Tajemniczy obraz: Historia zranionego dzieciństwa i rodzinnych sekretów

Gdy drzwi do mieszkania trzasnęły za mną z hukiem, miałam osiem lat i czułam się jak ktoś, kto właśnie stracił cały świat. Mama nie spojrzała mi w oczy, kiedy wypychała mnie na klatkę schodową. – Idź już, Lena! – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Babcia czeka. Nie zadawaj pytań.

Babcia. Słowo, które dla większości dzieci oznacza ciepło i ciasto drożdżowe, dla mnie było synonimem obcości. Nigdy jej nie widziałam. Mama zawsze powtarzała: „Nie mieszaj się w stare sprawy”. Ale teraz nie miałam wyboru. Stałam na wycieraczce, ściskając w ręku pluszowego królika i patrząc na kobietę o ostrych rysach twarzy, która otworzyła drzwi.

– No, wchodź, bo przeciąg robisz – powiedziała babcia Zofia, nie patrząc mi w oczy. Weszłam do środka, czując zapach naftaliny i starego mydła. W salonie siedział dziadek Marian – wysoki, chudy mężczyzna z siwymi włosami i spojrzeniem tak przenikliwym, że miałam ochotę schować się za kanapą.

– Lena? – zapytał cicho. Kiwnęłam głową.

– Twoja matka… – zaczął babcia, ale dziadek przerwał jej gestem dłoni. – Zostaw to na później.

Przez pierwsze tygodnie czułam się jak intruz. Babcia była oschła, dziadek milczący. Każdego ranka budził mnie dźwięk radia – zawsze Program Pierwszy Polskiego Radia, zawsze wiadomości o szóstej. W kuchni czekała szklanka mleka i kromka chleba z masłem. Nikt nie pytał, czy lubię dżem.

Wieczorami siedziałam w swoim pokoju i słuchałam kłótni za ścianą. – Po co nam ona? – syczała babcia. – Przecież mamy swoje lata! – To nasza wnuczka – odpowiadał dziadek. – Nie zostawię jej.

Czasem płakałam w poduszkę, tęskniąc za mamą. Ale ona nie dzwoniła. Nie pisała. Zniknęła z mojego życia tak nagle, jak się pojawiła.

W szkole byłam „tą nową”. Dzieci patrzyły na mnie z ciekawością i nieufnością. Na przerwach stałam pod ścianą, obserwując grupki śmiejących się dziewczynek. Tylko jedna – Magda – podeszła do mnie któregoś dnia.

– Czemu mieszkasz z dziadkami? – zapytała bez ogródek.

– Mama wyjechała do pracy za granicę – skłamałam.

– A tata?

Zacisnęłam usta. Tata odszedł dawno temu, zanim jeszcze nauczyłam się czytać.

Po kilku miesiącach zaczęłam przyzwyczajać się do nowego życia. Dziadek zabierał mnie czasem na spacery po parku, opowiadał o wojnie i o tym, jak budował ten blok własnymi rękami w latach 70-tych. Babcia uczyła mnie robić pierogi i prasować koszule. Ale nigdy nie mówiła o mojej mamie.

Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy stole i jedliśmy kolację w milczeniu, zadzwonił telefon stacjonarny. Babcia podniosła słuchawkę i nagle pobladła.

– To ona – wyszeptała do dziadka.

Serce mi zamarło.

– Halo? Lena? – usłyszałam głos mamy po raz pierwszy od miesięcy.

– Mamo! Kiedy wrócisz? – zapytałam drżącym głosem.

– Jeszcze nie teraz… Muszę wszystko poukładać…

– Ale ja chcę do domu!

– Lena… To jest twój dom teraz. Musisz być dzielna.

Rozłączyła się bez pożegnania.

Po tej rozmowie coś we mnie pękło. Przestałam czekać na mamę. Zaczęłam żyć tu i teraz, choć każdego dnia czułam żal i gniew.

Minęły lata. Skończyłam podstawówkę z wyróżnieniem, dostałam się do liceum w centrum miasta. Dziadek był ze mnie dumny – pokazywał moje świadectwa sąsiadom i mówił: „Nasza Lena to mądra dziewczyna”. Babcia rzadko okazywała uczucia, ale czasem głaskała mnie po głowie, gdy myślała, że śpię.

W liceum poznałam Bartka – chłopaka z sąsiedniego bloku. Był inny niż wszyscy: cichy, zamyślony, zaczytany w książkach o historii sztuki. To on pierwszy zwrócił uwagę na obraz wiszący w salonie moich dziadków.

– Skąd macie ten obraz? – zapytał pewnego dnia podczas wspólnej nauki.

Spojrzałam na płótno: abstrakcyjne kształty, ciemne barwy, postać kobiety bez twarzy stojąca na tle rozmytych domów.

– Nie wiem… Zawsze tu wisiał.

Bartek zmarszczył brwi.

– To wygląda jak praca Zawistowskiego… Wiesz, tego malarza z lat 80-tych?

Wzruszyłam ramionami.

Wieczorem zapytałam dziadka o obraz.

– To prezent ślubny dla twojej mamy – powiedział cicho. – Od jej ojca chrzestnego. Ale ona nigdy go nie chciała…

– Dlaczego?

Dziadek spojrzał na mnie smutno.

– Bo przypomina jej o wszystkim, czego chciała zapomnieć.

Nie rozumiałam wtedy tych słów. Dopiero po maturze odkryłam prawdę.

Pewnej nocy babcia dostała udaru. Zostałyśmy same w szpitalu na korytarzu pełnym krzyków i płaczu innych rodzin. Trzymałam ją za rękę, kiedy szeptała:

– Lena… wybacz mi… Twoja mama… ona nigdy nie potrafiła być matką… Ja też byłam dla niej surowa…

Łzy spływały mi po policzkach.

Babcia zmarła tej samej nocy.

Po pogrzebie zostałyśmy z dziadkiem sami w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień i niedopowiedzianych słów. Przez kilka dni milczeliśmy oboje. W końcu dziadek wyjął ze starej szuflady kopertę i podał mi ją drżącą ręką.

– To list od twojej mamy do babci… Nigdy go nie przeczytałem.

Otworzyłam kopertę ze ściśniętym gardłem:
„Mamo,
Nie potrafię być taka jak ty. Boję się własnego dziecka. Boję się siebie samej. Przepraszam za wszystko.”

Zrozumiałam wtedy, że moja mama uciekła nie tylko ode mnie, ale przede wszystkim od siebie samej i od własnych lęków.

Kilka miesięcy później zadzwonił telefon komórkowy – numer zagraniczny. Odebrałam bez słowa.

– Lena…

Poznałam ten głos od razu.

– Mamo?

– Czy możesz mi wybaczyć?

Zamilkłam na chwilę. Potem powiedziałam:

– Chciałabym… Ale najpierw muszę wybaczyć sobie.

Dziś mam trzydzieści lat. Obraz nadal wisi w salonie mojego mieszkania w Warszawie. Patrzę na niego codziennie i widzę już nie tylko ból mojej matki czy babci, ale też własną siłę i drogę do przebaczenia.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zostawić przeszłość za sobą? Czy rodzinna tajemnica kiedyś przestaje boleć? A może to właśnie ból sprawia, że potrafimy kochać mocniej niż kiedykolwiek wcześniej?