chłopaku z sąsiedztwa. Wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem. Szybko jednak okazało się, że życie nie jest bajką.
Andrzej zniknął z naszego życia, zanim Karolina skończyła rok. Zostałyśmy same – ja i moja córeczka. Pracowałam na dwa etaty: rano w sklepie spożywczym, wieczorami sprzątałam klatki schodowe. Moja mama pomagała mi jak mogła, ale sama była schorowana. Karolina rosła wśród kobiet – silnych, zmęczonych życiem, ale zawsze gotowych do walki.
Nie miałam czasu na bajki na dobranoc ani na wspólne spacery po parku. Wszystko było podporządkowane przetrwaniu. Karolina często siedziała sama w domu albo bawiła się na podwórku z dzieciakami z bloku. Czasem wracała z rozbitym kolanem albo podartą kurtką. Krzyczałam wtedy na nią ze zmęczenia i bezsilności.
– Mamo, dlaczego nigdy nie masz dla mnie czasu? – zapytała kiedyś cicho.
– Bo muszę pracować! Chcesz jeść? Chcesz mieć gdzie spać? – odpowiedziałam ostro, nie patrząc jej w oczy.
Dziś wiem, że to był błąd. Ale wtedy wydawało mi się, że robię wszystko najlepiej jak potrafię.
Karolina dorastała szybko. W gimnazjum zaczęła się buntować – wagary, papierosy, pierwsze piwo pod sklepem. Próbowałam ją kontrolować, ale ona wymykała mi się z rąk coraz bardziej. Pamiętam noc, kiedy nie wróciła do domu. Siedziałam wtedy na łóżku i płakałam w poduszkę ze strachu i bezradności.
W końcu skończyła szkołę zawodową i zaczęła pracować jako fryzjerka. Byłam z niej dumna – choć nigdy jej tego nie powiedziałam wprost. Zawsze wydawało mi się, że okazywanie uczuć to słabość.
Kiedy Karolina miała 23 lata, poznała Pawła. Był od niej starszy o dziesięć lat, miał już jedno dziecko z poprzedniego związku i opinię lekkoducha. Próbowałam ją ostrzec:
– Karolina, on cię skrzywdzi. Zastanów się.
– Mamo! Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej! Daj mi żyć! – krzyczała.
Nie słuchała mnie nigdy.
Po roku zamieszkali razem w kawalerce na Pradze. Szybko zaszła w ciążę. Paweł początkowo był zachwycony – nosił ją na rękach, kupował ubranka dla dziecka. Ale kiedy urodził się mały Kuba, wszystko się zmieniło. Paweł coraz częściej znikał na całe noce, wracał pijany albo wcale. Karolina dzwoniła do mnie zapłakana:
– Mamo, ja nie daję rady…
– Przyjedź do mnie z małym – mówiłam zawsze.
I tak zaczęły się nasze wspólne tygodnie pod jednym dachem. Karolina była cieniem samej siebie – zmęczona, rozdrażniona, czasem agresywna wobec Kuby. Ja próbowałam być babcią i matką jednocześnie.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez ścianę jej krzyk:
– Mam dość tego bachora! Niech ktoś go zabierze!
Weszłam do pokoju i zobaczyłam ją siedzącą na podłodze z butelką piwa w ręku.
– Karolina…
– Co?! Chcesz go? Weź sobie! Mi to już wszystko jedno!
Próbowałam ją przytulić, ale odepchnęła mnie ze złością.
Z czasem było tylko gorzej. Paweł odszedł na dobre. Karolina zaczęła pić coraz więcej. Zostawiała Kubę pod moją opieką na całe dni i znikała bez słowa. Próbowałam rozmawiać:
– Karolina, musisz się ogarnąć! Dziecko cię potrzebuje!
– A kto mnie potrzebował?! Ty?! Gdzie byłaś całe moje dzieciństwo?!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.
W końcu przyszedł ten dzień – dzień naszej kłótni w kuchni.
– Weź dziecko, mi to obojętne… Ale daj mi pieniądze – powiedziała zimno.
– Jak możesz tak mówić?! To twój syn!
– A co mnie to obchodzi? Ty zawsze wiedziałaś lepiej! Teraz sobie radź!
Zabrałam Kubę do siebie. Patrzyłam na niego śpiącego w moim łóżku i płakałam po cichu. Był taki podobny do Karoliny z dzieciństwa – te same jasne włosy, ten sam delikatny uśmiech przez sen.
Przez kolejne miesiące próbowałam ratować córkę – dzwoniłam do niej codziennie, prosiłam o spotkania. Czasem przychodziła po pieniądze albo coś do jedzenia. Nigdy nie pytała o Kubę.
Sąsiedzi zaczęli szeptać za moimi plecami:
– Widzisz tę Elkę? Córka pijaczka…
– Dziecko jej zabrała…
Czułam wstyd i żal. Ale najbardziej bolało mnie to, że nie potrafiłam naprawić naszej relacji.
Kuba rósł szybko – był bystrym chłopcem, lubił rysować i układać klocki lego godzinami. Starałam się być dla niego lepszą babcią niż byłam matką dla Karoliny. Ale czasem łapałam się na tym, że powtarzam te same błędy: krzyczałam ze zmęczenia albo odpychałam go, gdy chciał się przytulić.
Pewnego dnia zadzwonił telefon:
– Mamo… Pomóż mi…
To była Karolina – pijana, zapłakana, gdzieś pod mostem Gdańskim.
Pojechałam po nią natychmiast. Zabrałam ją do siebie i przez kilka dni próbowałam postawić na nogi. Ale ona znów uciekła – tym razem na dłużej.
Zgłosiłam sprawę do opieki społecznej. Bałam się o wnuka – bałam się też o córkę. Dostałam wsparcie psychologa i asystenta rodziny. Po raz pierwszy ktoś zapytał mnie: „A pani? Jak pani sobie radzi?” Rozpłakałam się wtedy jak dziecko.
Minęły dwa lata od tamtej rozmowy w kuchni. Karolina trafiła na terapię uzależnień po tym jak trafiła do szpitala z powodu zatrucia alkoholowego. Kuba jest już w pierwszej klasie podstawówki – codziennie pyta o mamę:
– Babciu, kiedy mama wróci?
Nie wiem co mu odpowiadać.
Czasem Karolina dzwoni trzeźwa:
– Mamo… Przepraszam…
Ale potem znów znika na tygodnie.
Wciąż czekam na cud – że wróci do nas naprawdę i spróbuje być matką dla Kuby.
Patrzę dziś na siebie w lustrze i pytam: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można naprawić błędy przeszłości? Czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?