Wakacje, które rozdarły rodzinę: Moja teściowa, mój mąż i ja – historia o granicach, których nie wolno przekraczać
Już pierwszego wieczoru, gdy tylko przekroczyłam próg domu mojej teściowej, poczułam, że coś jest nie tak. Zapach smażonej cebuli i tłustego mięsa uderzył mnie w twarz, a w powietrzu wisiała dziwna, lepka atmosfera. Moje dzieci – Lena i Filip – ściskały mnie za rękę, a mąż, Paweł, próbował udawać, że wszystko jest w porządku. Ale ja wiedziałam: te wakacje będą inne niż wszystkie.
– No wreszcie jesteście! – zawołała teściowa, pani Halina Majchrzak, z kuchni. – Obiad już stygnie! Siadajcie, bo zaraz wszystko wystygnie na kość!
Usiedliśmy przy stole. Halina postawiła przed nami talerze z czymś, co wyglądało jak bigos sprzed tygodnia i kluchy pływające w tłuszczu. Filip spojrzał na mnie z przerażeniem.
– Mamo… czy to trzeba jeść? – szepnął.
– Cicho! – syknęłam. – Bądź grzeczny.
Paweł próbował ratować sytuację:
– Mamo, może dzieciom damy coś lżejszego? Lena nie lubi mięsa…
Halina spojrzała na niego jak na zdrajcę.
– W moim domu się nie wybrzydza! Jak się nie podoba, to można wracać do miasta!
Już wtedy poczułam, że jestem w pułapce. Ale to był dopiero początek.
Następnego ranka obudziło mnie głośne stukanie w drzwi.
– Wstawajcie! – krzyczała Halina. – Na wsi się nie śpi do południa! Jest szósta!
Spojrzałam na zegarek. Szósta rano. Dzieci spały jak zabite po podróży. Paweł przewrócił się na drugi bok.
– Może jeszcze chwilę…
– Nie ma mowy! – Halina już była w pokoju. – Dzieci do roboty, a wy do ogrodu! Trzeba pomóc przy ziemniakach!
Zeszłam na dół z Lenką na rękach. Filip marudził, że boli go brzuch. Halina już czekała z wiadrem i motyką.
– Tu nie hotel! – rzuciła z przekąsem.
Przez kolejne dni żyliśmy według jej zasad: pobudka o świcie, praca w ogrodzie, jedzenie tłustych potraw i wieczorne oglądanie seriali na cały regulator. Dzieci były coraz bardziej marudne. Ja czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Pewnego popołudnia Lena dostała gorączki. Zmartwiona poprosiłam Halinę o pomoc.
– To przez to wasze miastowe wychowanie! – oburzyła się teściowa. – Dziecko nie zahartowane! U mnie dzieci nigdy nie chorowały!
Paweł próbował łagodzić sytuację:
– Mamo, Lena potrzebuje odpoczynku. Może pozwól jej pospać?
– W moim domu się nie leży bez powodu! – odparła Halina.
Zaczęłam się bać o zdrowie córki. Po cichu zadzwoniłam do naszej pediatry w Warszawie. Kazała natychmiast zmierzyć temperaturę i podać leki.
Wieczorem doszło do awantury.
– Ty zawsze wszystko robisz po swojemu! – krzyczała Halina. – Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie? Że twoje metody są lepsze?
– Nie chodzi o metody, tylko o zdrowie Leny! – odpowiedziałam drżącym głosem.
Paweł stał między nami jak sędzia ringowy.
– Proszę was…
Ale Halina była nieugięta:
– Jak ci się nie podoba, droga synowo, to droga wolna!
Tej nocy długo płakałam w poduszkę. Paweł próbował mnie pocieszyć:
– Wiem, że mama jest trudna… Ale ona już taka jest. Nie zmienisz jej.
– Ale ja nie chcę tak żyć! – wybuchłam. – Nie chcę, żeby dzieci pamiętały babcię jako tyrana!
Następnego dnia postanowiłam zabrać dzieci na spacer do lasu. Halina patrzyła na nas spode łba.
– Tylko nie zgubcie się w tych waszych adidasach! – rzuciła złośliwie.
W lesie Lena zaczęła płakać:
– Mamo, kiedy wrócimy do domu?
Filip przytulił się do mnie:
– Ja chcę do taty…
Wróciliśmy wcześniej niż planowałam. W kuchni Halina rozmawiała przez telefon z sąsiadką.
– Ta moja synowa to tylko narzeka… Miastowa paniusia…
Gdy weszłam do środka, ucichła i spojrzała na mnie z pogardą.
Wieczorem Paweł zaproponował rozmowę przy stole.
– Mamo… może byśmy pojechali do miasta na kilka dni? Lena źle się czuje…
Halina wybuchła płaczem:
– Tak mi się odwdzięczacie za wszystko? Całe życie dla was harowałam! Teraz jestem nikomu niepotrzebna!
Paweł był rozdarty między mną a matką. Ja czułam się winna i zła jednocześnie.
W końcu podjęłam decyzję:
– Jutro wracamy do Warszawy. Muszę zadbać o dzieci i siebie.
Halina nie pożegnała nas nawet w drzwiach. Paweł milczał całą drogę powrotną.
W domu Lena szybko doszła do siebie. Filip znów się uśmiechał. Ja poczułam ulgę… i smutek zarazem. Wiedziałam jednak jedno: więcej nie pozwolę nikomu przekroczyć moich granic.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę rodzina powinna być ponad wszystko? Czy może czasem trzeba wybrać siebie i własne dzieci? Co wy byście zrobili na moim miejscu?